Zeszłam na dół po schodach. Robiłam to tak cicho jak tylko mogłam, gdyż zważając na wczesną porę, brałam pod uwagę możliwość, że mama może jeszcze spać. Bardzo chciałam żeby tak było. Wiem, że nie spała całą noc. Płakała. A ja nie zareagowałam. Coś mnie powstrzymywało. Jakaś wewnętrzna siła powstrzymywała mnie od tej możliwości. Zdawałam sobie sprawę, że ona tego potrzebuje. Potrzebuje chwili spokoju, a ja nie mam prawa jej tego spokoju zakłócać. Straciła męża, mężczyznę z którym spędziła długie, najlepsze dwadzieścia trzy lata swojego życia. Mężczyznę w długich czarnych włosach który kilkanaście lat temu, tak zawrócił jej w głowie. Straciła miłość swojego życia. Musiała się z tym uporać sama. Ja mogłam tylko przy niej być. Nic więcej nie mogłam zdziałać. Ku mojemu rozczarowaniu, moja rodzicielka siedziała przy kuchennym stole bawiąc się nerwowo swoimi palcami. Zauważyłam, że ma mocno podpuchnięte oczy, włosy na głowie wyglądały jak sterczące piór, a ubrań nie zmieniała od wczoraj. Co się stało z tą kobietą? To nie była już moja matka którą znałam. Którą zostawiłam wraz z kochającym ojcem pięć miesięcy temu. Która żegnała mnie ze łzami dumy.Teraz dostrzegałam wrak człowieka. "Boże... skoro ona tak okropnie wygląda na zewnątrz, co musi dziać się w środku?" Kobieta zdawała się mnie nie zauważać. Nadal cicho łkała wbijając wzrok w jeden punkt.
- Mamo?- zaczęłam cicho- wszystko w porządku?- spytałam, choć doskonale wiedziałam, że nie jest. Gdy przez dłuższą chwilę nie usłyszałam odpowiedzi, ponowiłam próbę.
- Mamo?- nadal stałam w miejscu. Nagle kobieta gwałtownie wstała i powiedziała ledwo słyszalnym głosem:
- Witaj kochanie. Zrobię herbatę.- nawet na mnie nie patrząc, podeszła do szuflady aby wyjąć kubki. Wszystko robiła tak gwałtownie j niespokojnie, że bałam się, że zaraz zdemoluje nam całą kuchnię.
- Mamo.- gdy kobieta chwyciła trzęsącymi rękami chwyciła w dłonie szklane naczynie, to z hukiem spadło na podłogę i zbiło się na mnóstwo małych kawałków. Brunetka pochyliła się nad szafką, mocno się jej chwytając. Na początku tylko stała, gwałtownie łapiąc powietrze. Po chwili jednak z jej ust wydobył się cichy szloch, który przerodził się w głośny płacz. Widząc to szybko podeszłam do mamy, delikatnie dotykając jej ramienia.
- Mamo...- zaczęłam, ale rodzicielka zgięła się wpół i krzyknęła:
- Nic nie jest w porządku Amy! Twój ojciec był pieprzonym egoistą i tchórzem. Nawet nie próbował walczyć....- byłam zaskoczona słysząc takie słowa z ust mamy. Nie wiedziałam jak mam się zachować.
- On chciał dobrze... Chciał ująć nam wszystkim bólu i cierpienia. A przy okazji sobie.- powiedziałam, wciąż gładząc mamę po plecach.
- Przede wszystkim sobie kochanie... przede wszystkim sobie.- odszepnęła kobieta, patrząc pustym wzrokiem w przestrzeń.
***
Nie miałam serca zostawiać mamy w tym stanie samej w domu. Jednak nie mogłam opuścić pierwszego dnia w pracy. Zawsze byłam sumienna i obowiązkowa i nie chciałam tego zmieniać przed zaniedbywanie swoich obowiązków. Czułam się odrobinę lepiej wiedząc, że mama smacznie śpi przez leki które jej podałam. Było mi jej żal. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest z rozsypce. „Potrafiłaś pocieszać dzieci w Afryce, a nie umiesz pocieszyć własnej matki” pomyślałam. Racja... lecz niesienie ulgi obcym jest znacznie łatwiejsze niż niesienie jej osobie, którą się kocha. Tak można tylko jeszcze bardziej zranić.
-Moja obecność musi być dla Ciebie wystarczającym pocieszeniem mamo. - szepnęłam sama do siebie. Odwróciłam się, aby na Big Benie sprawdzić która jest godzina.
Było wpół do dziewiątej. Co prawda miałam jeszcze sporo czasu ale nigdy nie lubiłam być na ostatnią chwilę. Dzięki temu miałam troszkę czasu aby wszystko uporządkować i przygotować. A teraz tego bardziej potrzebowałam. Teraz kiedy już nie byłam tylko wolontariuszem. Po chwili marszu, znalazłam się pod drzwiami wejściowymi nad którymi widniał ogromny napis
"Great Ormond Street Hospital for Children". Na zewnątrz nic się nie zmienił. Był to dokładnie ten sam szpital który zostawiłam kilka miesięcy temu.
Uśmiechnęłam się lekko, odetchnęłam głęboko po czym weszłam do środka.
Tutaj także nic się nie zmieniło. Idąc korytarzem, na którym było bardzo spokojnie czułam przyjemne mrowienie w sercu. Takim go właśnie zapamiętałam. To był mój drugi dom. Tutaj czułam się dobrze. Widząc zabawki dokładnie poukładane w kąciki dziecięcym, kolorowe obrazki na ścianach oraz małe krzesełka, łzy napłynęły do moich oczu.
Szłam wolno delikatnie dotykając tych samych mebli, których dotykałam przed wyjazdem. Tęskniłam za tym miejscem. Brakowało mi go. Delektowałam się widokiem, którego nie widziałam od dawna. Nagle poczułam, jak ktoś delikatnie gładzie mi rękę na ramieniu. Gwałtownie się odwróciła, a widząc wesołą postać w białym fartuchu, szeroko się uśmiechnęłam.
- Amando! Słońce nawet nie wiesz jak się cieszę, że Cię widzę! - krzyknął uradowany mężczyzna, po czym wziął mnie w swoje silne ramiona. Odwzajemniłam uścisk.
- Również się cieszę doktorze Holt. - powiedziałam odrywając się od niego. Prawdę mówiąc on był jedyną osobą do której nie mówiłam tutaj po imieniu. Nie mam pojęcia dlaczego. Wszystko nazywali go tutaj "wujkiem Johnem" i mnie także nieraz zdarzało się użyć tego zwrotu, szczególnie przy dzieciakach. John Holt był najstarszym lekarzem w szpitalu ale ani mu się śniło przejść na emeryturę! Jego żona- Helen- była przełożoną pielęgniarek w tym samym w szpitalu. Oboje nie wyobrażali sobie życia bez tej pracy prawdopodobnie dlatego, że sami nie mogli mieć dzieci. Te w szpitalu traktowali jak swoje własne. Holtowie byli kochającym się, starszym małżeństwem. Od czterdziestu lat byli nierozłączni. "Czy Wy też byście tyle wytrzymali, gdybyś żył tato?" pomyślałam. Nie! Nie mogę pozwolić sobie na to aby coś mnie rozpraszało. Szczególnie teraz. Muszę się maksymalnie skupić na swoich obowiązkach. Teraz stojąc przed nim mogłam dokładnie mu się przyjrzeć. Gęste włosy stały się całkiem siwe, ale jego wyprostowana postura wcale nie wskazywała na to, że jest grubo po pięćdziesiątce.
- Słyszałam o tragedii... Dziecko nawet nie wiesz jak mi przykro. - z rozmyślań wyrwał mnie jego głos. Popatrzyłam na niego wiedząc oczywiście o co mu chodzi. Pokiwałam twierdząco głową przełykając ślinę.
- Tak...mnie też jest przykro. - odparłam z typowym dla mnie, nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Jak się trzyma Margaret?- poważny ton jego głosu wskazywał na to, że na prawdę się martwi.
- Załamała się. Nie mam pojęcia jak jej pomóc..- przyznałam spuszczając głowę. Mężczyzna podszedł do mnie i delikatnie poklepał po plecach.
- Po prostu bądź Amando. I nie poddawaj się. Bądź silna.- łatwo powiedzieć. "To nie Ty straciłeś ojca i powoli tracisz matkę" pomyślałam posyłając mu wymuszony uśmiech. Muszę zabrać się w garść.. Dla siebie. A przede wszystkim dla dzieciaków.
- Nie rozmawiajmy o tym. Wiem, że nie lubisz łączyć życia prywatnego z pracą.- lubiłam go za to, że wiedział kiedy ma skończyć. Kiedy ma nie drążyć tematu. Szliśmy korytarzem w kierunku mojego nowego, własnego gabinetu rozmawiając o nowym zakresie moich obowiązków. Kiedy doktor Holt miał już odchodzić, odwrócił się jeszcze i dodał:
- Amy! Jeszcze jedno. Prawie bym o tym zapomniał, a to chyba najważniejsze zadanie które Cię czeka.- patrzyłam na niego oczekując wyjaśnień.
- Będziesz miała pod opieką "stażystkę"-wymawiając ostatnie słowo zrobił cudzysłów w powietrzu.
- Gemma Styles, dwadzieścia dwa lata. Przysłali ją z weterynarii. Ma tu odbyć roczny staż. Przez ten czas będziesz jej mentorką. W razie jakichkolwiek pytań, wiesz gdzie mnie szukać.- zanim zdążyłam się odezwać, sylwetka "wujka Johna" zniknęła za ścianą. Stałam z otwartymi ustami analizując wszystko w głowie.
POV Gemma
- Kochanie pośpiesz się! Czy Ty nie masz własnego domu żeby się szykować?!- stałam przed lustrem kończąc robić makijaż, kiedy usłyszałam krzyk mamy z salonu.
Mimo, że posiadałam własne mieszkanie, szykowałam się u rodziców co troszkę ich denerwowało. Prawdę mówiąc nie miałam pojęcia dlaczego. W końcu jestem ich córką prawda? Chyba nic się nie stanie jeśli na kilka minut zajmę im łazienkę. No dobra czasem było to troszkę dłużej niż kilka minut... Dokończyłam nakładać szminkę, po czym szybko zbiegłam na dół. Krzątałam się po całym piętrze, kilka razy sprawdzając czy na pewno wszystko mam.
- Mamo ja nie wiem czy to jest dobry pomysł żeby dopuścić ją do dzieci. Sama zobacz, jest tak roztargniona jakby miała ADHD.- na kpiący głos mojego brata, spojrzałam na niego zdezorientowana.
Ten zaczął się jeszcze głośniej śmiać, ale widząc morderczy wzrok mamy od razu zamilkł.
- Harry! Masz motywować siostrę, a nie ją zniechęcać. - skarciła go mama. Gdyby jej wzrok mógł zabijać, mój młodszy brat pewnie by już dawno nie żył.
- Ale taka jest prawda! Co w ogóle studia weterynaryjne mają wspólnego ze stażem w szpitalu? Dla mnie to śmieszne!- Hazza wciąż upierał się przy swoim.
- Haroldzie!- no ładnie... mama nazywała go pełnym imieniem tylko wtedy kiedy była naprawdę zdenerwowana. Czasem miałam wrażenie, że ona przeżywa ten roczny staż bardziej ode mnie. Muszę przyznać, że całkowicie się z nim zgadzałam. Ja również nie widziałam sensu ani powiązania z pracą nad dziećmi z pracą ze zwierzętami. No ale cóż... najwyraźniej kochany pan profesor widział, skoro kazał mi chodzić do szpitala zamiast słuchać wykładów na uczelni. Najśmieszniejsze było to, że tylko ja miałam takie porąbane zadanie! Każdy dostał do domu jakieś zwierzę. Chomiki, papugi, psy, koty, króliki. A ja co dostałam? Dzieci! Wzdychając, opadłam bezradnie na fotel..
- Harry ma rację... ja też nie widzę w tym żadnego sensu. Dzieci mnie nie lubią, a na dodatek się plują, ślinią. Są straszne.- wymieniałam, kiedy nagle ujrzałam zdziwione spojrzenie Hazzy.
- Co?- zapytałam patrząc na niego i jednocześnie unosząc jedną brew do góry.
- Czy Ty... czy Ty mi właśnie przyznałaś rację?- przewróciłam oczami, podrzucając pęk kluczy który po chwili wypadł mi z ręki, lecąc daleko za mnie.
Widząc nas mama westchnęła głęboko i jakby sama do siebie powiedziała:
- Chryste... Nie wiem co Ci zrobiłam ale naprawdę nie mogłeś dać mi normalnych dzieci? Ja się dziwie, że oni się jeszcze nie pozabijali.- na dźwięk jej słów oboje z Harrym wybuchliśmy śmiechem. Leniwie podniosłam się z kanapy.
- Dobra... może nie będzie aż tak źle. Trzymajcie kciuki!- krzyknęłam wybiegając z budynku.
***
Stałam przed ogromnym budynkiem podziwiając jego wyniosłość. Byłam tutaj już drugi raz, ale to było dawno, być może dlatego jego widok wywarł na mnie takie wrażenie. Westchnęłam głęboko, po czym zrobiłam kilkanaście kroków. Po chwili znalazłam się w przestronnej recepcji.
Po dłużej chwili podeszłam do samotnie siedzącej kobiety, która pisała coś na komputerze. Na początku zdawała się mnie nie zauważać. Dopiero kiedy odrząknęłam, podniosła na mnie wzrok.
- W czym mogę pomóc? - zapytała. Jej ton głosu brzmiał sympatycznie, ale mimo to nadal czułam się nieprzyjemnie spięta. Przełknęłam głośno ślinę i cicho odpowiedziałam:
- Nazywam się Gemma Styles. Mam odbyć w tym szpitalu staż na oddziale dziecięcym.- kobieta chyba od razu załapała kim jestem, bo uśmiechnęła się zachęcająco.
- Ah tak. Musisz znaleźć swoją mentorkę.- mówiąc zaczęła bazgrać coś na kartce, po czym mi ją podała.
- Proszę. Tutaj masz jej nazwisko. Prawdopodobnie będzie w swoim gabinecie lub u dzieciaków. Znajdź salę numer czterysta i o nią zapytaj.- po tych słowach podziękowałam i zaczęłam się oddalać we wskazanym kierunku. Długo nie musiałam szukać. Po chwili znajdowałam się już przed salą w której przez otwarte drzwi mogłam patrzeć na kobietę bawiącą się z dziećmi. Dziewczyna miała długie, ciemne włosy i wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, a uśmiech który widniał na jej twarzy ujmował jej tylko lat. Podziwiałam sposób, z jakim dogadywała się z tymi dzieciakami. Na pierwszy rzut oka było widać, że znają się dłużej niż kilka tygodni. Patrząc na ten obraz, nawet nie zauważyłam kiedy jedno z dzieci szturchnęło brunetkę w ramię, na co ona automatycznie na mnie spojrzała. Zmieszana zabrałam głos.
- Dzień dobry. Szukam doktor Amandy Knigthley. Może mi pani powiedzieć gdzie ją znajdę?- zapytałam, na co dzieci zaczęły się cicho śmiać. Zdziwiona ujrzałam, że niebieskooka również się uśmiecha po czym ucisza ich ruchem ręki. Zgrabnie podniosła się z podłogi na której chwilę temu siedziała, po czym podeszła do mnie i.ujęła moją dłoń. Teraz uśmiech, zastąpiła pełna powaga.
- Ty pewnie jesteś Gemma? Amanda Knightley. Doktor dziecięcy na oddziale intensywnej terapii.- po tych słowach głęboko westchnęła po czym szeroko się uśmiechnęła.
- Ty pewnie jesteś Gemma? Amanda Knightley. Doktor dziecięcy na oddziale intensywnej terapii.- po tych słowach głęboko westchnęła po czym szeroko się uśmiechnęła.
-Pewnie spodziewałaś się, że mentor będzie starym łysiejącym mężczyzną, który pluje przy każdym wypowiedzianym zdaniu prawda? - przełknęłam ślinę, po czym pokiwałam twierdząco głową.
- Większość stażystów tak myśli. A tymczasem jest nią dziewczyna w Twoim wieku. Nie martw się. Rok to wcale nie jest tak dużo. Z moją małą pomocą te dzieciaki Cię pokochają. A Ty pokochasz je. Mów mi Amy. Chodź oprowadzę Cię po szpitalu.- po tych słowach odrobinę się rozluźniłam. Byłam pozytywnie zaskoczona takim obrotem spraw. Cieszyłam się, ale jednocześnie byłam odrobinę skrępowana tym, że dziewczyna w moim wieku ma być moją szefową. Ale lepsze to niż łysiejący staruszek. Uśmiechnęłam się, po czym ostatni raz patrząc na bawiące się dzieci ruszyłam za brunetką. Cóż, kto wie. Może to będzie początek fajnej przyjaźni?
Genialne ;P Uwielbiam to opowiadanie, dodaj szybko kolejny rozdział ;P /Jagoda
OdpowiedzUsuńCudowne jest to opowiadanie! <3 dawaj dalej;
OdpowiedzUsuń! :3
cudowne ! czekam na next :* /Marcysia :)
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu tego rozdziału czuje jeszcze większy głód ciekawości i czekam na następny rozdział . ))))
OdpowiedzUsuńŚwietne! Bardzo przyjemnie mi się czyta to opowiadanie. Czekam na następny rozdział. Życzę dużo weny. :) <3
OdpowiedzUsuńBoni
super, naprawdę masz talent :) zapraszam do mnie, może dasz mi jakieś wskazówki? cichoczytelniczka.wordpress.com :)
OdpowiedzUsuń