POV Amy
*Trzy miesiące później*
Pik pik! Pik pik! Pik pik!
Otworzyłam gwałtownie oczy, przewracając się szybko na drugi bok. Nie mam pojęcia co chciałam osiągnąć, ale sekundę później wylądowałam na podłodze. Mamo... dziękuję Ci, że kazałaś mi wyłożyć panele miękkim dywanem. Przez chwilę siedziałam na ziemi, nie bardzo mogąc odnaleźć się w sytuacji. Miałam za sobą naprawdę ciężką noc, dziś czekała mnie bardzo ważna operacja. Poświęciłam dużo czasu aby powtórzyć najważniejsze informacje na temat urazów nóg i... cholera. Operacja! Która godzina? Uniosłam się do pozycji siedzącej sięgając po budzik leżący na komodzie.
- O nie... Nie, nie, nie! To nie może być prawda!- szepnęłam sama do siebie wpatrując się bezczynnie w tarcze zegarka. Była 8.46, a na 9.00 miałam być w szpitalu. Operacja zaczyna się o 9.30. Nie zdążę, nie ma szans. Zaspałam. Chryste... Wstałam prawie tak szybko, jak upadłam, kierując się wprost do małej łazienki w moim pokoju. Całe szczęście byłam typem perfekcjonistki, dlatego przygotowałam już ubrania dzień wcześniej. No tak... ładna ze mnie perfekcjonistka. Spóźnię się na operację w której jestem głównym chirurgiem. Szybko zarzuciłam na siebie wcześniej przygotowane ciuchy, włosy uczesałam w wysokiego kucyka, a oczy przejechałam tuszem. Dziś postawiłam na wygodę. Nigdy nie przesadzałam ani z makijażem, ani z ubiorem. Wybrałam ten zestaw. Uznałam go za najwygodniejszy. Zresztą- i tak zakładałam biały, szpitalny fartuch. Kiedy kończyłam nakładać makijaż do łazienki jak gdyby nigdy nic wbiegła mała, gruba kulka. Absolutnie mój pies by mi w niczym nie przeszkadzał, gdyby nie to, że zainteresował się moim butem, którego jeszcze nie zdążyłam założyć. Tak, wiem. Mam bardzo dziwny sposób zakładania butów. Najpierw jeden, później zrobić coś zupełnie innego, po czym założyć drugi.
- Liamson! Uciekaj stąd psiaku. Nie mam teraz czasu na zabawy. Jestem już spóźniona.- powiedziałam, na co zwierzak spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, wracając do zabawy moim butem. Kończąc nakładać makijaż spojrzałam na Liamsona, który właśnie dopierał się do mojej sznurówki.
- O nie, nie. Zapomnij Liamsonie. No już. Oddaj buta i uciekaj stąd.- wypowiadając te słowa starałam się sięgnąć po moją zgubę. Kiedy jednak zbliżyłam się na odległość kilku centymetrów, futrzasty zaczął na mnie warczeć i skomleć. Nie rozumiałam o co mu mogło chodzić. Przecież nigdy na mnie nie podniósł głosu.
- Zapomnij kolego. Tak się nie będziemy bawić. Jesteś dziś bardzo niegrzeczny. No już! Zmiataj stąd!- zamachnęłam się, rzucając w niego poduszką którą miałam akurat pod ręką. Nie chciałam tego robić, ale podziałało. Psiak jeszcze raz zaszczekał, po czym wybiegł z pokoju. Ubrałam lekko obślinionego buta i ruszyłam w celu zejścia na dół. Jednak kiedy przechodziłam obok łóżka, dostrzegłam jeden, mały szczegół. Opuszkami palców przejechałam w okolicach szyi. Już chyba wiem, co tak zaniepokoiło Liamsona. Podeszłam do komody na której leżał złoty wisiorek-serduszko z napisem "forever...". Ściągnęłam go wczoraj. Chciałam mu się przyjrzeć. Po raz kolejny. Uniosłam mały przedmiot w górę, do moich ust, składając na nim delikatny pocałunek. Ścisnęłam go w dłoni, po czym założyłam z powrotem na szyję. Wiele bym dała za odrobinę szczęścia. Może to właśnie mój amulet?
Zbiegłam na dół po schodach potykając się o własne nogi. W salonie było pusto. W kuchni podobnie. "Mama pewnie jeszcze śpi."- pomyślałam. "Ale gdzie Liamson?". Pewnie schował się gdzieś pod kanapą. Teraz jednak nie miałam czasu go szukać. "Zrobię to, gdy wrócę." Aktualnie znajdowałam się w kuchni. Gemmy jeszcze nie było, więc postanowiłam, że napiję się wody. Otworzyłam szafkę w celu wyciągnięcia kubka. Kiedy jednak moja dłoń zetknęła się z zimnym naczyniem, poczułam dziwne pulsowanie w głowie. Mroczki przed oczami przytłaczały mi rzeczywistość. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Straciłam na chwilę orientacje, a kubek wyślizgnął mi się z rąk i rozbił się o drewnianą posadzkę. Jedną dłonią oparłam się o blat, zaś drugą gładziłam skroń starając się załagodzić ból.
- Amy! Wszystko w porządku?- usłyszałam krzyk mojej mamy schodzącej z góry. Niech to szlag... musiałam ją obudzić. Ból w głowie lekko minął, dlatego aby zachować pozory, schyliłam się zbierając resztki porcelany z podłogi. Nie musiałam długo czekać, aż moja rodzicielka pojawi się w kuchni.
- Chryste... Amy! Kochanie co się stało?- troskliwy głos mojej rodzicielki wywołał u mnie dziwne uczucie. Nie chciałam jej okłamywać. Ale sama nie wiedziałam co się tak naprawdę stało. Dlatego wstydziłam się podnieść wzrok. Czułam się jak mała dziewczynka która właśnie zrobiła coś bardzo złego.
- Nic mamo. Po prostu kubek wyślizgnął mi się z rąk. Przepraszam. Nie chciałam Cię obudzić.- powiedziałam cicho nawet nie podnosząc wzroku na matkę.
- Ależ nie obudziłaś. Dawno nie spałam. Usłyszałam szczekanie Liamsona, więc zeszłam. Z poza tym, musiałam się dopakować.- nie odpowiedziałam. Dalej zbierając resztki czegoś, co niegdyś było kubkiem rozmyślałam nad tym jak moja mama sobie radzi ze stratą ojca. Co ja gadam. Chyba jak sobie z tym nie radzi. Słyszę jak płacze po nocach. Słyszę jak czasem modli sie do Boga. Do Boga w którego istnienie nawet już słabo wierzy. Zresztą ja także. Bo skoro On na prawdę istnieje, skoro jest Bogiem miłości i sprawiedliwości- dlaczego zabiera nam osoby które najbardziej kochamy. Myśli, że tego nie dostrzegam ale ja widzę jak Ona cierpi. Jak pęka jej serce za każdym razem kiedy chodzimy odwiedzić Jego grób. A ja zastanawiam się wtedy nad tym, czy gdyby powiedział nam wcześniej, to czy dalibyśmy radę coś zrobić. Przecież byłam lekarzem, a sama nie znałam odpowiedzi na to pytanie. A teraz wyjeżdża. Zostawia mnie na tydzień. Co prawda to jakiś kurort. Załatwiłam jej go, aby wypoczęła. Mam nadzieję, że to pomoże. Może nawet kogoś pozna...
- Kochanie widzę, że coś Cię męczy. Zostaw ten kubek i spójrz na mnie.- tak jak mi kazała, tak zrobiłam. Usiadłam na krześle obok niej. Brunetka zamknęła moją dłoń w jej uścisku i ucałowała je. Posłałam jej miły uśmiech.
- Dalej, Amy. Powiedź co Cię tak ostatnio zajmuje. To ta operacja, prawda? Stresujesz się?- skinęłam twierdząco głową. Czasem dziwiłam się jak Ona mnie doskonale znała. Prawda była taka, że cholernie stresowałam się tą operacją. Może nie samą operacją. Ale ta dziewczynka... Ma sześć lat. Uprawia balet. Wychodzi jej to naprawdę cudownie. Sama widziałam jeden z jej występów. Ma przed sobą świetlaną przyszłość. A teraz... muszę jej amputować nogę. Po prostu ją uciąć. Juliana już nigdy nie będzie mogła zatańczyć. I to mnie najbardziej bolało. Ta niemoc. Ale... nie tylko to mnie martwiło.
- Tak. Bardzo bym chciała, aby Juliana mogła jeszcze kiedyś zatańczyć. Ale obawiam się, że nie ma już wyjścia.- szepnęłam ostatnie zdanie spuszczając głowę na dół. Po chwili moja rodzicielka ujęła moją twarz w dłonie, po czym lekko uniosła tak, że patrzyłyśmy sobie w oczy.
- Skarbie... zawsze jest jakieś wyjście. Jeśli nie zaryzykujesz, nic nie zyskasz. A lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż że się nie zrobiło nic...- chciała coś jeszcze dopowiedzieć, ale przerwał jej trzask frontowych drzwi. Jak na znak, odwróciła się napotykając zmieszaną twarz blondynki.
- Ohm... przepraszam. Drzwi były uchylone, więc weszłam.- powiedziała dziewczyna po czym podrapała się nerwowo po szyi. Uśmiechnęłam się na jej widok, wstając od stołu.
- Nie szkodzi Gemm. Wiesz, że możesz się u nas czuć jak u siebie.- oczywiście, że wiedziała. To niewiarygodne jak bardzo można się z kimś zżyć po kilku miesiącach znajomości. Zaprzyjaźniłam się z nią. A wbrew pozorom to, że pracujemy razem pozwala nam się tylko lepiej poznać.
- Wezmę tylko torbę i możemy iść.- powiedziałam, po czym skierowałam się do salonu po wspomnianą torbę.
- Emm.. Amy?- usłyszałam głos blondynki, która opierała się o futrynę.
- Tak?- odpowiedziałam sprawdzając zawartość torby.
- Gdzie się podział Twój psiak?- słysząc pytanie, nie zdziwiłam się zbytnio. Gemma uwielbiała Liamsona. Przecież w końcu miała zostać weterynarzem.
- Nie mam bladego pojęcia. Troszkę się dziś pokłóciliśmy. Pewnie się gdzieś chowa.- nie słysząc odpowiedzi, uniosłam wzrok. Patrząc na dziewczynę pytającym wzrokiem, uniosłam brew w geście zapytania.
- Umm.. No bo... Tak jakby widziałam Go przed chwilką kiedy biegł w stronę parku...- patrzyłam na nią otępiałym wzrokiem. Nie zdążyłam jeszcze nic powiedzieć kiedy blondynka mnie uprzedziła:
- Próbowałam Go złapać! Ale uciekł... Wyglądał na wkurzonego.- westchnęłam, przekładając torbę przez ramię, podeszłam do mamy nadal siedzącej w kuchni, aby się z nią pożegnać.
- Ten dzień zapowiada się koszmarnie!- jęknęłam. Moja rodzicielka wstała tuląc mnie mocno do siebie.
- Oh, Amy. Nie martw się. Liamson nigdy nie uciekał na długo.
- On jeszcze nigdy nie uciekł, mamo.- przypomniałam jej.
- Wiem, ale Ty masz dziś większe zmartwienia. Jeśli nie wróci za tydzień to pojedziemy na policję. Ma wszczepiony czujnik pod skórę. Nic mu nie będzie. To pies. Krewny wilków. Da sobie radę.- uśmiechnęłam się, nadal tuląc mamę.
- Uważaj tam na siebie, dobrze?- powiedziałam.
- Kochanie, to jest kurort rehabilitacyjny, a mam wrażenie, że denerwujesz się bardziej tym niż ja Twoim półrocznym wyjazdem do Afryki.- zaśmiałyśmy się. Nie wiem ile tak stałyśmy, aż usłyszałam ciche odkrząknięcie mojej przyjaciółki.
- Nie chcę Wam przerywać, ale zaraz spóźnisz się na ważną operację, Amy.- skinęłam głową, po czym ucałowałam mamę w czubek głowy.
- Trzymam kciuki. Pamiętaj o tym co Ci mówiłam, Amy.- uśmiechnęłam się, machając jej na pożegnanie. "Będę pamiętała, mamo. Zawsze pamiętam..."
* * *
Zakładając fartuch weszłam cicho do sali w której plecami do mnie leżała dziewczynka. Chciałam z nią jeszcze porozmawiać przed operacją. Odradzali mi, ale czułam, że muszę. Objęłam się ramionami, gdyż nagle oblał mnie zimny pot. Zauważyłam, że ręce zaczynają się trząść. O nie... to nie jest dobry moment. Wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym zrobiłam dwa kroki wprzód.
- Amy? To Ty?- usłyszałam głos dziewczynki, która nawet się nie odwróciła. Wciąż leżała twarzą do okna, patrząc na wschodzące słońce. Dziś był piękny dzień. W Londynie trzeba się nimi cieszyć. Tutaj zbyt często pada. Ale deszcz jest potrzebny. Może nie każdy go lubi. Ale prawda jest taka, że to właśnie on daje życie. To dzięki niemu rośliny mogą rosnąć, a zwierzęta mają co pić. Wszystko jest po coś. Wszystko ma jakiś cel.
- Tak, kochanie to ja.- powiedziałam spokojny głosem siadając na łóżku obok dziewczynki. Zaczęłam głaskać ją po długich, jasnych włosach. Ona nie odzywała się, tylko cicho mruczała pod moim dotykiem.
- Wujek John powiedział, że już nie będę mogła tańczyć. Ale ja mu powiedziałam, że Ty na to nigdy nie pozwolisz. Bo nie pozwolisz, prawda?- słysząc słowa dziewczynki- zamarłam. Trzęsącą się dłonią, zasłoniłam usta, aby nie wydobyć z siebie jęku. Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło, ale zdobyłam się na lekki uśmiech. Ponownie zaczęłam głaskać ją po włoskach, a Ona wlepiła we mnie swoje duże, zielone oczy i wyczekiwała moich słów.
- Juliano... Moim marzeniem jest, abyś mogła nadal tańczyć. Masz wspaniały dar.- przerwałam pociągając lekko nosem.
- Nie mogę Ci obiecać, że znów będziesz mogła tańczyć. Ale mogę Ci obiecać, że zrobię wszystko, dosłownie wszystko, żeby uczynić to najbardziej realnym marzeniem jakie kiedykolwiek miałam.- powiedziałam, a Juliana uśmiechnęła się tylko szczerze i siadając, mocno mnie przytuliła. Później usłyszałam tylko jej cichy szept, który zawierał w sobie tyle nadziei, ile nie wyprodukował nigdy żaden człowiek.
- Uratuj mi nogę, Amy. Proszę.
*Pół godziny później*
-Gotowa?- usłyszałam jak zwykle spokojny i opanowany głos doktora Holta, który w tej operacji mi asystował. Uniosłam lekko wzrok, aby na Niego spojrzeć. W Jego oczach dostrzegłam dziwny błysk którego nie mogłam odgadnąć. Wiedziałam, że już pora. Sprawnym ruchem powinnam przeciąć skórę, mięśnie, delikatnie, aby nie uszkodzić ważnych tkanek. Później powinnam usłyszeć okropny dźwięk przecinanych kości. Zaledwie kilka ruchów dzieliło mnie od tego wszystkiego. Kilka sprawnych cięć. Spojrzałam ponownie na nogę, a zaraz potem na swoje opanowane dłonie. Nie trzęsły się. Tutaj nie było na to czasu. Noga powinna być ucięta od kolana w dół. To nie jest dużo z perspektywy medycznej. Ale to ogromnie wiele dla tej małej dziewczynki której pasją jest taniec. Która nigdy już nie będzie mogła zatańczyć. To ogromnie wiele dla jej matki, która zawsze płakała na jej występach. Która wspierała ją przez cały ten czas. To cholernie dużo dla jej ojca, który był z niej tak dumny. Przypomniałam sobie słowa mamy. "(...) zawsze jest jakieś wyjście. Jeśli nie zaryzykujesz, nic nie zyskasz. A lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż że się nie zrobiło nic...". Tak. Zgadzam się z tym w stu procentach. Ale w medycynie to tak nie zawsze działa. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli coś pójdzie nie tak, sześciolatka może stracić całą nogę. To zawsze jest największy dylemat każdego lekarza. Z wykształcenia byłam pediatrą dziecięcym. Zrobiłam jednak specjalizację chirurgi dziecięcej. To wszystko było nieco bardziej skomplikowane... To prawda- miałam dopiero dwadzieścia dwa lata. W tym wieku dopiero jest się na trzecim roku studiów medycznych które trwają ponad sześć lat. A ja byłam już ordynatorem na oddziale dziecięcym. Jak to się stało? Zaczęłam naukę wcześniej niż moi rówieśnicy. Do nie do końca zgodne z prawem. Zrobiłam szybszy kurs, aby móc pojechać do Afryki. Tak przeprowadziłam mnóstwo operacji. Dlatego tutaj mimo tego, że wciąż się uczę, jestem na tak wysokim szczeblu. Oczywiście wciąż studiuję. Ale inaczej.
- Amando?- usłyszałam głos. Unosząc wzrok, napotkałam wyczekujące spojrzenia reszty zespołu. Przed oczami stanął mi obraz małej blondynki o zielonych oczach. "(...) Ty nigdy na to nie pozwolisz, (...) prawda?". "Nie pozwolę, kochanie. Obiecuję."Pomyślałam.
- Pani doktor, jeśli nie czuje się pani na siłach...
- Nie.- przerwałam kobiecie która nadzorowała pracę serca małej.
- Obiecałam jej, że zrobię wszystko, aby mogła znów tańczyć. Wiem, że jest jeszcze szansa...
- Amando. Doskonale wiesz, że...
- Tak, wiem. Ale jeśli nie spróbujemy, to przez resztę życia będę miała do siebie o to pretensje. Nie chcę tak żyć. Dopóki jest szansa, trzeba ją wykorzystać.- powiedziałam, patrząc na reakcje moich kolegów. Widziałam wahanie w ich oczach.
- Wiesz, że jeśli coś nie wyjdzie, to Ona straci całą nogę. Prawda?- skinęłam lekko głową. Spojrzałam w oczy doktora Holta.
- Uratujemy jej nogę. Już postanowiłam.- powiedziałam pewnie, na co tej się uśmiechnął i skinął lekko głową. Odwzajemniłam gest, po czym zabrałam się do roboty.
- Jaka jest sytuacja?
- Tętno 108 na 74. Puls 98 uderzeń na minutę. Spokojnie pani doktor. Nie trzeba się śpieszyć.- skinęłam głową, biorąc się do roboty.
- Dobrze. Jeszcze tylko jedno ścięgno i możemy szyć.- powiedziałam nie ukrywając zadowolenia. Wszystko do tej pory szło gładko. Miałam szczerą nadzieję, że będzie miała czucie w tej nodze. Wszystko zależy właśnie od tego. I od tego, jak silny jest jej organizm. "Masz dużo silnej woli. Dasz sobie radę."- pomyślałam i kiedy miałam przyłożyć skalpel do nogi dziewczynki dostrzegłam, że moje ręce zaczęły drżeć. Poczułam też na czole kropelki potu. Starałam się załagodzić drgania, ale wszystkie moje starania szły na marne. Wręcz przeciwnie. Było jeszcze gorzej. W pewnym momencie poczułam pulsujący ból w głowie oraz silne zawroty. Zamrugałam kilka razy, rozglądając się po pomieszczeniu. Zamiast ujrzeć sylwetki innych osób znajdujących się na sali, ujrzałam tylko rozmazane kształty.
- Amando? Wszystko w porządku?- usłyszałam jakiś głos, ale nie byłam w stanie Go zlokalizować. Straciłam równowagę i upadłam na podłogę, przewracając stolik z narzędziami, które z hukiem upadły na zimną posadzkę. Zdążyłam tylko zobaczyć oślepiające światło, a potem nastąpiła całkowita ciemność.
Witam kochani! :)
Chciałam Was ogromnie przeprosić za moją nieobecność i brak rozdziału, ale nie miałam czasu na jego napisanie. Wena była, ale czasu brak. Tutaj jest rozdział. Wszystko powoli się rozkręca. W następnym będzie się już działo o wiele więcej ;) Pojawią się nowi bohaterowie... Wy wiece kto, prawda? :) Czekam na opinie i proszę Was o komentarze ;P
Kto jeszcze ma ferie? :) Ja kończę ;c I don't like...
Do następnego ;p
*Trzy miesiące później*
Pik pik! Pik pik! Pik pik!
Otworzyłam gwałtownie oczy, przewracając się szybko na drugi bok. Nie mam pojęcia co chciałam osiągnąć, ale sekundę później wylądowałam na podłodze. Mamo... dziękuję Ci, że kazałaś mi wyłożyć panele miękkim dywanem. Przez chwilę siedziałam na ziemi, nie bardzo mogąc odnaleźć się w sytuacji. Miałam za sobą naprawdę ciężką noc, dziś czekała mnie bardzo ważna operacja. Poświęciłam dużo czasu aby powtórzyć najważniejsze informacje na temat urazów nóg i... cholera. Operacja! Która godzina? Uniosłam się do pozycji siedzącej sięgając po budzik leżący na komodzie.
- O nie... Nie, nie, nie! To nie może być prawda!- szepnęłam sama do siebie wpatrując się bezczynnie w tarcze zegarka. Była 8.46, a na 9.00 miałam być w szpitalu. Operacja zaczyna się o 9.30. Nie zdążę, nie ma szans. Zaspałam. Chryste... Wstałam prawie tak szybko, jak upadłam, kierując się wprost do małej łazienki w moim pokoju. Całe szczęście byłam typem perfekcjonistki, dlatego przygotowałam już ubrania dzień wcześniej. No tak... ładna ze mnie perfekcjonistka. Spóźnię się na operację w której jestem głównym chirurgiem. Szybko zarzuciłam na siebie wcześniej przygotowane ciuchy, włosy uczesałam w wysokiego kucyka, a oczy przejechałam tuszem. Dziś postawiłam na wygodę. Nigdy nie przesadzałam ani z makijażem, ani z ubiorem. Wybrałam ten zestaw. Uznałam go za najwygodniejszy. Zresztą- i tak zakładałam biały, szpitalny fartuch. Kiedy kończyłam nakładać makijaż do łazienki jak gdyby nigdy nic wbiegła mała, gruba kulka. Absolutnie mój pies by mi w niczym nie przeszkadzał, gdyby nie to, że zainteresował się moim butem, którego jeszcze nie zdążyłam założyć. Tak, wiem. Mam bardzo dziwny sposób zakładania butów. Najpierw jeden, później zrobić coś zupełnie innego, po czym założyć drugi.
- Liamson! Uciekaj stąd psiaku. Nie mam teraz czasu na zabawy. Jestem już spóźniona.- powiedziałam, na co zwierzak spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, wracając do zabawy moim butem. Kończąc nakładać makijaż spojrzałam na Liamsona, który właśnie dopierał się do mojej sznurówki.
- O nie, nie. Zapomnij Liamsonie. No już. Oddaj buta i uciekaj stąd.- wypowiadając te słowa starałam się sięgnąć po moją zgubę. Kiedy jednak zbliżyłam się na odległość kilku centymetrów, futrzasty zaczął na mnie warczeć i skomleć. Nie rozumiałam o co mu mogło chodzić. Przecież nigdy na mnie nie podniósł głosu.
- Zapomnij kolego. Tak się nie będziemy bawić. Jesteś dziś bardzo niegrzeczny. No już! Zmiataj stąd!- zamachnęłam się, rzucając w niego poduszką którą miałam akurat pod ręką. Nie chciałam tego robić, ale podziałało. Psiak jeszcze raz zaszczekał, po czym wybiegł z pokoju. Ubrałam lekko obślinionego buta i ruszyłam w celu zejścia na dół. Jednak kiedy przechodziłam obok łóżka, dostrzegłam jeden, mały szczegół. Opuszkami palców przejechałam w okolicach szyi. Już chyba wiem, co tak zaniepokoiło Liamsona. Podeszłam do komody na której leżał złoty wisiorek-serduszko z napisem "forever...". Ściągnęłam go wczoraj. Chciałam mu się przyjrzeć. Po raz kolejny. Uniosłam mały przedmiot w górę, do moich ust, składając na nim delikatny pocałunek. Ścisnęłam go w dłoni, po czym założyłam z powrotem na szyję. Wiele bym dała za odrobinę szczęścia. Może to właśnie mój amulet?
Zbiegłam na dół po schodach potykając się o własne nogi. W salonie było pusto. W kuchni podobnie. "Mama pewnie jeszcze śpi."- pomyślałam. "Ale gdzie Liamson?". Pewnie schował się gdzieś pod kanapą. Teraz jednak nie miałam czasu go szukać. "Zrobię to, gdy wrócę." Aktualnie znajdowałam się w kuchni. Gemmy jeszcze nie było, więc postanowiłam, że napiję się wody. Otworzyłam szafkę w celu wyciągnięcia kubka. Kiedy jednak moja dłoń zetknęła się z zimnym naczyniem, poczułam dziwne pulsowanie w głowie. Mroczki przed oczami przytłaczały mi rzeczywistość. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Straciłam na chwilę orientacje, a kubek wyślizgnął mi się z rąk i rozbił się o drewnianą posadzkę. Jedną dłonią oparłam się o blat, zaś drugą gładziłam skroń starając się załagodzić ból.
- Amy! Wszystko w porządku?- usłyszałam krzyk mojej mamy schodzącej z góry. Niech to szlag... musiałam ją obudzić. Ból w głowie lekko minął, dlatego aby zachować pozory, schyliłam się zbierając resztki porcelany z podłogi. Nie musiałam długo czekać, aż moja rodzicielka pojawi się w kuchni.
- Chryste... Amy! Kochanie co się stało?- troskliwy głos mojej rodzicielki wywołał u mnie dziwne uczucie. Nie chciałam jej okłamywać. Ale sama nie wiedziałam co się tak naprawdę stało. Dlatego wstydziłam się podnieść wzrok. Czułam się jak mała dziewczynka która właśnie zrobiła coś bardzo złego.
- Nic mamo. Po prostu kubek wyślizgnął mi się z rąk. Przepraszam. Nie chciałam Cię obudzić.- powiedziałam cicho nawet nie podnosząc wzroku na matkę.
- Ależ nie obudziłaś. Dawno nie spałam. Usłyszałam szczekanie Liamsona, więc zeszłam. Z poza tym, musiałam się dopakować.- nie odpowiedziałam. Dalej zbierając resztki czegoś, co niegdyś było kubkiem rozmyślałam nad tym jak moja mama sobie radzi ze stratą ojca. Co ja gadam. Chyba jak sobie z tym nie radzi. Słyszę jak płacze po nocach. Słyszę jak czasem modli sie do Boga. Do Boga w którego istnienie nawet już słabo wierzy. Zresztą ja także. Bo skoro On na prawdę istnieje, skoro jest Bogiem miłości i sprawiedliwości- dlaczego zabiera nam osoby które najbardziej kochamy. Myśli, że tego nie dostrzegam ale ja widzę jak Ona cierpi. Jak pęka jej serce za każdym razem kiedy chodzimy odwiedzić Jego grób. A ja zastanawiam się wtedy nad tym, czy gdyby powiedział nam wcześniej, to czy dalibyśmy radę coś zrobić. Przecież byłam lekarzem, a sama nie znałam odpowiedzi na to pytanie. A teraz wyjeżdża. Zostawia mnie na tydzień. Co prawda to jakiś kurort. Załatwiłam jej go, aby wypoczęła. Mam nadzieję, że to pomoże. Może nawet kogoś pozna...
- Kochanie widzę, że coś Cię męczy. Zostaw ten kubek i spójrz na mnie.- tak jak mi kazała, tak zrobiłam. Usiadłam na krześle obok niej. Brunetka zamknęła moją dłoń w jej uścisku i ucałowała je. Posłałam jej miły uśmiech.
- Dalej, Amy. Powiedź co Cię tak ostatnio zajmuje. To ta operacja, prawda? Stresujesz się?- skinęłam twierdząco głową. Czasem dziwiłam się jak Ona mnie doskonale znała. Prawda była taka, że cholernie stresowałam się tą operacją. Może nie samą operacją. Ale ta dziewczynka... Ma sześć lat. Uprawia balet. Wychodzi jej to naprawdę cudownie. Sama widziałam jeden z jej występów. Ma przed sobą świetlaną przyszłość. A teraz... muszę jej amputować nogę. Po prostu ją uciąć. Juliana już nigdy nie będzie mogła zatańczyć. I to mnie najbardziej bolało. Ta niemoc. Ale... nie tylko to mnie martwiło.
- Tak. Bardzo bym chciała, aby Juliana mogła jeszcze kiedyś zatańczyć. Ale obawiam się, że nie ma już wyjścia.- szepnęłam ostatnie zdanie spuszczając głowę na dół. Po chwili moja rodzicielka ujęła moją twarz w dłonie, po czym lekko uniosła tak, że patrzyłyśmy sobie w oczy.
- Skarbie... zawsze jest jakieś wyjście. Jeśli nie zaryzykujesz, nic nie zyskasz. A lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż że się nie zrobiło nic...- chciała coś jeszcze dopowiedzieć, ale przerwał jej trzask frontowych drzwi. Jak na znak, odwróciła się napotykając zmieszaną twarz blondynki.
- Ohm... przepraszam. Drzwi były uchylone, więc weszłam.- powiedziała dziewczyna po czym podrapała się nerwowo po szyi. Uśmiechnęłam się na jej widok, wstając od stołu.
- Nie szkodzi Gemm. Wiesz, że możesz się u nas czuć jak u siebie.- oczywiście, że wiedziała. To niewiarygodne jak bardzo można się z kimś zżyć po kilku miesiącach znajomości. Zaprzyjaźniłam się z nią. A wbrew pozorom to, że pracujemy razem pozwala nam się tylko lepiej poznać.
- Wezmę tylko torbę i możemy iść.- powiedziałam, po czym skierowałam się do salonu po wspomnianą torbę.
- Emm.. Amy?- usłyszałam głos blondynki, która opierała się o futrynę.
- Tak?- odpowiedziałam sprawdzając zawartość torby.
- Gdzie się podział Twój psiak?- słysząc pytanie, nie zdziwiłam się zbytnio. Gemma uwielbiała Liamsona. Przecież w końcu miała zostać weterynarzem.
- Nie mam bladego pojęcia. Troszkę się dziś pokłóciliśmy. Pewnie się gdzieś chowa.- nie słysząc odpowiedzi, uniosłam wzrok. Patrząc na dziewczynę pytającym wzrokiem, uniosłam brew w geście zapytania.
- Umm.. No bo... Tak jakby widziałam Go przed chwilką kiedy biegł w stronę parku...- patrzyłam na nią otępiałym wzrokiem. Nie zdążyłam jeszcze nic powiedzieć kiedy blondynka mnie uprzedziła:
- Próbowałam Go złapać! Ale uciekł... Wyglądał na wkurzonego.- westchnęłam, przekładając torbę przez ramię, podeszłam do mamy nadal siedzącej w kuchni, aby się z nią pożegnać.
- Ten dzień zapowiada się koszmarnie!- jęknęłam. Moja rodzicielka wstała tuląc mnie mocno do siebie.
- Oh, Amy. Nie martw się. Liamson nigdy nie uciekał na długo.
- On jeszcze nigdy nie uciekł, mamo.- przypomniałam jej.
- Wiem, ale Ty masz dziś większe zmartwienia. Jeśli nie wróci za tydzień to pojedziemy na policję. Ma wszczepiony czujnik pod skórę. Nic mu nie będzie. To pies. Krewny wilków. Da sobie radę.- uśmiechnęłam się, nadal tuląc mamę.
- Uważaj tam na siebie, dobrze?- powiedziałam.
- Kochanie, to jest kurort rehabilitacyjny, a mam wrażenie, że denerwujesz się bardziej tym niż ja Twoim półrocznym wyjazdem do Afryki.- zaśmiałyśmy się. Nie wiem ile tak stałyśmy, aż usłyszałam ciche odkrząknięcie mojej przyjaciółki.
- Nie chcę Wam przerywać, ale zaraz spóźnisz się na ważną operację, Amy.- skinęłam głową, po czym ucałowałam mamę w czubek głowy.
- Trzymam kciuki. Pamiętaj o tym co Ci mówiłam, Amy.- uśmiechnęłam się, machając jej na pożegnanie. "Będę pamiętała, mamo. Zawsze pamiętam..."
* * *
Zakładając fartuch weszłam cicho do sali w której plecami do mnie leżała dziewczynka. Chciałam z nią jeszcze porozmawiać przed operacją. Odradzali mi, ale czułam, że muszę. Objęłam się ramionami, gdyż nagle oblał mnie zimny pot. Zauważyłam, że ręce zaczynają się trząść. O nie... to nie jest dobry moment. Wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym zrobiłam dwa kroki wprzód.
- Amy? To Ty?- usłyszałam głos dziewczynki, która nawet się nie odwróciła. Wciąż leżała twarzą do okna, patrząc na wschodzące słońce. Dziś był piękny dzień. W Londynie trzeba się nimi cieszyć. Tutaj zbyt często pada. Ale deszcz jest potrzebny. Może nie każdy go lubi. Ale prawda jest taka, że to właśnie on daje życie. To dzięki niemu rośliny mogą rosnąć, a zwierzęta mają co pić. Wszystko jest po coś. Wszystko ma jakiś cel.
- Tak, kochanie to ja.- powiedziałam spokojny głosem siadając na łóżku obok dziewczynki. Zaczęłam głaskać ją po długich, jasnych włosach. Ona nie odzywała się, tylko cicho mruczała pod moim dotykiem.
- Wujek John powiedział, że już nie będę mogła tańczyć. Ale ja mu powiedziałam, że Ty na to nigdy nie pozwolisz. Bo nie pozwolisz, prawda?- słysząc słowa dziewczynki- zamarłam. Trzęsącą się dłonią, zasłoniłam usta, aby nie wydobyć z siebie jęku. Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło, ale zdobyłam się na lekki uśmiech. Ponownie zaczęłam głaskać ją po włoskach, a Ona wlepiła we mnie swoje duże, zielone oczy i wyczekiwała moich słów.
- Juliano... Moim marzeniem jest, abyś mogła nadal tańczyć. Masz wspaniały dar.- przerwałam pociągając lekko nosem.
- Nie mogę Ci obiecać, że znów będziesz mogła tańczyć. Ale mogę Ci obiecać, że zrobię wszystko, dosłownie wszystko, żeby uczynić to najbardziej realnym marzeniem jakie kiedykolwiek miałam.- powiedziałam, a Juliana uśmiechnęła się tylko szczerze i siadając, mocno mnie przytuliła. Później usłyszałam tylko jej cichy szept, który zawierał w sobie tyle nadziei, ile nie wyprodukował nigdy żaden człowiek.
- Uratuj mi nogę, Amy. Proszę.
*Pół godziny później*
-Gotowa?- usłyszałam jak zwykle spokojny i opanowany głos doktora Holta, który w tej operacji mi asystował. Uniosłam lekko wzrok, aby na Niego spojrzeć. W Jego oczach dostrzegłam dziwny błysk którego nie mogłam odgadnąć. Wiedziałam, że już pora. Sprawnym ruchem powinnam przeciąć skórę, mięśnie, delikatnie, aby nie uszkodzić ważnych tkanek. Później powinnam usłyszeć okropny dźwięk przecinanych kości. Zaledwie kilka ruchów dzieliło mnie od tego wszystkiego. Kilka sprawnych cięć. Spojrzałam ponownie na nogę, a zaraz potem na swoje opanowane dłonie. Nie trzęsły się. Tutaj nie było na to czasu. Noga powinna być ucięta od kolana w dół. To nie jest dużo z perspektywy medycznej. Ale to ogromnie wiele dla tej małej dziewczynki której pasją jest taniec. Która nigdy już nie będzie mogła zatańczyć. To ogromnie wiele dla jej matki, która zawsze płakała na jej występach. Która wspierała ją przez cały ten czas. To cholernie dużo dla jej ojca, który był z niej tak dumny. Przypomniałam sobie słowa mamy. "(...) zawsze jest jakieś wyjście. Jeśli nie zaryzykujesz, nic nie zyskasz. A lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż że się nie zrobiło nic...". Tak. Zgadzam się z tym w stu procentach. Ale w medycynie to tak nie zawsze działa. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli coś pójdzie nie tak, sześciolatka może stracić całą nogę. To zawsze jest największy dylemat każdego lekarza. Z wykształcenia byłam pediatrą dziecięcym. Zrobiłam jednak specjalizację chirurgi dziecięcej. To wszystko było nieco bardziej skomplikowane... To prawda- miałam dopiero dwadzieścia dwa lata. W tym wieku dopiero jest się na trzecim roku studiów medycznych które trwają ponad sześć lat. A ja byłam już ordynatorem na oddziale dziecięcym. Jak to się stało? Zaczęłam naukę wcześniej niż moi rówieśnicy. Do nie do końca zgodne z prawem. Zrobiłam szybszy kurs, aby móc pojechać do Afryki. Tak przeprowadziłam mnóstwo operacji. Dlatego tutaj mimo tego, że wciąż się uczę, jestem na tak wysokim szczeblu. Oczywiście wciąż studiuję. Ale inaczej.
- Amando?- usłyszałam głos. Unosząc wzrok, napotkałam wyczekujące spojrzenia reszty zespołu. Przed oczami stanął mi obraz małej blondynki o zielonych oczach. "(...) Ty nigdy na to nie pozwolisz, (...) prawda?". "Nie pozwolę, kochanie. Obiecuję."Pomyślałam.
- Pani doktor, jeśli nie czuje się pani na siłach...
- Nie.- przerwałam kobiecie która nadzorowała pracę serca małej.
- Obiecałam jej, że zrobię wszystko, aby mogła znów tańczyć. Wiem, że jest jeszcze szansa...
- Amando. Doskonale wiesz, że...
- Tak, wiem. Ale jeśli nie spróbujemy, to przez resztę życia będę miała do siebie o to pretensje. Nie chcę tak żyć. Dopóki jest szansa, trzeba ją wykorzystać.- powiedziałam, patrząc na reakcje moich kolegów. Widziałam wahanie w ich oczach.
- Wiesz, że jeśli coś nie wyjdzie, to Ona straci całą nogę. Prawda?- skinęłam lekko głową. Spojrzałam w oczy doktora Holta.
- Uratujemy jej nogę. Już postanowiłam.- powiedziałam pewnie, na co tej się uśmiechnął i skinął lekko głową. Odwzajemniłam gest, po czym zabrałam się do roboty.
- Jaka jest sytuacja?
- Tętno 108 na 74. Puls 98 uderzeń na minutę. Spokojnie pani doktor. Nie trzeba się śpieszyć.- skinęłam głową, biorąc się do roboty.
- Dobrze. Jeszcze tylko jedno ścięgno i możemy szyć.- powiedziałam nie ukrywając zadowolenia. Wszystko do tej pory szło gładko. Miałam szczerą nadzieję, że będzie miała czucie w tej nodze. Wszystko zależy właśnie od tego. I od tego, jak silny jest jej organizm. "Masz dużo silnej woli. Dasz sobie radę."- pomyślałam i kiedy miałam przyłożyć skalpel do nogi dziewczynki dostrzegłam, że moje ręce zaczęły drżeć. Poczułam też na czole kropelki potu. Starałam się załagodzić drgania, ale wszystkie moje starania szły na marne. Wręcz przeciwnie. Było jeszcze gorzej. W pewnym momencie poczułam pulsujący ból w głowie oraz silne zawroty. Zamrugałam kilka razy, rozglądając się po pomieszczeniu. Zamiast ujrzeć sylwetki innych osób znajdujących się na sali, ujrzałam tylko rozmazane kształty.
- Amando? Wszystko w porządku?- usłyszałam jakiś głos, ale nie byłam w stanie Go zlokalizować. Straciłam równowagę i upadłam na podłogę, przewracając stolik z narzędziami, które z hukiem upadły na zimną posadzkę. Zdążyłam tylko zobaczyć oślepiające światło, a potem nastąpiła całkowita ciemność.
Juliana & Amy |
Witam kochani! :)
Chciałam Was ogromnie przeprosić za moją nieobecność i brak rozdziału, ale nie miałam czasu na jego napisanie. Wena była, ale czasu brak. Tutaj jest rozdział. Wszystko powoli się rozkręca. W następnym będzie się już działo o wiele więcej ;) Pojawią się nowi bohaterowie... Wy wiece kto, prawda? :) Czekam na opinie i proszę Was o komentarze ;P
Kto jeszcze ma ferie? :) Ja kończę ;c I don't like...
Do następnego ;p
wiesz co?! jak możesz kończyć w takim momencie?! czekam nn! KOCHAM TO OPOWIADANIE! POWODZENIA! <333
OdpowiedzUsuńRany, uwielbiam to opowiadanie ;P Mam wielką nadzieję, że znajdziesz czas na pisanie kolejnych rozdziałów ;) Podziwiam Amy i ciebie za twój talent i wgl. pomysł na opowiadanie ;) Nie mogę się doczekać kolejnej części. /Jagoda
OdpowiedzUsuńTeraz to naprawdę mnie lekko zirytowało ze urwałaś ale akcja jest wiec well done))))
OdpowiedzUsuńSzybciutko, bo umrę z ciekawości :)
OdpowiedzUsuńcudowne ! <3 nie mogę się doczekać następnej ;*
OdpowiedzUsuń