Proszę każdego kto przeczyta ten rozdział o skomentowanie :) Zostawcie po sobie ślad! :) To na prawdę ma dla mnie ogromne znaczenie misiaczki! :) Szczególnie, że to jeden z ostatnich rozdziałów :')
Polecam włączać obie piosenki :) Każda dopasowana jest do fragmentów :")
POV Amy
Zawsze kochałam zimę. Pamiętam, że kiedy byłam małą dziewczynką wystawiałam głowę na podwórko wraz z nadejściem pierwszego dnia tej cudownej pory roku i czekałam na pierwszy płatek śniegu. Kiedy go zauważyłam, nie zważając na to, że jestem boso i jeszcze w pidżamie, biegłam łapiąc go na malutki język. Pamiętam jak tata z mamą obserwowali mnie wtedy przez okno i śmiali się, tuląc do siebie z miłością jakiej nie zaznałam od ich śmierci. Z miłością, którą stara się mnie obdarzyć grono moich najbliższych, ale której ja nie chcę przyjmować. Którą chciałabym celebrować z nimi i z moim nienarodzonym dzieckiem każdego dnia, każdej minuty i sekundy. Ale którą już nikogo nie zdążę obdarować i którą już za dwa tygodnie nie będą mogli darować mnie.
Dwa tygodnie.
Czternaści dni.
Trzysta trzydzieści sześć godzin.
Dwadzieścia tysięcy sto sześćdziesiąt minut.
Milion dwieście dziewięć tysięcy sześćset sekund.
Dokładnie tyle dzieli mnie od nieuchronnego. Tyle dzieli mnie od przewidywanej daty porodu, a co za tym idzie, także od mojego końca.
Zawsze kochałam zimę.
Do czasu...
Do czasu kiedy to właśnie tę porę roku wybrał sobie Bóg, aby przywołać mnie do siebie. Zostały mi dwa tygodnie. Dwa tygodnie i w dalszym ciągu tylko ja byłam świadoma tego co ma się stać. To nie tak, że nie próbowałam im wyznać prawdy. Próbowałam. Kilkanaście razy. Ale kiedy już mam zamiar im powiedzieć, wtedy dostrzegam na ich twarzy podekscytowanie. Są szczęśliwy tym, że za niedługo będą mieli kolejnego członka rodziny. Bo teraz byliśmy jedną, wielką rodziną. Tylko oni zostali mi na tym świecie, to oni obdarowywali mnie miłością.To przeze mnie chłopcy zaniedbali koncerty i fanów, rezygnując z trasy koncertowej. Chciałam im powiedzieć. Tyle razy chciałam to zrobić. Ale prawda była taka, że byłam tchórzem. Nie egoistką. O to nikt nie mógł mnie posądzić. Bo to dla ich dobra milczałam. Oni nie mieli pojęcia co przeżywam każdego dnia, kiedy się budzę. Kiedy tylko uchylam powieki i nachodzi mnie smutna, szara rzeczywistość. Tylko sen daje mi ukojenie.
I może właśnie tylko dzięki temu powoli godziłam się z myślą o odejściu.
To dla nich milczałam.
Moje ledwo bijące serce rosło z każdym uśmiechem, który pojawiał się na twarzy Mii, kiedy przykładała drobną rączkę do mojego brzucha. Uśmiech pojawiał się na mojej twarzy, kiedy widziałam iskierki w oczach Liama.
A później zamykałam się w pokoju. płacząc. Nie chciałam odbierać im tej radości. Chciałam widzieć na ich twarzach szczęście i uśmiech, a nie litość i smutek. Bo jestem przekonana, że gdybym wyjawiła im wszystko co mnie męczy właśnie to widziałabym codziennie.
- Mamusiu. Spójrz! To ja, Ty i dzidziuś!- krzyknęła radośnie mała czarnoskóra. Siedziałyśmy na podłodze w pokoju Gemmy. Właściwie nie wiem, dlaczego właśnie tutaj. Mała rysowała, a ja siedziałam obok, opierając się o kanapę i, głaszcząc Liamsona. Psiak, słysząc głos dziewczynki automatycznie poniósł łepek i spojrzał na nią zaciekawiony. Uśmiechnęłam się lekko, patrząc na jej małe arcydzieło.
- A to kto?- wskazałam palcem na patyczaka, trzymającego mnie za rękę. Mia posłała mi najsłodszy uśmiech i odpowiedziała:
- Tatuś.- wpatrywałam się w nią, głaszcząc czarne loczki na jej drobnej główce. "Tatuś". To słowo krążyło w mojej głowie. Przyglądałam się temu jak mała wertuje jedną ze swoich książek, kiedy w pewnym momencie coś z niej wypadło. Mia, zrywając się na równe nogi wybiegła z pokoju, słysząc swoje imię gdzieś z dołu, z salonu. Kiedy wyszła, a raczej wybiegła, a w pokoju zostałam tylko ja spojrzałam na psiaka, który patrzył na mnie, stojąc pod drzwiami.
- No idź. wiem, że chcesz. Dam sobie radę.- powiedziałam, posyłając mu nikły uśmiech. Odkąd zaszłam w ciążę Liamson okazał się być mi najbliższym stróżem. Pilnował mnie kiedy spałam, kiedy jadłam, kiedy szłam do ogrodu. Miałam wrażenie, że tylko on wie co tak na prawdę się dzieje. Miałam wrażenie, że ten pies jest powiernikiem wszystkich tajemnic. Nie tylko moich. Czasem żałowałam, że nie potrafi mówić. Kiedy zostałam całkowicie sama, sięgnęłam dłonią po kartkę, która wypadła z kolorowanki Mii. Jak się okazało było to zdjęcie. Zatrzymałam powietrze w policzkach, kiedy dotarło do mnie co tak na prawdę trzymam w dłoni. Przejechałam dłonią po pochyłym piśnie, znajdującym się na odwrocie fotografii. Mimowolnie się uśmiechnęłam, patrząc na dwójkę uśmiechniętych, młodych ludzi. Patrząc na niego. Zielone, hipnotyzujące tęczówki, urocze dołeczki oraz ciemne loki. "Dla słodkiej Amy, Harry xx".
I to właśnie w tym momencie coś się zmieniło. Właśnie teraz, patrząc na to zdjęcie, gdzie stałam uśmiechnięta wtulona w bruneta, zapragnęłam poznać wszystkie tajemnice. Chciałam odzyskać wszystkie zabrane mi wspomnienia. Chciałam dowiedzieć się co tak na prawdę łączyło mnie z tajemniczym Harrym. Pragnęłam załatać tą cholerną dziurę w sercu, którą odczuwałam od dnia wypadku. Nie chciałam być na straconej pozycji. Owszem, także ich okłamywałam, ale było jedno "ale". Oni w końcu odkryją mu sekret, a ja umrę żyjąc w niewiedzy. Podniosłam się z podłogi. podchodząc do szafki, gdzie Gemma trzymała dokumenty. Wiem, że nie powinnam. Wiem, że to niestosowne i to jej prywatność, ale czułam, że tylko tu znajdę odpowiedzi. Przecież nie mogła udusić ciężarnej, prawda? Wzięłam głęboki wdech i zabrałam się za przeszukiwanie pierwszej teczki.
Włączyłam laptopa. Wstukałam odpowiednie hasło. Wyskoczyło mi więcej niż chciałam. Teraz wiedziałam już wszystko. Wiedziałam o wszystkim co przez miesiące starali się tak bacznie ukryć. Z bijącym sercem przekroczyłam próg salonu. Byli tu wszyscy. Gemma z Louisem jak zwykle bawili się w Mią, Caroline, Niall, Zayn i Pierre siedzieli na kanapie zawzięcie o czymś rozmawiając, a Liam siedział w fotelu, słuchając z szerokim uśmiechem tego o czym debatowała reszta. Kiedy tylko weszłam głębiej, wszystkie spojrzenia przeniosły się na moją osobę. Z twarzy moich przyjaciół nie schodził uśmiech, ale kiedy tylko zobaczyli moją minę ich humor diametralnie się zmienił. Liam patrzył na mnie zaniepokojony, a ja powtarzałam w myślach, aby zachować spokój. Usiadłam na wolnym fotelu, w dłoniach ściskając kruczowo papiery, które zdążyłam wydrukować. Nikt się nie odezwał. Wszyscy patrzyli na mnie, jakbym była co najmniej widmem. A może właśnie tak mnie postrzegali? Odchrząknęłam, patrząc na Gemme, która wpatrywała się we mnie z lekkim uśmiechem.
- Jak tam twój brat Gemmo?- siliłam się, aby mój głos brzmiał jak najbardziej pewnie i niewzruszenie. W rzeczywistości moje serce szalało, a ślina nie chciała przejść przez gardło. Zauważyłam jak blondynka wstrzymuje powietrze, patrząc nerwowo na pozostałych. Dla mnie natomiast był to znak. Znak, że się nie myliłam i, że tym razem to oni byli na straconej pozycji. "Głupia... przecież to ty z każdym oddechem stajesz się słabsza." Po długiej ciszy, dziewczyna w końcu zabrała głos. Drżał. Tak jak i ona cała.
- Ale... skąd... ja...- zaczęła się jąkać. Zaprzeczyłam ruchem głowy, przenosząc wzrok na kolejną osobę. Chłopak siedział w fotelu, patrząc na mnie jak na zjawę. Jego spojrzenie wyrażało zaskoczenie, smutek i... ból. Uniosłam lekko kąciki ust, starając się wyglądać na pewną siebie. Tak na prawdę niczego nie mogłam być pewna. Nie w tej chwili. Nie w tym momencie.
- Stary znajomy, dawny, zapomniany kumpel. Druh z kapeli. Niczym przyszywany brat. Mam rację, Liam?- odpowiedziała mi głucha cisza. Przejrzałam jeszcze wzrokiem każdego z osobna. Siedzieli ze spuszczonymi głowami, bawiąc się palcami. Zaśmiałam się pod nosem. Spodziewałam się takiej reakcji. Chwyciłam w dłoń jeden z artykułów, które wydrukowałam i zaczęłam czytać na głos.
- "Harry Styles, jeden z najbardziej kontrowersyjnych członków zespołu One Direction postanowił pożegnać się z muzyką po trzech latach wspólnej pracy. Sam zainteresowany nie chce komentować całego zdarzenia, ale mamy podstawy podejrzewać, że ma to związek z młodziutką lekarką Amandą Knightley, która jak się niedawno okazało zaszła w ciążę. Tydzień przed podjęciem decyzji o odejściu z kapeli Harry i Amanda spędzili romantyczne chwile na jednej z brytyjskich plaż. Czyżby pomiędzy tą dwójką doszło do czegoś więcej? Niestety żaden z członków zespołu nie chce wypowiadać się na ten temat."- gdy skończyłam, uniosłam głowę. Czułam jak zaczynam drżeć. Rzuciłam na stół wszystkimi artykułami oraz papierami znalezionymi u Gemmy i, czując jak w kącikach oczu zbierają mi się słone krople spojrzałam na ludzi, którzy zwali się moimi przyjaciółmi.
- Zaraz... grzebałaś w moich rzeczach?- usłyszałam głos Gemmy, która przeglądała właśnie jeden z wielu dokumentów potwierdzających moje racje. Prychnęłam, patrząc na nią wzrokiem jakim nigdy nie powinna nikogo obdarowywać.
- Czy na prawdę to jest teraz twoim największym zmartwieniem?- szepnęłam, przecierając policzki. Długo nikt się nie odzywał. Dopiero po kilkunastu minutach usłyszałam głos.
- Zrobiliśmy to żeby cię chronić. Ja... my... nie chcieliśmy cię okłamywać. Amy tak strasznie mi żal. To nie tak miało wyglądać, ale to wszystko jest bardziej skomplikowane niż...
- To jego dziecko, prawda?- odezwałam się cicho, przerywając brunetowi. Spojrzałam w dół na okrągły brzuch, aby chwilę później ponownie patrzeć na nich. Zorientowałam się. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Wszystko co mi wmawiali było kłamstwem. Wszystko.
- Wcale się nie upiliśmy, nie spałam z tobą. Oczywiście, że nie. To jest niepodobne to żadnego z nas. Wykorzystałeś mój wypadek i amnezję, aby ze mną być. Wiedziałeś, że czuję coś do Harry'ego i dlatego pomyślałeś, że skoro zapomniałam o jego istnieniu to możesz mnie mieć. Pamiętam o twoim wyznaniu. Prawie ci się udało, Liam. Prawie...- nie wiem w którym momencie zaczęłam płakać. Caroline dawno wyprowadziła Mię z pokoju. Wszyscy patrzyli na mnie zaskoczeni. Czyżbym trafiła w sedno?
- Tak, to dziecko Harry'ego, ale to nie tak, że chciałem cię wykorzystać. Nie miałem takiego zamiaru! Na litość boską Amy!- wstałam tak gwałtownie, że zakręciło mi się w głowie, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- I skąd mam wiedzieć, że teraz też nie kłamiesz? Utraciłeś moje zaufanie. Okłamałeś mnie i nie wmawiaj mi, że to dla mojego dobra. Gówno prawda! Myślałeś tylko i wyłącznie o sobie, tak jak i wy wszyscy.- traciłam widoczność przez gromadzące się w oczach łzy.
- Nawet bolesna prawda jest lepsza od kłamstwa, bo kiedy okaże się, że to kłamstwo, boli jeszcze bardziej.- szepnęłam na tyle głośno, żeby byli w stanie mnie usłyszeć. Ruszyłam w stronę schodów nie zważając na ich wołania. Jeden schodek, drugi, piąty, dziesiąty... Utrata świadomości, upadek, przeszywający ból w dole brzucha i ciemność... Czy tak wygląda śmierć?
"Policz do dziesięciu, a potem otwórz oczy".- postanowiłam zrobić tak jak podpowiada mi umysł.
Jedem... słyszałam krzyki. Ktoś wymawiał moje imię. Kilka razy. Nie znałam tego głosu. Postanowiłam odliczyć jeszcze do dziewięciu.
Dwa... poczułam jak ktoś kładzie dłoń pod moje plecy i delikatnie mnie podnosi.
Trzy... czułam lekkie turbulencje. Czyżby gdzieś mnie nieśli?
Cztery... pierwsza próba. Niepowodzenie.
Pięć... poczułam gwałtowny i niewyobrażalny ból w okolicach podbrzusza. Zwinęłam się z bólu. Czy tak ma wyglądać teraz moje życie?
Sześć... ktoś chwycił mnie za rękę. Ścisnęłam ją mocniej nawet nie wiedząc kto to.
Siedem... kolejna fala bólu. Tym razem silniejsza. Krzyknęłam.
Osiem... poczułam coś lepkiego między nogami.
Dziewięć... kolejne krzyki. Ktoś mocniej ścisnął moją dłoń.
Dziesięć... to już. Pora. Czas.
Otworzyłam oczy. Oślepił mnie nagły blask światła. Zmrużyłam powieki, starając się ponownie nie krzyknąć z bólu. Spojrzałam w bok. Kilkoro ludzi w białych kitlach. Byłam wieziona na noszach. Mój wzrok przeniósł się w dół. Dopiero wtedy dotarło do mnie co się dzieje. To już. Teraz. Opadłam na poduszkę, próbując złapać oddech. "Nie... nie! Błagam... jeszcze za wcześnie. Nie chcę! Nie mogę! Nie zdążyłam się jeszcze pożegnać!". Oddychałam płytko, czując jak ktoś kruczowo ściska moją dłoń. Przeniosłam wzrok na osobę, która to robiła i rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Shhh... nie płacz maleńka. Wszystko będzie dobrze.-szeptał, a ja wpatrywałam się w niego coraz bardziej płacząc. Dusiłam się łzami, patrząc na Liama. Ścisnęłam mocniej jego dłoń i szepnęłam:
- Zostań ze mną. Błagam, nie zostawiaj mnie. Proszę...- powtarzałam tak długo dopóki nie znaleźliśmy się w sali operacyjnej.
- Nie zostawię cię. Jestem przy tobie, Amy. Zawsze będę.- widziałam w kącikach jego oczu łzy. Uniósł dłoń i drżąc przetarł mój policzek.
- Bardziej niż śmierci boję się samotności tam, na górze.- to było ostatnie co zdążyłam wypowiedzieć, zanim uderzył mnie mój pierwszy, niewyobrażalnie silny skurcz. Zachłysnęłam się powietrzem, wbijając pazury z jego dłoń.
Witam misiaki :) Pierwotnie ten rozdział miał być wiele dłuższy, ale uznałam, że zanim go napiszę będzie pewnie przyszły tydzień, zważając na to, że jutro znów pozbywam się laptopa, a poza tym podzielę go na dwie części i będzie fajnie :D
Zdradzę, że wiem już jakie będzie zakończenie i pod epilogiem wyjawię wszystkie moje pomysły xD
A co dzisiaj tutaj mamy? Amy w końcu odkryła tak pilnie strzeżoną tajemnicę. Spadła ze schodów? ;o Co z dzidziusiem? Zaczęła rodzić dwa tygodnie przed terminem. Czy umrze?
Powiem tylko tyle, że w kolejnych rozdziałach będzie dużo więcej Megan oraz Harry'ego. W końcu to ostatnie chwile!
W poniedziałek jadę na wakacje, tak więc mam nadzieję, że tak także zdołam coś napisać ;)
Do znów mordki!
Polecam włączać obie piosenki :) Każda dopasowana jest do fragmentów :")
POV Amy
Zawsze kochałam zimę. Pamiętam, że kiedy byłam małą dziewczynką wystawiałam głowę na podwórko wraz z nadejściem pierwszego dnia tej cudownej pory roku i czekałam na pierwszy płatek śniegu. Kiedy go zauważyłam, nie zważając na to, że jestem boso i jeszcze w pidżamie, biegłam łapiąc go na malutki język. Pamiętam jak tata z mamą obserwowali mnie wtedy przez okno i śmiali się, tuląc do siebie z miłością jakiej nie zaznałam od ich śmierci. Z miłością, którą stara się mnie obdarzyć grono moich najbliższych, ale której ja nie chcę przyjmować. Którą chciałabym celebrować z nimi i z moim nienarodzonym dzieckiem każdego dnia, każdej minuty i sekundy. Ale którą już nikogo nie zdążę obdarować i którą już za dwa tygodnie nie będą mogli darować mnie.
Dwa tygodnie.
Czternaści dni.
Trzysta trzydzieści sześć godzin.
Dwadzieścia tysięcy sto sześćdziesiąt minut.
Milion dwieście dziewięć tysięcy sześćset sekund.
Dokładnie tyle dzieli mnie od nieuchronnego. Tyle dzieli mnie od przewidywanej daty porodu, a co za tym idzie, także od mojego końca.
Zawsze kochałam zimę.
Do czasu...
Do czasu kiedy to właśnie tę porę roku wybrał sobie Bóg, aby przywołać mnie do siebie. Zostały mi dwa tygodnie. Dwa tygodnie i w dalszym ciągu tylko ja byłam świadoma tego co ma się stać. To nie tak, że nie próbowałam im wyznać prawdy. Próbowałam. Kilkanaście razy. Ale kiedy już mam zamiar im powiedzieć, wtedy dostrzegam na ich twarzy podekscytowanie. Są szczęśliwy tym, że za niedługo będą mieli kolejnego członka rodziny. Bo teraz byliśmy jedną, wielką rodziną. Tylko oni zostali mi na tym świecie, to oni obdarowywali mnie miłością.To przeze mnie chłopcy zaniedbali koncerty i fanów, rezygnując z trasy koncertowej. Chciałam im powiedzieć. Tyle razy chciałam to zrobić. Ale prawda była taka, że byłam tchórzem. Nie egoistką. O to nikt nie mógł mnie posądzić. Bo to dla ich dobra milczałam. Oni nie mieli pojęcia co przeżywam każdego dnia, kiedy się budzę. Kiedy tylko uchylam powieki i nachodzi mnie smutna, szara rzeczywistość. Tylko sen daje mi ukojenie.
I może właśnie tylko dzięki temu powoli godziłam się z myślą o odejściu.
To dla nich milczałam.
Moje ledwo bijące serce rosło z każdym uśmiechem, który pojawiał się na twarzy Mii, kiedy przykładała drobną rączkę do mojego brzucha. Uśmiech pojawiał się na mojej twarzy, kiedy widziałam iskierki w oczach Liama.
A później zamykałam się w pokoju. płacząc. Nie chciałam odbierać im tej radości. Chciałam widzieć na ich twarzach szczęście i uśmiech, a nie litość i smutek. Bo jestem przekonana, że gdybym wyjawiła im wszystko co mnie męczy właśnie to widziałabym codziennie.
- Mamusiu. Spójrz! To ja, Ty i dzidziuś!- krzyknęła radośnie mała czarnoskóra. Siedziałyśmy na podłodze w pokoju Gemmy. Właściwie nie wiem, dlaczego właśnie tutaj. Mała rysowała, a ja siedziałam obok, opierając się o kanapę i, głaszcząc Liamsona. Psiak, słysząc głos dziewczynki automatycznie poniósł łepek i spojrzał na nią zaciekawiony. Uśmiechnęłam się lekko, patrząc na jej małe arcydzieło.
- A to kto?- wskazałam palcem na patyczaka, trzymającego mnie za rękę. Mia posłała mi najsłodszy uśmiech i odpowiedziała:
- Tatuś.- wpatrywałam się w nią, głaszcząc czarne loczki na jej drobnej główce. "Tatuś". To słowo krążyło w mojej głowie. Przyglądałam się temu jak mała wertuje jedną ze swoich książek, kiedy w pewnym momencie coś z niej wypadło. Mia, zrywając się na równe nogi wybiegła z pokoju, słysząc swoje imię gdzieś z dołu, z salonu. Kiedy wyszła, a raczej wybiegła, a w pokoju zostałam tylko ja spojrzałam na psiaka, który patrzył na mnie, stojąc pod drzwiami.
- No idź. wiem, że chcesz. Dam sobie radę.- powiedziałam, posyłając mu nikły uśmiech. Odkąd zaszłam w ciążę Liamson okazał się być mi najbliższym stróżem. Pilnował mnie kiedy spałam, kiedy jadłam, kiedy szłam do ogrodu. Miałam wrażenie, że tylko on wie co tak na prawdę się dzieje. Miałam wrażenie, że ten pies jest powiernikiem wszystkich tajemnic. Nie tylko moich. Czasem żałowałam, że nie potrafi mówić. Kiedy zostałam całkowicie sama, sięgnęłam dłonią po kartkę, która wypadła z kolorowanki Mii. Jak się okazało było to zdjęcie. Zatrzymałam powietrze w policzkach, kiedy dotarło do mnie co tak na prawdę trzymam w dłoni. Przejechałam dłonią po pochyłym piśnie, znajdującym się na odwrocie fotografii. Mimowolnie się uśmiechnęłam, patrząc na dwójkę uśmiechniętych, młodych ludzi. Patrząc na niego. Zielone, hipnotyzujące tęczówki, urocze dołeczki oraz ciemne loki. "Dla słodkiej Amy, Harry xx".
I to właśnie w tym momencie coś się zmieniło. Właśnie teraz, patrząc na to zdjęcie, gdzie stałam uśmiechnięta wtulona w bruneta, zapragnęłam poznać wszystkie tajemnice. Chciałam odzyskać wszystkie zabrane mi wspomnienia. Chciałam dowiedzieć się co tak na prawdę łączyło mnie z tajemniczym Harrym. Pragnęłam załatać tą cholerną dziurę w sercu, którą odczuwałam od dnia wypadku. Nie chciałam być na straconej pozycji. Owszem, także ich okłamywałam, ale było jedno "ale". Oni w końcu odkryją mu sekret, a ja umrę żyjąc w niewiedzy. Podniosłam się z podłogi. podchodząc do szafki, gdzie Gemma trzymała dokumenty. Wiem, że nie powinnam. Wiem, że to niestosowne i to jej prywatność, ale czułam, że tylko tu znajdę odpowiedzi. Przecież nie mogła udusić ciężarnej, prawda? Wzięłam głęboki wdech i zabrałam się za przeszukiwanie pierwszej teczki.
Włączyłam laptopa. Wstukałam odpowiednie hasło. Wyskoczyło mi więcej niż chciałam. Teraz wiedziałam już wszystko. Wiedziałam o wszystkim co przez miesiące starali się tak bacznie ukryć. Z bijącym sercem przekroczyłam próg salonu. Byli tu wszyscy. Gemma z Louisem jak zwykle bawili się w Mią, Caroline, Niall, Zayn i Pierre siedzieli na kanapie zawzięcie o czymś rozmawiając, a Liam siedział w fotelu, słuchając z szerokim uśmiechem tego o czym debatowała reszta. Kiedy tylko weszłam głębiej, wszystkie spojrzenia przeniosły się na moją osobę. Z twarzy moich przyjaciół nie schodził uśmiech, ale kiedy tylko zobaczyli moją minę ich humor diametralnie się zmienił. Liam patrzył na mnie zaniepokojony, a ja powtarzałam w myślach, aby zachować spokój. Usiadłam na wolnym fotelu, w dłoniach ściskając kruczowo papiery, które zdążyłam wydrukować. Nikt się nie odezwał. Wszyscy patrzyli na mnie, jakbym była co najmniej widmem. A może właśnie tak mnie postrzegali? Odchrząknęłam, patrząc na Gemme, która wpatrywała się we mnie z lekkim uśmiechem.
- Jak tam twój brat Gemmo?- siliłam się, aby mój głos brzmiał jak najbardziej pewnie i niewzruszenie. W rzeczywistości moje serce szalało, a ślina nie chciała przejść przez gardło. Zauważyłam jak blondynka wstrzymuje powietrze, patrząc nerwowo na pozostałych. Dla mnie natomiast był to znak. Znak, że się nie myliłam i, że tym razem to oni byli na straconej pozycji. "Głupia... przecież to ty z każdym oddechem stajesz się słabsza." Po długiej ciszy, dziewczyna w końcu zabrała głos. Drżał. Tak jak i ona cała.
- Ale... skąd... ja...- zaczęła się jąkać. Zaprzeczyłam ruchem głowy, przenosząc wzrok na kolejną osobę. Chłopak siedział w fotelu, patrząc na mnie jak na zjawę. Jego spojrzenie wyrażało zaskoczenie, smutek i... ból. Uniosłam lekko kąciki ust, starając się wyglądać na pewną siebie. Tak na prawdę niczego nie mogłam być pewna. Nie w tej chwili. Nie w tym momencie.
- Stary znajomy, dawny, zapomniany kumpel. Druh z kapeli. Niczym przyszywany brat. Mam rację, Liam?- odpowiedziała mi głucha cisza. Przejrzałam jeszcze wzrokiem każdego z osobna. Siedzieli ze spuszczonymi głowami, bawiąc się palcami. Zaśmiałam się pod nosem. Spodziewałam się takiej reakcji. Chwyciłam w dłoń jeden z artykułów, które wydrukowałam i zaczęłam czytać na głos.
- "Harry Styles, jeden z najbardziej kontrowersyjnych członków zespołu One Direction postanowił pożegnać się z muzyką po trzech latach wspólnej pracy. Sam zainteresowany nie chce komentować całego zdarzenia, ale mamy podstawy podejrzewać, że ma to związek z młodziutką lekarką Amandą Knightley, która jak się niedawno okazało zaszła w ciążę. Tydzień przed podjęciem decyzji o odejściu z kapeli Harry i Amanda spędzili romantyczne chwile na jednej z brytyjskich plaż. Czyżby pomiędzy tą dwójką doszło do czegoś więcej? Niestety żaden z członków zespołu nie chce wypowiadać się na ten temat."- gdy skończyłam, uniosłam głowę. Czułam jak zaczynam drżeć. Rzuciłam na stół wszystkimi artykułami oraz papierami znalezionymi u Gemmy i, czując jak w kącikach oczu zbierają mi się słone krople spojrzałam na ludzi, którzy zwali się moimi przyjaciółmi.
- Zaraz... grzebałaś w moich rzeczach?- usłyszałam głos Gemmy, która przeglądała właśnie jeden z wielu dokumentów potwierdzających moje racje. Prychnęłam, patrząc na nią wzrokiem jakim nigdy nie powinna nikogo obdarowywać.
- Czy na prawdę to jest teraz twoim największym zmartwieniem?- szepnęłam, przecierając policzki. Długo nikt się nie odzywał. Dopiero po kilkunastu minutach usłyszałam głos.
- Zrobiliśmy to żeby cię chronić. Ja... my... nie chcieliśmy cię okłamywać. Amy tak strasznie mi żal. To nie tak miało wyglądać, ale to wszystko jest bardziej skomplikowane niż...
- To jego dziecko, prawda?- odezwałam się cicho, przerywając brunetowi. Spojrzałam w dół na okrągły brzuch, aby chwilę później ponownie patrzeć na nich. Zorientowałam się. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Wszystko co mi wmawiali było kłamstwem. Wszystko.
- Wcale się nie upiliśmy, nie spałam z tobą. Oczywiście, że nie. To jest niepodobne to żadnego z nas. Wykorzystałeś mój wypadek i amnezję, aby ze mną być. Wiedziałeś, że czuję coś do Harry'ego i dlatego pomyślałeś, że skoro zapomniałam o jego istnieniu to możesz mnie mieć. Pamiętam o twoim wyznaniu. Prawie ci się udało, Liam. Prawie...- nie wiem w którym momencie zaczęłam płakać. Caroline dawno wyprowadziła Mię z pokoju. Wszyscy patrzyli na mnie zaskoczeni. Czyżbym trafiła w sedno?
- Tak, to dziecko Harry'ego, ale to nie tak, że chciałem cię wykorzystać. Nie miałem takiego zamiaru! Na litość boską Amy!- wstałam tak gwałtownie, że zakręciło mi się w głowie, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- I skąd mam wiedzieć, że teraz też nie kłamiesz? Utraciłeś moje zaufanie. Okłamałeś mnie i nie wmawiaj mi, że to dla mojego dobra. Gówno prawda! Myślałeś tylko i wyłącznie o sobie, tak jak i wy wszyscy.- traciłam widoczność przez gromadzące się w oczach łzy.
- Nawet bolesna prawda jest lepsza od kłamstwa, bo kiedy okaże się, że to kłamstwo, boli jeszcze bardziej.- szepnęłam na tyle głośno, żeby byli w stanie mnie usłyszeć. Ruszyłam w stronę schodów nie zważając na ich wołania. Jeden schodek, drugi, piąty, dziesiąty... Utrata świadomości, upadek, przeszywający ból w dole brzucha i ciemność... Czy tak wygląda śmierć?
"Policz do dziesięciu, a potem otwórz oczy".- postanowiłam zrobić tak jak podpowiada mi umysł.
Jedem... słyszałam krzyki. Ktoś wymawiał moje imię. Kilka razy. Nie znałam tego głosu. Postanowiłam odliczyć jeszcze do dziewięciu.
Dwa... poczułam jak ktoś kładzie dłoń pod moje plecy i delikatnie mnie podnosi.
Trzy... czułam lekkie turbulencje. Czyżby gdzieś mnie nieśli?
Cztery... pierwsza próba. Niepowodzenie.
Pięć... poczułam gwałtowny i niewyobrażalny ból w okolicach podbrzusza. Zwinęłam się z bólu. Czy tak ma wyglądać teraz moje życie?
Sześć... ktoś chwycił mnie za rękę. Ścisnęłam ją mocniej nawet nie wiedząc kto to.
Siedem... kolejna fala bólu. Tym razem silniejsza. Krzyknęłam.
Osiem... poczułam coś lepkiego między nogami.
Dziewięć... kolejne krzyki. Ktoś mocniej ścisnął moją dłoń.
Dziesięć... to już. Pora. Czas.
Otworzyłam oczy. Oślepił mnie nagły blask światła. Zmrużyłam powieki, starając się ponownie nie krzyknąć z bólu. Spojrzałam w bok. Kilkoro ludzi w białych kitlach. Byłam wieziona na noszach. Mój wzrok przeniósł się w dół. Dopiero wtedy dotarło do mnie co się dzieje. To już. Teraz. Opadłam na poduszkę, próbując złapać oddech. "Nie... nie! Błagam... jeszcze za wcześnie. Nie chcę! Nie mogę! Nie zdążyłam się jeszcze pożegnać!". Oddychałam płytko, czując jak ktoś kruczowo ściska moją dłoń. Przeniosłam wzrok na osobę, która to robiła i rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Shhh... nie płacz maleńka. Wszystko będzie dobrze.-szeptał, a ja wpatrywałam się w niego coraz bardziej płacząc. Dusiłam się łzami, patrząc na Liama. Ścisnęłam mocniej jego dłoń i szepnęłam:
- Zostań ze mną. Błagam, nie zostawiaj mnie. Proszę...- powtarzałam tak długo dopóki nie znaleźliśmy się w sali operacyjnej.
- Nie zostawię cię. Jestem przy tobie, Amy. Zawsze będę.- widziałam w kącikach jego oczu łzy. Uniósł dłoń i drżąc przetarł mój policzek.
- Bardziej niż śmierci boję się samotności tam, na górze.- to było ostatnie co zdążyłam wypowiedzieć, zanim uderzył mnie mój pierwszy, niewyobrażalnie silny skurcz. Zachłysnęłam się powietrzem, wbijając pazury z jego dłoń.
Witam misiaki :) Pierwotnie ten rozdział miał być wiele dłuższy, ale uznałam, że zanim go napiszę będzie pewnie przyszły tydzień, zważając na to, że jutro znów pozbywam się laptopa, a poza tym podzielę go na dwie części i będzie fajnie :D
Zdradzę, że wiem już jakie będzie zakończenie i pod epilogiem wyjawię wszystkie moje pomysły xD
A co dzisiaj tutaj mamy? Amy w końcu odkryła tak pilnie strzeżoną tajemnicę. Spadła ze schodów? ;o Co z dzidziusiem? Zaczęła rodzić dwa tygodnie przed terminem. Czy umrze?
Powiem tylko tyle, że w kolejnych rozdziałach będzie dużo więcej Megan oraz Harry'ego. W końcu to ostatnie chwile!
W poniedziałek jadę na wakacje, tak więc mam nadzieję, że tak także zdołam coś napisać ;)
Do znów mordki!
O jaa ! Ale się porobiło! Obiecaj mi, że ona przezyje, wszystko się ułożyułoży, będzie z Harrym i on wyjawi tajemnicę, a przyjaciele to zrozumieją! Tak wiem xD mam wymagania,ale no błagam !! Już nie mogę się doczekać! <3
OdpowiedzUsuńHejka!
OdpowiedzUsuńNa początku powiem ci, że jestem strasznie, ale to strasznie zła! Stwierdziłam, że zanim skomentuję, pomaluję sobie paznokcie. Niestety byłam tak roztrzęsiona po przeczytani rozdziału, że wylałam lakier na biurko! To twoja wina, bo piszesz tak cudownie, że człowiek przeżywa to co bohaterowie!
A jeżeli chodzi o rozdział...Okey, myślałam, że Amy już dawno im powiedziała o swojej chorobie. A tu proszę. Teraz dowiedzą się tego sami. Jestem troszkę na nią zła, że tak to ukrywa. Oczywiście, że ją rozumiem. Trudno mówić komuś o swojej śmierci, ale na litość boską! Jest mi też jej bardzo, ale to bardzo szkoda. Dowiedziała się o Harry'm w taki sposób...nie ma chyba nic gorszego. Naprawdę musiało ją to zaboleć, że tak ją oszukali. Nic dziwnego, że tak się wściekła na Liama. Nic dziwnego, że tak pomyślała. Niby on rzeczywiście chciał ochronić ją przed Harry'm, ale też bardzo chciał być z nią. Cholera, czy oni muszą się tak oszukiwać?!
No i sama końcówka...Amy nie może teraz urodzić! Przecież miała jeszcze dwa tygodnie! Ona nie może umrzeć ( wiem, że tak się jednak stanie ). I to tak bez pożegnania? Całe szczęście, że jest przy niej Liam, ale ona nie może umrzeć! Jeszcze nie teraz! Mia jej potrzebuje! Liam jej potrzebuje! Dzidziuś jej potrzebuje! I reszta!
Ale zaraz zaraz...przecież Megan nie zabiła Thomasa, bo tak jej się podobało. Zrobiła to, bo czegoś od niego potrzebowała.
I jeszcze jedno, kobieto! To opowiadanie nie może się skoczyć. Nawet nie wiesz, jak się do niego przywiązałam! To dopiero 32 rozdział! Naprawdę nie da się tego przedłużyć? Proszę cię, masz taki talent! Nie zmarnuj go! Błagam, nie kończ tego jeszcze! Nie! Nie! Nie! Albo chociaż zacznij pisać resztę swoich opowiadań! Wiem, że w twojej główce jest wiele pomysłów!
Ja chcę już następny!
A i miłych wakacji xd
Boże to jest przerażające niech ona nie umiera :***
OdpowiedzUsuńPoród ale nie smierć jeszcze nie ))))
OdpowiedzUsuńNie zabijaj jej, nie kończ tego:((((((
OdpowiedzUsuń