Menu

piątek, 30 stycznia 2015

5. "Niesienie ulgi obcym jest znacznie łatwiejsze niż niesienie jej osobie, którą się kocha. Tak można tylko jeszcze bardziej zranić..."

Zeszłam na dół po schodach. Robiłam to tak cicho jak tylko mogłam, gdyż zważając na wczesną porę, brałam pod uwagę możliwość, że mama może jeszcze spać. Bardzo chciałam żeby tak było. Wiem, że nie spała całą noc. Płakała. A ja nie zareagowałam. Coś mnie powstrzymywało. Jakaś wewnętrzna siła powstrzymywała mnie od tej możliwości. Zdawałam sobie sprawę, że ona tego potrzebuje. Potrzebuje chwili spokoju, a ja nie mam prawa jej tego spokoju zakłócać. Straciła męża, mężczyznę z którym spędziła długie, najlepsze dwadzieścia trzy lata swojego życia. Mężczyznę w długich czarnych włosach który kilkanaście lat temu, tak zawrócił jej w głowie. Straciła miłość swojego życia. Musiała się z tym uporać sama. Ja mogłam tylko przy niej być. Nic więcej nie mogłam zdziałać. Ku mojemu rozczarowaniu, moja rodzicielka siedziała przy kuchennym stole bawiąc się nerwowo swoimi palcami. Zauważyłam, że ma mocno podpuchnięte oczy, włosy na głowie wyglądały jak sterczące piór, a ubrań nie zmieniała od wczoraj. Co się stało z tą kobietą? To nie była już moja matka którą znałam. Którą zostawiłam wraz z kochającym ojcem pięć miesięcy temu. Która żegnała mnie ze łzami dumy.Teraz dostrzegałam wrak człowieka. "Boże... skoro ona tak okropnie wygląda na zewnątrz, co musi dziać się w środku?" Kobieta zdawała się mnie nie zauważać. Nadal cicho łkała wbijając wzrok w jeden punkt.
- Mamo?- zaczęłam cicho- wszystko w porządku?- spytałam, choć doskonale wiedziałam, że nie jest. Gdy przez dłuższą chwilę nie usłyszałam odpowiedzi, ponowiłam próbę.
- Mamo?- nadal stałam w miejscu. Nagle kobieta gwałtownie wstała i powiedziała ledwo słyszalnym głosem:
- Witaj kochanie. Zrobię herbatę.- nawet na mnie nie patrząc, podeszła do szuflady aby wyjąć kubki. Wszystko robiła tak gwałtownie j niespokojnie, że bałam się, że zaraz zdemoluje nam całą kuchnię.
- Mamo.- gdy kobieta chwyciła trzęsącymi rękami chwyciła w dłonie szklane naczynie, to z hukiem spadło na podłogę i zbiło się na mnóstwo małych kawałków. Brunetka pochyliła się nad szafką, mocno się jej chwytając. Na początku tylko stała, gwałtownie łapiąc powietrze. Po chwili jednak z jej ust wydobył się cichy szloch, który przerodził się w głośny płacz. Widząc to szybko podeszłam do mamy, delikatnie dotykając jej ramienia.
- Mamo...- zaczęłam, ale rodzicielka zgięła się wpół i krzyknęła:
- Nic nie jest w porządku Amy! Twój ojciec był pieprzonym egoistą i tchórzem. Nawet nie próbował walczyć....- byłam zaskoczona słysząc takie słowa z ust mamy. Nie wiedziałam jak mam się zachować.
- On chciał dobrze... Chciał ująć nam wszystkim bólu i cierpienia. A przy okazji sobie.- powiedziałam, wciąż gładząc mamę po plecach.
- Przede wszystkim sobie kochanie... przede wszystkim sobie.- odszepnęła kobieta, patrząc pustym wzrokiem w przestrzeń.

                                                                          ***


Nie miałam serca zostawiać mamy w tym stanie samej w domu. Jednak nie mogłam opuścić pierwszego dnia w pracy. Zawsze byłam sumienna i obowiązkowa i nie chciałam tego zmieniać przed zaniedbywanie swoich obowiązków. Czułam się odrobinę lepiej wiedząc, że mama smacznie śpi przez leki które jej podałam. Było mi jej żal. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest z rozsypce. „Potrafiłaś pocieszać dzieci w Afryce, a nie umiesz pocieszyć własnej matki” pomyślałam. Racja... lecz niesienie ulgi obcym jest znacznie łatwiejsze niż niesienie jej osobie, którą się kocha. Tak można tylko jeszcze bardziej zranić.
-Moja obecność musi być dla Ciebie wystarczającym pocieszeniem mamo. - szepnęłam sama do siebie. Odwróciłam się, aby na Big Benie sprawdzić która jest godzina.
Było wpół do dziewiątej. Co prawda miałam jeszcze sporo czasu ale nigdy nie lubiłam być na ostatnią chwilę. Dzięki temu miałam troszkę czasu aby wszystko uporządkować i przygotować. A teraz tego bardziej potrzebowałam. Teraz kiedy już nie byłam tylko wolontariuszem. Po chwili marszu, znalazłam się pod drzwiami wejściowymi nad którymi widniał ogromny napis
 "Great Ormond Street Hospital for Children". Na zewnątrz nic się nie zmienił. Był to dokładnie ten sam szpital który zostawiłam kilka miesięcy temu.
 Uśmiechnęłam się lekko, odetchnęłam głęboko po czym weszłam do środka. 
Tutaj także nic się nie zmieniło. Idąc korytarzem, na którym było bardzo spokojnie czułam przyjemne mrowienie w sercu. Takim go właśnie zapamiętałam. To był mój drugi dom. Tutaj czułam się dobrze. Widząc zabawki dokładnie poukładane w kąciki dziecięcym, kolorowe obrazki na ścianach oraz małe krzesełka, łzy napłynęły do moich oczu. 
Szłam wolno delikatnie dotykając tych samych mebli, których dotykałam przed wyjazdem. Tęskniłam za tym miejscem. Brakowało mi go. Delektowałam się widokiem, którego nie widziałam od dawna. Nagle poczułam, jak ktoś delikatnie gładzie mi rękę na ramieniu. Gwałtownie się odwróciła, a widząc wesołą postać w białym fartuchu, szeroko się uśmiechnęłam. 
- Amando! Słońce nawet nie wiesz jak się cieszę, że Cię widzę! - krzyknął uradowany mężczyzna, po czym wziął mnie w swoje silne ramiona. Odwzajemniłam uścisk.
- Również się cieszę doktorze Holt. - powiedziałam odrywając się od niego. Prawdę mówiąc on był jedyną osobą do której nie mówiłam tutaj po imieniu. Nie mam pojęcia dlaczego. Wszystko nazywali go tutaj "wujkiem Johnem" i mnie także nieraz zdarzało się użyć tego zwrotu, szczególnie przy dzieciakach. John Holt był najstarszym lekarzem w szpitalu ale ani mu się śniło przejść na emeryturę! Jego żona- Helen- była przełożoną pielęgniarek w tym samym w szpitalu. Oboje nie wyobrażali sobie życia bez tej pracy prawdopodobnie dlatego, że sami nie mogli mieć dzieci. Te w szpitalu traktowali jak swoje własne. Holtowie byli kochającym się, starszym małżeństwem. Od czterdziestu lat byli nierozłączni. "Czy Wy też byście tyle wytrzymali, gdybyś żył tato?" pomyślałam. Nie! Nie mogę pozwolić sobie na to aby coś mnie rozpraszało. Szczególnie teraz. Muszę się maksymalnie skupić na swoich obowiązkach. Teraz stojąc przed nim mogłam dokładnie mu się przyjrzeć. Gęste włosy stały się całkiem siwe, ale jego wyprostowana postura wcale nie wskazywała na to, że jest grubo po pięćdziesiątce.
- Słyszałam o tragedii... Dziecko nawet nie wiesz jak mi przykro. - z rozmyślań wyrwał mnie jego głos. Popatrzyłam na niego wiedząc oczywiście o co mu chodzi. Pokiwałam twierdząco głową przełykając ślinę.
- Tak...mnie też jest przykro. - odparłam z typowym dla mnie, nieodgadnionym wyrazem twarzy. 
- Jak się trzyma Margaret?- poważny ton jego głosu wskazywał na to, że na prawdę się martwi.
- Załamała się. Nie mam pojęcia jak jej pomóc..- przyznałam spuszczając głowę. Mężczyzna podszedł do mnie i delikatnie poklepał po plecach.
- Po prostu bądź Amando. I nie poddawaj się. Bądź silna.- łatwo powiedzieć. "To nie Ty straciłeś ojca i powoli tracisz matkę" pomyślałam posyłając mu wymuszony uśmiech. Muszę zabrać się w garść.. Dla siebie. A przede wszystkim dla dzieciaków.
- Nie rozmawiajmy o tym. Wiem, że nie lubisz łączyć życia prywatnego z pracą.- lubiłam go za to, że wiedział kiedy ma skończyć. Kiedy ma nie drążyć tematu. Szliśmy korytarzem w kierunku mojego nowego, własnego gabinetu rozmawiając o nowym zakresie moich obowiązków. Kiedy doktor Holt miał już odchodzić, odwrócił się jeszcze i dodał:
- Amy! Jeszcze jedno. Prawie bym o tym zapomniał, a to chyba najważniejsze zadanie które Cię czeka.- patrzyłam na niego oczekując wyjaśnień. 
- Będziesz miała pod opieką "stażystkę"-wymawiając ostatnie słowo zrobił cudzysłów w powietrzu.
- Gemma Styles, dwadzieścia dwa lata. Przysłali ją z weterynarii. Ma tu odbyć roczny staż. Przez ten czas będziesz jej mentorką. W razie jakichkolwiek pytań, wiesz gdzie mnie szukać.- zanim zdążyłam się odezwać, sylwetka "wujka Johna" zniknęła za ścianą. Stałam z otwartymi ustami analizując wszystko w głowie.


POV Gemma



- Kochanie pośpiesz się! Czy Ty nie masz własnego domu żeby się szykować?!- stałam przed lustrem kończąc robić makijaż, kiedy usłyszałam krzyk mamy z salonu.
 Mimo, że posiadałam własne mieszkanie, szykowałam się u rodziców co troszkę ich denerwowało. Prawdę mówiąc nie miałam pojęcia dlaczego. W końcu jestem ich córką prawda? Chyba nic się nie stanie jeśli na kilka minut zajmę im łazienkę. No dobra czasem było to troszkę dłużej niż kilka minut... Dokończyłam nakładać szminkę, po czym szybko zbiegłam na dół. Krzątałam się po całym piętrze, kilka razy sprawdzając czy na pewno wszystko mam.
- Mamo ja nie wiem czy to jest dobry pomysł żeby dopuścić ją do dzieci. Sama zobacz, jest tak roztargniona jakby miała ADHD.- na kpiący głos mojego brata, spojrzałam na niego zdezorientowana. 
Ten zaczął się jeszcze głośniej śmiać, ale widząc morderczy wzrok mamy od razu zamilkł. 
- Harry! Masz motywować siostrę, a nie ją zniechęcać. - skarciła go mama. Gdyby jej wzrok mógł zabijać, mój młodszy brat pewnie by już dawno nie żył.
- Ale taka jest prawda! Co w ogóle studia weterynaryjne mają wspólnego ze stażem w szpitalu? Dla mnie to śmieszne!- Hazza wciąż upierał się przy swoim.
- Haroldzie!- no ładnie... mama nazywała go pełnym imieniem tylko wtedy kiedy była naprawdę zdenerwowana. Czasem miałam wrażenie, że ona przeżywa ten roczny staż bardziej ode mnie. Muszę przyznać, że całkowicie się z nim zgadzałam. Ja również nie widziałam sensu ani powiązania z pracą nad dziećmi z pracą ze zwierzętami. No ale cóż... najwyraźniej kochany pan profesor widział, skoro kazał mi chodzić do szpitala zamiast słuchać wykładów na uczelni. Najśmieszniejsze było to, że tylko ja miałam takie porąbane zadanie! Każdy dostał do domu jakieś zwierzę. Chomiki, papugi, psy, koty, króliki. A ja co dostałam? Dzieci! Wzdychając, opadłam bezradnie na fotel..
- Harry ma rację... ja też nie widzę w tym żadnego sensu. Dzieci mnie nie lubią, a na dodatek się plują, ślinią. Są straszne.- wymieniałam, kiedy nagle ujrzałam zdziwione spojrzenie Hazzy. 
- Co?- zapytałam patrząc na niego i jednocześnie unosząc jedną brew do góry. 
- Czy Ty... czy Ty mi właśnie przyznałaś rację?- przewróciłam oczami, podrzucając pęk kluczy który po chwili wypadł mi z ręki, lecąc daleko za mnie. 
Widząc nas mama westchnęła głęboko i jakby sama do siebie powiedziała:
- Chryste... Nie wiem co Ci zrobiłam ale naprawdę nie mogłeś dać mi normalnych dzieci? Ja się dziwie, że oni się jeszcze nie pozabijali.- na dźwięk jej słów oboje z Harrym wybuchliśmy śmiechem. Leniwie podniosłam się z kanapy.
- Dobra... może nie będzie aż tak źle. Trzymajcie kciuki!- krzyknęłam wybiegając z budynku.




                                                                        ***

Stałam przed ogromnym budynkiem podziwiając jego wyniosłość. Byłam tutaj już drugi raz, ale to było dawno, być może dlatego jego widok wywarł na mnie takie wrażenie. Westchnęłam głęboko, po czym zrobiłam kilkanaście kroków. Po chwili znalazłam się w przestronnej recepcji.
Po dłużej chwili podeszłam do samotnie siedzącej kobiety, która pisała coś na komputerze. Na początku zdawała się mnie nie zauważać. Dopiero kiedy odrząknęłam, podniosła na mnie wzrok.
- W czym mogę pomóc? - zapytała. Jej ton głosu brzmiał sympatycznie, ale mimo to nadal czułam się nieprzyjemnie spięta. Przełknęłam głośno ślinę i cicho odpowiedziałam:
- Nazywam się Gemma Styles. Mam odbyć w tym szpitalu staż na oddziale dziecięcym.- kobieta chyba od razu załapała kim jestem, bo uśmiechnęła się zachęcająco.
- Ah tak. Musisz znaleźć swoją mentorkę.- mówiąc zaczęła bazgrać coś na kartce, po czym mi ją podała.
- Proszę. Tutaj masz jej nazwisko. Prawdopodobnie będzie w swoim gabinecie lub u dzieciaków. Znajdź salę numer czterysta i o nią zapytaj.- po tych słowach podziękowałam i zaczęłam się oddalać we wskazanym kierunku. Długo nie musiałam szukać. Po chwili znajdowałam się już przed salą w której przez otwarte drzwi mogłam patrzeć na kobietę bawiącą się z dziećmi. Dziewczyna miała długie, ciemne włosy i wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, a uśmiech który widniał na jej twarzy ujmował jej tylko lat. Podziwiałam sposób, z jakim dogadywała się z tymi dzieciakami. Na pierwszy rzut oka było widać, że znają się dłużej niż kilka tygodni. Patrząc na ten obraz, nawet nie zauważyłam kiedy jedno z dzieci szturchnęło brunetkę w ramię, na co ona automatycznie na mnie spojrzała. Zmieszana zabrałam głos.
- Dzień dobry. Szukam doktor Amandy Knigthley. Może mi pani powiedzieć gdzie ją znajdę?- zapytałam, na co dzieci zaczęły się cicho śmiać. Zdziwiona ujrzałam, że niebieskooka również się uśmiecha po czym ucisza ich ruchem ręki. Zgrabnie podniosła się z podłogi na której chwilę temu siedziała, po czym podeszła do mnie i.ujęła moją dłoń. Teraz uśmiech, zastąpiła pełna powaga.
- Ty pewnie jesteś Gemma? Amanda Knightley. Doktor dziecięcy na oddziale intensywnej terapii.- po tych słowach głęboko westchnęła po czym szeroko się uśmiechnęła. 
-Pewnie spodziewałaś się, że mentor będzie starym łysiejącym mężczyzną, który pluje przy każdym wypowiedzianym zdaniu prawda? - przełknęłam ślinę, po czym pokiwałam twierdząco głową.
- Większość stażystów tak myśli. A tymczasem jest nią dziewczyna w Twoim wieku. Nie martw się. Rok to wcale nie jest tak dużo. Z moją małą pomocą te dzieciaki Cię pokochają. A Ty pokochasz je. Mów mi Amy. Chodź oprowadzę Cię po szpitalu.- po tych słowach odrobinę się rozluźniłam. Byłam pozytywnie zaskoczona takim obrotem spraw. Cieszyłam się, ale jednocześnie byłam odrobinę skrępowana tym, że dziewczyna w moim wieku ma być moją szefową. Ale lepsze to niż łysiejący staruszek. Uśmiechnęłam się, po czym ostatni raz patrząc na bawiące się dzieci ruszyłam za brunetką. Cóż, kto wie. Może to będzie początek fajnej przyjaźni?








Jeśli czytasz- zostaw komentarz :) Dla Ciebie to tylko chwilka, a dla mnie to duży kopniak do dalszego pisania ;)

piątek, 23 stycznia 2015

4. "Nasza pamięć przechowuje okruchy wspomnień, które uwalnia zawsze w (nie)właściwym momencie"

                                                                            ***

- Liam! Nie tak szybko. Nie nadążam za Tobą!- wołałam, usiłując dogonić mojego przyjaciela, który stworzył nową teorie „młodszy nie zawsze oznacza wolniejszy”.
- No nie mów, że już wymiękasz Amy!- chłopak stosował zawsze ten sam środek dopingu. I przyznam się, że przeważnie pomagało. Ale nie tym razem. Padłam wykończona na gorący piasek, ciężko dysząc. Był piękny, gorący lipcowy wieczór. Mimo późnej pory w powietrzu temperatura odczuwalna była powyżej trzydziestu stopni. Zresztą, czemu się dziwić? Przecież to Kalifornia! Tutaj zawsze tak jest. Siedząc, wyprężyłam głowę w kierunku słońca, które znajdowało się już coraz bliżej horyzontu. Zamknęłam oczy wchłaniając ostatnie promienie. Moja sielanka nie trwała długo, gdyż po chwili, mojego żółtego przyjaciela zakrył jakiś cień. Powoli otworzyłam jedno oka, potem drugie, a widząc co, a raczej kto to jest uśmiech automatycznie wkradł mi się na twarz. Liam. Wysoki brunet o brązowych oczach, pięknym uśmiechu którym obdarzał mnie codziennie oraz optymizmem którym dzielił się z każdym napotkanym człowiekiem. Poznaliśmy się siedemnaście lat temu... siedemnaście lat i wciąż tacy sami. Teraz jesteśmy już pełnoletni. I wciąż nic się nie zmieniło. Przyglądając się opalonej klacie chłopaka zagryzłam dolną wargę. Był przystojny. Bardzo przystojny i ja doskonale sobie z tego zdawałam sprawę. Mimo to nie miał dziewczyny. Dlaczego? Twierdził, że jemu jest dobrze jak jest. Czasem, kiedy ktoś widząc nas używał zwrotu „ale z Was śliczna para!”, dziękowaliśmy i przytakiwaliśmy, a gdy dana osoba oddaliła się, wybuchaliśmy niekontrolowanym śmiechem. Mimo wszystko nie byliśmy razem. Mieliśmy określone zasady których się trzymaliśmy i dzięki którym nasze relacje nigdy nie przerodziły się w coś głębszego. Co ja gadam?! Jak w nic głębszego! Kochaliśmy się jak rodzeństwo. Pragnęłam, aby tak było już zawsze. Ten wariat zarażał pozytywną energią! Za to go kochałam.
- Hallo!! Ziemia do Amy!- popatrzyłam na niego zdezorientowana na co on tylko się zaśmiał.
- Ja rozumiem, że jestem nieziemsko przystojny i trudno oderwać ode mnie wzrok, ale Ty patrzysz się już na mnie jakieś dziesięć minut!- dopiero po chwili dotarło do mnie o co mu chodzi. Siedząc i rozmyślając, gapiłam się na niego bez przerwy. No ładnie... Zawstydzona spuściłam wzrok. Mimo, że nic do niego nie czułam, zawsze rumieniłam się kiedy mówił coś w rodzaju komplementu. Liam usiadł obok mnie podnosząc mój podbródek tak, że patrzyliśmy sobie w oczy. Uśmiechnął się nieśmiało, a ja to odwzajemniłam. Nie potrzebne były słowa.
Jedno spojrzenie...
Jeden uśmiech...
Jeden gest...
I wszystko było wiadome. Oparłam głowę o jego tors, a ten objął mnie ramieniem. Siedzieliśmy w cichy delektując się swoją obecnością.
- Tak, tak. Przystojny i do tego taaaaki skromny.- przerwałam cisze która panowała przez dłuższą chwilę. Ani się obejrzałam, a siedziałam na chłopaku, a ten biegł niosąc mnie „na barana”. Kiedy on zdążył mnie tak posadzić do cholery?! (O.o) Nie trwało długo zanim zaczęłam się szarpać i krzyczeć.
- Liam debilu! Postaw mnie na ziemie! Boję się!- ten tylko zaczął się śmiać, a na ziemie i tak mnie nie postawił! Śmiechom i zabawie nie było końca. Kiedy znaleźliśmy się pod moim domem, pożegnaliśmy się krótkim buziakiem w policzek, po czym brunet poszedł do domu znajdującego się naprzeciwko. Pomachałam mu, a potem przywitawszy się z rodzicami, wbiegłam do swojego pokoju mile wspominając dzisiejszy dzień.


*Rano*


Obudził mnie dźwięk smsa. Otworzyłam oczy i w pierwszym odruchu spojrzałam na zegarek. Było po szóstej rano. No bez jaj... Mimo, że byłam nauczona do porannego wstawania poprzez zakres godzin w szpitalu w którym pomagałam, w wakacje nie potrzebowałam wstawać tak wcześnie. Leniwie usiadłam na łóżku rozciągając mięśnie. Zabrałam telefon do ręki, a kiedy zorientowałam się, że na wyświetlaczu widnieje uśmiechnięta mordka oraz nazwa kontaktu „Liam;*” uśmiech automatycznie wkradł mi się na twarz. Otworzyłam smsa, a jego treść odrobinę mnie zaskoczyła.

„ Spotkajmy się za 15 minut na plaży.
To pilne. Proszę, przyjdź...
Liam xx”


Nie mam pojęcia o co mu może chodzić o tej porze... Ale on zawsze miał zwariowane pomysły. Zobaczymy co tym razem wykombinował.
Zarzuciłam na siebie bluzę i wyszłam w wyznaczone miejsce.

*15 minut później.


Szłam boso, czując pod stopami zapadający się pode mną piasek. Mimo wczesnej pory było dość ciepło, choć wiatr wiał rozwiewając na wszystkie strony kosmyki moich kasztanowych włosów. Zauważyłam Liama siedzącego plecami do mnie. Podeszłam, a gdy tylko delikatnie dotknęłam jego ramienia ten automatycznie odskoczył na równe nogi. Stał przede mną wpatrując się swoimi brązowymi oczami we mnie. Lustrując moją twarz. Nic nie mówił. Milczał. Miałam złe przeczucia, choć nie miałam do tego żadnych podstaw. A jednak się czegoś obawiałam.
- Coś się stało?- spytałam, nie wytrzymując ciszy. Ten w odpowiedzi chwycił moje ręce i zamknął je w swoich. Trzymał je mocno, jakby bał się, że mu ucieknę. A ja miałam coraz gorsze przeczucia. Po chwili, brunet westchnął głęboko.
- Amy...- zaczął- na początku mi obiecaj, że bez względu na to co się stanie zawsze będziemy sobie bliscy. Zawsze będziesz o mnie pamiętać. A ja będę pamiętał o Tobie...- patrzyłam na niego osłupiała i nie mogłam pojąć o co mu właściwie chodzi. Uśmiechnęłam się do niego myśląc, że to żarty.
  - Brzmi jak pożegnanie.- zaśmiałam się, lecz widząc łzy w kącikach jego oczu, posmutniałam. Chłopak tylko mocniej ścisnął nasze dłonie. Łzy polały mu się z oczu. Nie tamował ich. Nawet nie usiłował.
- Obiecasz?- widząc go, po mojej twarzy także bezwładnie spłynęło kilka łez. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Bałam się zapytać. Bałam się uzyskać odpowiedzi. Skinęłam tylko głową, a on uśmiechnął się ciepło przez łzy i mocno się we mnie wtulił.
Na koniec ucałował lekko w czubek głowy i szepnął:
- Otwórz to za godzinę. Wcześniej nie wolno Ci tego robić. - mówiąc to podał mi niedużą, niebieską kopertę. Po chwili kontynuował:
- I pamiętaj. Zawsze będziesz w moim sercu Amy. Kocham Cię.- i odszedł. Tak po prostu. A ja stałam na plaży, nie mogąc zareagować. Stałam i patrzyłam jak odchodzi.



                                                                          ***


Siedziałam na podłodze opierając się o miękkie łóżko z pościelą w moich ulubionych, pastelowych kolorach ściskając w ręku niebieską kopertę. Znów ten sen. Znów wspomnienia. Nie miałam go od roku. Dlaczego akurat teraz? Dlaczego po czterech latach po jego odejściu wciąż cholernie za nim tęsknie? Dlaczego nie mogę po prostu zapomnieć? „Bo nie da się zapomnieć o osobie która tak wiele dla Ciebie znaczyła. Obiecałaś mu”. I dotrzymujesz danej obietnicy.
A czy on pamięta?
Wpatrywałam się w papier, który wyjęłam z opakowania. Kusiło mnie żeby znów go przeczytać. Choć zawsze było to dla mnie bolesne. Przemogłam się. Musiałam to zrobić. Odczuwałam wewnętrzną potrzebę. Coś kazało mi to zrobić. Rozłożyłam kawałek wymiętego i zżółkniętego ze starości materiału. Woń jego perfum uderzyła do mojej głowy niczym narkotyk wywołując wspomnienia. Przełknęłam głośno ślinę i wbiłam wzrok w list. Jedną z dwóch pamiątek po starym przyjacielu.





Droga Amy!

Na początku chcę Ci powiedzieć, że pisząc ten list drżą mi ręce, a w oczach pojawiają się łzy. Przekładałem pisanie go jak najdłużej. Teraz jest 5 rano, a ja siedzę nad kawałkiem papieru myśląc jak ująć to wszystko w słowa.
Pamiętasz jak wyjeżdżałem do Londynu nagrywać odcinki do Xfactora? Tak bardzo chciałaś jeździć ze mną ale nie miałaś serca opuszczać dzieciaków ze szpitala. Ja sam odciągałem Cię od tych pomysłów i jeździłem sam. Brakowało mi pewności siebie. Bo Ciebie nie było obok. Brakowało mi Twoich dopingów, że dam radę. Że wystarczy uwierzyć. Ale czułem się lepiej wiedząc, że oglądałaś każdy odcinek. Wiedziałem, że mocno trzymasz za mnie kciuki. I dobrze wiesz jak to się skończyło... Wygrana... zespół. Nie miałaś okazji poznać chłopaków. Są świetni. Pytali o Ciebie. Dużo im o Tobie mówiłem. Cieszyłaś się z moich sukcesów chyba bardziej ode mnie. Pamiętam, że jak wróciłem rzuciłaś mi się na szyję i zaczęłaś płakać. Ja zresztą też. To głównie dzięki Tobie udało mi się tyle osiągnąć. Dzięki temu, że siedemnaście lat temu pojawiłaś się w moim życiu. Pamiętasz jak się to zaczęło? Byłaś rok starsza i spotkaliśmy na plaży. Budowałaś zamek z piasku. Jak na swoje dwa lata, umiałaś już dość sporo. Chodziłaś, znałaś wiele słów. A ja? Dopiero zaczynałem raczkować. W sumie, czego się spodziewać po rocznym dziecku? Pamiętam tylko jak opowiadali nam to rodzice. Pamiętasz? Podobno jakiś starszy chłopak podszedł do Ciebie i rozwalił owoc Twoich wysiłków.. Wtedy ja zacząłem stawiać pierwsze kroki. Podszedłem do Ciebie. Płakałaś. Chłopak zdążył już uciec. Zobaczyłaś mnie i automatycznie przestałaś. Ja podszedłem bliżej i po prostu... przytuliłem Cię. Ty odwzajemniłaś. Zaczęliśmy razem budować nowy, większy zamek. I tak zaczęła się nasza przyjaźń...


Mimo, że czytałam ten list setki razy, za każdym razem z moich oczu lały się słone łzy. I tym razem nie było inaczej. Znów, pod wpływem wspomnień po policzkach spłynęło kilka samotnych kropel. Szybko je starłam i kontynuowałam.



Wiem- robię wszystko żeby tylko nie dojść do najistotniejszej sprawy. Wiem, że powinienem powiedzieć Ci o tym wprost. Twarzą w twarz. Ale Amy... Nawet nie wiesz jakie to dla mnie ciężkie. Prawdopodobnie bardziej bolesne niż dla Ciebie. Choć tego nie mogę być pewien w 100%. Zawsze byłaś ta bardziej wrażliwa. Choć starsza, nigdy nie traktowałaś mnie poniżej poziomu. Zawsze byliśmy równi. Nierozłączni. Jak najlepsze rodzeństwo. I tak się traktowaliśmy. Kiedy ktoś mnie pytał czy mam rodzeństwo odpowiadałem „owszem. Siostrę” i wiem, że Ty odpowiadałaś podobnie. Przechodnie na ulicy robili z nas parę. Pamiętasz? Śmialiśmy się z tego do rozpuku, ale zawsze przytakiwaliśmy. Nie mam zbyt wiele czasu. Chcę się jeszcze z Tobą pożegnać i wręczyć Ci ten papier. Przejdę do rzeczy.... Amm... ja... ja wyjeżdżam...


Te słowa za każdym razem cholernie bolały. I tutaj absolutnie nic się nie zmieniło.



...na stałe. Do Londynu. Teraz mam własny zespół, menadżera. Uwierz mi, że nie jest mi z tym łatwo. Cholera jest mi cholernie ciężko!
Amy... gdybym tylko mógł Cię zabrać ze sobą.... Nie mam siły dalej pisać. Chciałbym żebyś o mnie pamiętała. Żebyś pamiętała, że zawsze będziesz moją Amy.
Moją wrażliwą i kochającą dziewczyną która życie i całe swoje serce poświęca na pomoc dzieciakom. Zawsze Cię za to podziwiałem. Podziwiałem Cię za to, że maluchy do Ciebie lgną. Kiedyś będzie z Ciebie wspaniała mama.
Pamiętaj, że zawsze będziesz moją siostrzyczką... Ułóż sobie życie. Co ja gadam? Ty zawsze miałaś uporządkowane życie. Zawsze wszystko planowałaś. Taką Cię pokochałem. I kocham nadal.


Ps. Noś to proszę zawsze i nie zdejmuj. Choć tyle po nas zostanie.
Domyśl się kto ma drugą część.



Żegnaj
Liam xx





„Pieprzony tchórz. Bał mi się powiedzieć to wprost. Czego się obawiał? Że go nie puszczę?” takie myśli krążyły po mojej głowie po przeczytaniu tego listu pierwsze kilka razy. Przez pierwsze tygodnie od jego wyjazdu nie mogłam tego pojąć. Dopiero potem dotarło do mnie jaki był tego powód.
To było dla niego zbyt bolesne. Nie chciał patrzeć mi w oczy i widzieć jak pęka mi serce. Wolał napisać list. I tak wiele musiało kosztować go to pożegnanie.
A ile kosztowało by mnie?
Dopiero po czasie zrozumiałam, że chciał skrócić nam obojgu ból. I dopiero po czasie zrozumiałam, że powinnam mu być za to wdzięczna. Siedziałam na podłodze, a moja lewa ręka zaczęła sunąć w górę, nad piersi, aż natknęła się na mały, złoty łańcuszek. Pół serduszka z napisem „forever...”. Ani razu go nie ściągnęłam. Ciekawe czy Liam nosi swoją drugą połowę? Czy może wyrzucił ją w kąt i schował zaczynając nowe życie? Zamknął stary rozdział i zaczął całkiem nowy? Bez denerwującej Amy? Ścisnęłam mocno wisiorek, pozwalając sobie aby reszta słonej cieszy wypłynęła swobodnie na ziemie. Zamknęłam oczy, próbując się uspokoić. Nigdy nie pozwalałam nikomu widzieć jak rozwala mnie od środka. To nie znaczy, że nie płakałam. Wręcz przeciwnie. Nawet przy ludziach. Ale te łzy to był tylko mały pierwiastek z tego, co czułam w środku. Tego nigdy nie pokazywałam. Byłam zbyt dumna żeby to robić. Zresztą, mama też taka była.
Zanim zdążyłam otworzyć oczy, usłyszałam ciche skomlanie, a zaraz po tym poczułam mokry, mały język na swojej twarzy. Kiedy rozchyliłam powieki, moim oczom ukazał się widok, dzięki któremu uśmiech wkradł mi się na twarz.
- Liamson! Ty mały wariacie co Ty tutaj robisz?- psiak oderwał się ode mnie i popatrzył jak na idiotkę. Ja sama uświadamiając sobie sens moich słów klapnęłam się otwartą dłonią w czoło.
- A no przecież! Mieszkasz tu! Przepraszam psiaku ale jestem jeszcze na wpół nieprzytomna.- zerknęłam na zegarek wciąż tuląc do siebie malucha. Rodzice, jeszcze przed moim przyjazdem wszystko zorganizowali. Wstawili małemu do mojego pokoju swoje własne łóżeczko oraz inne drobiazgi których potrzebuje pies. Było po szóstej rano. Pracę zaczynałam o dziewiątej. Czyli miałam jeszcze całe dwie godziny na wyszykowanie się. To masa czasu. Wstałam, odkładając Liamsona na podłogę. Spojrzałam w lustro. Nie wyglądałam najgorzej. Wystarczyło podkręcić końcówki włosów i zrobić lekki makijaż.
Na koniec narzuciłam na siebie czarne rurki, trampki, białą bluzkę oraz szal w tym samym kolorze i byłam gotowa do wyjścia. Oczywiście pamiętałam o żałobie po ojcu, jednak nie mogłam wyjść ubrana cała na czarno. Dzieci mogły by się mnie wystraszyć, a tego nie chciałam. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze. Wyglądałam całkiem w porządku. Choć w środku nie było już tak kolorowo jak na zewnątrz.



Liam i Amy <3
Tak słodko <33





piątek, 16 stycznia 2015

3. "Ser­ce oba­wia się cier­pień [...] Po­wiedź mu, że strach przed cier­pieniem jest straszniej­szy niż sa­mo cierpienie."

Odwróciłam się w stronę budynku, pod którym się aktualnie znajdowałam. Był to dość spory dom, z czerwonej cegły, znajdujący się w dość cichej uliczce.
  A takich w Londynie nie jest dużo. Właściwie było tutaj bardzo spokojnie. Dlatego lubiłam to miejsce. Nie przepadałam za szumem i hałasami. W starym domu w Kalifornii było nieporównywalnie lepiej. Mieszkaliśmy w niewielkim domu, ale był tam basen, ogródek, cisza. Wszystko co potrzebne do szczęścia. Jakoś specjalnie nie przepadałam za luksusami. Nie byłam do nich przyzwyczajona. Dlatego kiedy rok temu wraz z rodzicami przeprowadziliśmy się do Londynu, do tego domu, nie mogłam się przyzwyczaić. I ta pogoda... To było coś okropnego. Ale to kwestia przyzwyczajenia. Właściwie przeprowadziliśmy się z musu. Tata postanowił przenieść swoją firmę do większego miasta. Ja właściwie mogłabym już mieszkać sama. Ale jeszcze wtedy nie miałam stałej pracy. A poza tym, byłam bardzo przywiązana do rodziców. Nadal jestem. Być może dlatego tak ciężko było mi po rozmowie z mamą.
Ruszyłam kilka pewnych kroków przed siebie. Stanęłam przed białymi drzwiami, w którym widniała niewielka szyba.. Szarpnęłam za klamkę, ale ta ani drgnęła. Szarpnęłam ponownie. Znowu nic. Być może wyjechali. Ale przecież mama wiedziała, że dziś wracam. Dziwne. Nagle coś sobie przypomniałam. W natychmiastowym odruchu sięgnęłam do niewielkiej torby którą trzymałam w lewej ręce.. Chwilę zajęło, zanim wygrzebałam i włożyłam do zamka pęk zapasowych kluczy, które zawsze nosiłam przy sobie. Przekręciłam jeden z nich i popchnęłam lekko drzwi. Otwarły się tak cicho, że nikt by nie zauważył, że weszłam. Zrobiłam kilka niepewnych kroków, jakbym była na obcym terenie. Jakbym się czegoś obawiała.. Nie było mnie tutaj strasznie długo, a jednak wszystko było tak, jak przed moim wyjazdem. Po lewej strony znajdował się duży salon, w którym dominowała czerwień. Po prawej, średniej wielkości pomieszczenie, zwane kuchnią, w której dominowała biel. Nie musiałam wchodzić na górę, aby wiedzieć co tam zastanę. Pierwszy pokój była sypialnia rodziców. Następna była wspólna łazienka. Na końcu korytarza dwa pokoje gościnne oraz moje małe królestwo. Niewielki pokój, z dominacją mojego ulubionego błękitu. Kochałam ten kolor. Przypominał mi o mojej rodzinnej Kalifornii. O pięknej plaży i morzu, w którym w dzieciństwie tak lubiłam się kąpać. O nieskazitelnie czystej wodzie, takim jak moje życie. Zawsze lubiłam mieć wszystko pod kontrolom. Moje rozmyślanie przerwał dźwięk tłukącego się naczynia. Podskoczyłam.
- Mamo? - zawołałam dość głośno, a mój głos rozszedł się echem po najprawdopodobniej pustym domu.
- Mamo? Tato? Jesteście tutaj? - zawołałam ponownie czując coraz to większy niepokój. Z bijącym sercem ruszyłam w kierunku salonu, bo to właśnie stamtąd doszedł mnie stłumiony dźwięk. Zrobiłam kilka pewnych kroków i już miałam ominąć kiedy nagle zza rogu wyskoczyła jakaś mała kulka. Gwałtownie odskoczyłam, na co mój nowy towarzysz położył się na ziemi, śmiesznie machając łapką, zachęcając do zabawy.
  Psiaczek był co najwyżej czteromiesięczny, o biszkoptowym umaszczeniu. Nie zastanawiając się długo rzuciłam walizkę na ziemię i podbiegłam do niego. Uklękłam przy nim, a ten wesoły poderwał się na nogi i wskoczył na kolana. Zaczął lizać mnie po twarzy co bardzo mnie rozbawiło.
- Hej psiaczku! Co Ty tutaj robisz?- zapytałam troskliwie, gładząc malucha po brzuszku. Zastanawiałam się co on tutaj robi. Czyżby rodzicie postanowili kupić pieska? To nie w ich stylu. Mieli pracę, która zajmowała im mnóstwo czasu, dorosłą córkę. Po co jeszcze do tego kolejne cztery łapki w domu?
- Później do tego dojdziemy. Trzeba Cię nazwać skarbie! Jeśli oczywiście rodzicie tego nie zrobili. A właśnie, widziałeś ich może? - pies patrzył na mnie pytającym wzrokiem, zakrywając pyszczek łapką.
Pewnie miał rację. W końcu rozmawiam z psem. Zastanawiałam się przed chwilę nad wyborem odpowiedniego imienia kiedy nagle mnie olśniło. Po dokładnym obejrzeniu go, stwierdziłam, że to pies.
- Liamson!- stwierdziłam wesoło, a sądząc po reakcji psiaka, nowe imię przypadło mu do gustu. Dlaczego akurat to imię? Przypominało mi o Kalifornii. A dokładnie o konkretnej osobie. Osobie która dawno temu wyjechała i już nigdy nie wróciła. Bardzo lubiłam tą osobę. Tyle nas łączyło.
- Przynajmniej Ty będziesz mi o nim przypominał Liamsonie. - ucałowałam biszkopta w mały pyszczek i uśmiechnęłam się z satysfakcją dumna sama z siebie. Odłożyłam psiaka na ziemię, po czym zaczęłam kierować się w stronę kuchni. Tutaj także nic się nie zmieniło. Wszystko było nieskazitelnie czyste, jak zawsze. Właśnie po mamie odziedziczyłam większość cech. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, kiedy moją uwagę zwrócił pozornie nieważny przedmiot. Podeszłam bliżej stołu i chwyciłam do ręki kartkę, która była zaadresowana do mnie. Zaczęłam czytać:

Witaj kochanie!
Wybacz mi, że nie mogę czekać na Ciebie w domu, ale... jadę do szpitala. Przyjedź proszę jak najszybciej. Potrzebuję Cię. Tata także Cię potrzebuję. Nie martw się o psiaka który miał być Twoim prezentem urodzinowym. Znając Ciebie już go nazwałaś. To dobrze. Zostaw go w domu, tylko zamknij dobrze drzwi. Nic mu nie będzie.
Jesteśmy w szpitalu za rogiem. 
Czekam. 
                                                
                                        Kocham
                                                         Mama xx


Zatkałam usta ręką. Czyli jest gorzej. Nie zważając na nic, wybiegłam z domu zamykając tylko drzwi. Zatrzymałam pierwszą lepszą taksówkę i jechałam prosto do celu. Miałam złe przeczucia.



                                                                         ***

Idąc szpitalnym korytarzem, w pośpiechu mijałam kolejną już zabieganą pielęgniarkę oraz któregoś z kolei lekarza, a  także mnóstwo pacjentów. Pytałam co drugą spotkaną osobę o to gdzie znajdę salę numer czterdzieści trzy, ale każdy mówił coś innego. Sami nie mogli się zdecydować. Czułam, że dzieje się coś niedobrego. Po prostu to czułam. Biegłam kolejnymi korytarzami, coraz bardziej zdenerwowana. Szturchnęłam jakąś osobę, szybko przeprosiłam i biegłam dalej. Zatrzymałam się pod drzwiami z napisem " oddział specjalny, rakotwórcze, bakteryjne" to musi być tu. Jednym ruchem pchnęłam drzwi i niemal od razu moim oczom ukazał się widok siedzącej na krześle kobiety. Siedziała skulona, zasłaniając oczy. Jej ciemne włosy opadały jej na twarz. Zgarnęła je jednym szybkim ruchem. Kobieta siedząca tam, wcale nie wyglądała na ponad czterdziestkę.
  Bardziej na zmęczoną trzydziestolatkę. Z niecierpliwością oczekującą na wiadomość, która przesądzi o jej dalszym życiu. O życiu z osobą która jest jej bardzo droga. Szybkim krokiem podszedłszy do kobiety, znalazłam się obok niej.
 Delikatnie dotknęłam jej ramienia. Gwałtownie uniosła głowę i zerwała się na równe nogi, zamykając z mocnym uścisku.
 Uśmiechnęłam się na jej widok i podejrzewam, że ona na mój też.
- Kochanie! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Cię widzę!- usłyszałam głos mojej rodzicielki. Odsunęłam się od niej, wciąż trzymając za ramiona. Dopiero teraz mogłam jej się przyglądnąć dokładnie.. Wymizerniała. Schudła, twarz miała bledszą i bardziej zmęczoną niż zwykle, a wory pod oczami, zbyt duże aby je zamaskować, wskazywało na to, że nie spała wiele nocy pod rząd. Zasmucił mnie ten widok, lecz wymusiłam uśmiech.
-Ja również się cieszę mamo. Co z nim?- na dźwięk mojego pytania, na twarzy brunetki pojawił się grymaz bólu. Ale to co pokazywała na zewnątrz, nie łączyło się w żaden sposób z tym, co czuła w środku. Dobrze maskowała swoje uczucia. Pod tym względem była taka sama jak ja. Ruchem głowy wskazała salę naprzeciw miejsca, w którym stałyśmy.
- Nie chce rozmawiać z nikim. Z lekarzem, z psychologiem, nawet ze mną. Nawet w obliczu śmierci zachowuje się jak palant. - nie spodziewałam się takich słów w ustach mojej rodzicielki. Skinęłam głową i rzekłam:
- Może ja spróbuję.- mama zrezygnowana pokiwała głową i usiadła na najbliższym krześle. Ja stanęłam przed drzwiami sali, w której na sto procent leżał Phyliph Knightley. Mój ojciec. Osoba którą bardzo kochałam i szanowałam. Przycisnęłam niepewnie klamkę, otwierając tym samym drzwi. Weszłam do środka, a moim oczom ukazał się szokujący widok.
Tata leżał podłączony do kroplówki i kilku innych kabli. Aparatury, kontrolującej rytm bicia jego serca. Troszkę się na tym znałam. Przecież ja też pracowałam w szpitalu. Zrobiłam kilka następnych kroków wgłąb pomieszczenia. Na pobladłej twarzy taty, widniało więcej zmarszczek niż widziałam u niego całe życie. Zamknięte oczy, wskazywało na to, że śpi.
Ale nie spał. Wiedziałam, że nie zostało mu już dużo czasu, dlatego chciałam zrobić tylko to, co mogłam. Być przy nim.
Gdy podeszłam jeszcze bliżej, chwytając go za rękę, od razu je otworzył ukazując niebieskie tęczówki.
 Jakby oryginały moich oczu. Uśmiechnęłam się do niego najszczerzej jak tylko umiałam. Próbował go odwzajemnić, ale przez ból i leki, wyszedł z tego tylko dziwny grymas.
- Dlaczego nie powiedziałeś nam wcześniej?- spytałam cicho. Ten tylko mocniej ścisnął mnie za rękę.
- Nie chciałem... nie chciałem. Kochanie to teraz nie ważne. Opiekuj się mamą. Kocham Cię. Kocham Was z całego serca. Będę na Was patrzył z góry. Kocham Cię. Pamiętaj o tym...- po tych słowach jego ręka która jeszcze chwilę temu  trzymała moją w mocnym i pewnym uścisku, bezwładnie opadła, a niebieskie tęczówki które kilka sekund temu patrzyły na mnie, zamknęły się po to, aby już więcej się nie otworzyć.
Cienka, linia, która niedawno wskazywała pagórki, zapiszczała głośno, tworząc tylko podłużną kreskę. Wokół mnie zrobiło się zamieszanie. Próbowali ze wszystkich sił odratować tatę. Ale ja wiedziałam, że jest już za późno na jakąkolwiek pomoc. On podjął taką decyzję.  Tego właśnie chciał. Nie rozumiem dlaczego. I być może nigdy nie zrozumiem. Ale jak na razie trzeba zająć się mamą.
Odwróciłam się kierując się do wyjścia, gdzie czekała na mnie kobieta, której życie właśnie się rozpadło. Ja uroniłam tylko kilka łez. Nie chciałam jej pokazać, że jestem słaba. To jej trzeba było pomóc. Jutro zaczynam pracę. Muszę się wziąć w garść. Dla siebie. Dla mamy.






Jeśli czytasz- zostaw komentarz :) Dla mnie to ogromna motywacja do dalszego pisania! A dla Ciebie to tylko kilka kliknięć na klawiaturze :)

Przypominam o głosowaniu w ankiecie misiaczki! :)

czwartek, 8 stycznia 2015

2. "Świat jest taki, jaki sobie sami stworzymy".

Po dziesięciu naprawdę męczących godzinach lotu, trzech przesiadkach i odebraniu bagażu, którym w moim przypadku była dwudziestokilogramowa walizka oraz mała torebka, wraz z Tomem nareszcie znaleźliśmy się w Londynie. Nogi zesztywniały mi od ciągłego siedzenia, a oczy kleiły się od braku snu. Ten lot był wyjątkowo nieprzyjemny. Nie zmrużyłam oka. Odetchnęłam ciężko, próbując rozprostować obolałe mięśnie.
- Nareszcie w domu.- usłyszałam ospały głos mojego towarzysza. Tak.. w domu. Nie widziałam tego miasta przez pięć miesięcy. Ciekawe czy coś się tutaj zmieniło. Na pewno. Ciągle coś się zmienia, w naszym życiu pojawia się coś nowego lub ktoś. Niektórych spotykamy, planując to wcześniej, a niektórych po prostu poznajemy przypadkiem. To nie tak, że wierzę w przypadki.  Bo nie wierzę. Ale wierzę w przeznaczenie. I w Boga. Mama wychowała mnie na bardzo porządną i wierzącą katoliczkę. Lecz przyznam, że bycie wolontariuszką w Afryce, dawało mi chwilę zwątpienia, czy On naprawdę istnieje. Bo skoro jest, to dlaczego pozwala tylu bezbronnym i niewinnym osobą tak okrutnie cierpieć, skoro wszystkich kocha równo? Za co muszą pokutować Ci wszyscy ludzie? Za nasze grzechy? Nie.. oni nie są Jezusami. Dlatego wierzę, że jeśli coś ma się stać, to się to po prostu stanie. Jeśli mamy znaleźć się w jakimś miejscu, o jakieś porze, to się znajdziemy. Jeśli mamy poznać jakiegoś człowieka, to go poznamy. Prędzej czy później. Wszystko już jest zaplanowane z góry. I wszystko jest po coś, ma jakiś cel. Moje przemyślenia przerwał podmuch chłodnego, londyńskiego wiatru.
Ktoś otworzył drzwi. Zrobiłam kilka kroków na przód i po chwili znalazłam się na dworze. Kilka kropel zimnej cieczy spadło na ziemie, a widząc zachmurzone niebo, zapowiadała się na całkiem intensywna ulewa. Rozejrzałam się wokół siebie. Padało coraz mocniej, a ludzie zaczęli ganiać jak szaleni, żeby tylko zdążyć uciec i nie zamoczyć drogich garniturów, czy kosztownych sukienek. Tylko ja stałam bez ruchu, delektując się niegdyś nienawidzoną przeze mnie pogodą. Uśmiechałam się sama do siebie widząc ich pośpiech. "Wyjedźcie na miesiąc do Afryki. Zaraz będziecie błagać o kilka kropel świeżej wody z nieba"- pomyślałam, wspominając suszę jakiej doświadczyłam zaledwie kilka tygodni temu. Skrzywiłam się widząc dziecko, które pod nieuwagą matki, wyrzuciło kanapkę do kosza. Żałosne. Inne dzieci nie mają co jeść, a my tak bardzo marnujemy wszystko. Za to, co wyrzucamy można by było nakarmić wszystkich głodujących. Już miałam do niego podejść, kiedy poczułam na swoim ramieniu, silną dłoń chłopaka. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Ten, widząc moje zamiary, zaprzeczył ruchem głowy.
- Nie warto się denerwować Amy. Ludzie są, jacy są.. Nie zmienisz tego. Ty możesz tylko pomóc tym, którzy są poziom niżej. A teraz chodź. Przemokniesz i zachorujesz. - on ma racje. Nie można zmieniać nikogo na siłę. Ten świat by mógł być taki piękny, wyjątkowy. Gdyby ludzie tylko odrobinę zmienili swój sposób bycia. Mogło by być tak pięknie. "Ale nie będzie"- usłyszałam głos swojej podświadomości. Tak.. pewnie masz rację. Ale ja zrobię wszystko, żeby mój mały świat taki był. Tom, objął mnie ramieniem, a ja przysunęłam się trochę bliżej niego. Szliśmy w ciszy, przemoczeni i zmarznięci. Nawet nie wiem jak i kiedy znalazłam się w samochodzie i najzwyczajniej w świecie, zasnęłam.


                                                                      ***



Wchodzę do niewielkich rozmiarów pomieszczenia. Doskonalę go znam. Przychodzę tu codziennie, aby nieść pomoc. Aby choć w niewielkim stopniu ulżyć cierpienia tym, którzy wcale na niego nie zasłużyli. Robię kilka kroków, po czym znajduję się w małym pokoju. Wszyscy naokoło ganiają roztargnieni. Nikt mnie nie zauważa, nikt się nie wita. Rozpoznaję wszystkich. Angela, Michael, nawet Tom. Ale nikt nie rozpoznaje mnie. Jakbym.. jakbym była duchem. Podchodzę niezauważona bliżej stołu, który służy do operacji. Przy którym wszystko się rozgrywa. Widzę osobę która na nim leży. Zamieram.
Mała pięcioletnia dziewczynka o krótkich, kręconych, kruczoczarnych włosach. Zalewa się potem, krzyczy, wije się, szarpie z uścisku ludzi, którzy próbują jej pomóc.
"Ale jej już się nie da pomóc"- słyszę głos w mojej głowie. Nie! Ona nie może umrzeć! Nie moja mała kruszynka... W pierwszym odruchu skaczę do niej. Chwilę później znajduję się już przy głowie małej. Głaskam ją po mokrej od potu główce, zalewając się łzami. W dalszym ciągu nikt mnie nie zauważa. Nagle, dziewczynka ostrożnie otwiera oczy. Tępym wzrokiem patrzy na mnie. Chce coś powiedzieć, ale powstrzymuję ją ruchem ręki. 
- Ciii... wszystko będzie dobrze aniołku. - szepczę i całuję ją w czoło. Ona ponownie usiłuje mówić. Tym razem jej nie powstrzymuję.
- Obiecałaś...- ledwo słyszalne słowa dziewczynki, targają mną na wszystkie strony. Patrzę na nią zdezorientowana.
- Obiecałaś.. że.. że mnie zabierzesz.- kontynuuje.. Sens jej słów uderza do mojej świadomości bardziej niż cokolwiek innego. Zalewam się łzami coraz bardziej.
- Kłamałaś.- po tych słowach główka bezwładnie opadła jej na pęczek siana, który służył za poduszkę. Jej otwarte, martwe oczy, wpatrywały się we mnie tępo, przewiercając mnie na wylot, obarczając ogromnym poczuciem winy. Winy która będzie przytłaczała mnie już na zawsze. Jedna samotna kropla spłynęła w dół, po blado brązowej twarzyczce dziewczynki. W tym momencie nie pragnęłam niczego bardziej, jak zapaść się pod ziemie... Straciłam kolejną ważną dla mnie osobę. Ostatnie często je tracę. Może nie zasługuję na to, aby mieć kogoś kto mnie kocha przy sobie?
                   



                                                                          ***



Poczułam mocne szarpnięcie. Raz, drugi, piąty. I usłyszałam swoje imię. Czy również zachorowałam? Czy się zaraziłam? Czy ataki padaczki, drgawki są pierwszymi objawami dżumy lub malarii? A co potem? Krwotoki z nosa, makabryczny kaszel, okropny ból, cierpienie... A może już umarłam? Czy tak wygląda piekło?
- Amm! Amy... Amy obudź się to tylko zły sen.- usłyszałam głos. Kojarzyłam go. Lubiłam. Ale czy Tom też umarł? Dopiero po chwili ostatnie słowa chłopaka, wpełzły do mojej podświadomości. Zły sen... zły sen.... zły sen... Gwałtownie się ocknęłam. Kątem oka zauważyłam jak brunet odskakuje ode mnie jak oparzony. Otępiałym wzrokiem rozejrzałam się po miejscu w którym się znajdowałam. Samochód... obok mnie siedzi mój przyjaciel. Czyli to był tylko koszmar. Odetchnęłam ciężko po czym przetarłam twarz dłońmi. Nie musiałam długo czekać, aż łagodząca dłoń chłopaka zacznie głaskać mnie po ramieniu.
- Wszystko w porządku?- zatroskany ton głosu bruneta, działał na mnie kojąco. Pokiwałam twierdząco głową.
- Tak, tylko... śniło mi się coś strasznego. O Boże, Tom. To było okropne. I takie realistyczne...- ostatnie zdanie powiedziałam prawie szeptem. Pierwsza łza spłynęła po moim policzku. Nie chciałam żeby coś stało się Mii. Pokochałam tą kruchą istotkę.
- Opowiedz mi. Będzie Ci łatwiej. - po chwili ciszy, skinęłam głową. Wciąż nie patrząc na chłopaka zaczęłam mu opowiadać wszystko od początku. Starałam się nie pomijać żadnego istotnego szczegółu. Kiedy skończyłam, poczułam jak zamyka mnie w swoim uścisku. Otula silnymi ramionami i całuje w czubek głowy. Tak... to prawdziwy przyjaciel. Był dla mnie jak brat. Kiedyś też miałam podobnego "brata". W Kalifornii. Ale on dawno temu wyjechał. Nie utrzymujemy kontaktu. Ale trzeba żyć teraźniejszością i przyszłością. Nie przeszłością. To tylko szkodzi. Choć trudno zapomnieć cudowne chwile beztroskiego dzieciństwa.
- Obiecuję, że Mii nic się nie stanie. Dopilnuję tego osobiście. - oderwał się ode mnie i złożył ze sobą dwa palce, na znak przysięgi. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie sens jego słów.
- Wyjeżdżasz...- bardziej stwierdziłam niż zapytałam. Wiedziałam jaka będzie odpowiedź. Ale w sumie, na co liczyłam? Że zostanie ze mną? Że będziemy pracować razem w szpitalu i będziemy się codziennie widywać? Oczywiście, że nie. Miałam świadomość, że prędzej czy później wróci do Afryki. Do swojego drugiego, a może i pierwszego domu. Ale przyznam się, że miałam cichą nadzieję, że będzie to troszkę później niż prędzej.
- Kiedy?- zapytałam podnosząc wzrok na chłopaka który wyraźnie posmutniał. Opuścił głowę zrezygnowany, westchnął i dopiero wtedy odpowiedział, prawie niesłyszalnie:
- Jeszcze dziś.- patrzyłam otępiale na mojego przyjaciela, którego powoli traciłam. Z którym nie będę miała kontaktu przez kolejny rok lub kilkanaście miesięcy. Dlaczego wszyscy wokół mnie muszą odchodzić? Czy naprawdę jestem taka okropna? Poczułam na swoim policzku kilka samotnych kropel, którym pozwoliłam swobodnie spłynąć na koszulę. Brunet podniósł wzrok i chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
- Zostawiasz mnie.. Wszyscy mnie zostawiacie. Przychodzicie, zmieniacie moje życie o 180 stopni, ja się do Was przyzwyczajam, a kiedy już Was pokocham, Wy odchodzicie. - powiedziałam cicho, lecz tak aby chłopak usłyszał. Patrzyłam się tępo w przednią szybę auta, zalewając się kolejnymi litrami łez. Pokręciłam głową zrezygnowana. Po wypowiedzeniu tych słów nastąpiła chwila ciszy którą Tom przerwał. 
- Ej Amy. Przecież nie wyjeżdżam na zawsze. A poza tym nie jesteś tu sama. Masz znajomych ze szpitala którzy na pewno się za Tobą bardzo stęsknili. Mamę, tatę... - po wypowiedzeniu tych słów, od razu ich pożałował. Popatrzyłam na niego wściekłym wzrokiem. - Przepraszam... nie pomyślałem.
- Masz rację. Nie pomyślałeś. - powiedziałam wściekle, po czym nie żegnając się nawet ze swoim towarzyszem chwyciłam klamkę, z zamiarem otworzenia drzwi. Zanim jednak zdążyłam się ruszyć, poczułam jak ciepła dłoń bruneta, chwyta mnie za nadgarstek. Gwałtownie się odwróciłam, napotykając jego błękitne tęczówki. Na początku żadne z nas nie wiedziało jak zareagować. Po chwili jednak brunet przejął inicjatywę i delikatnie szarpnął mnie w swoją stronę tak, że upadłam na jego kolana. Nie mówiąc nic, ujął moją twarz w dłonie, przyciągając do siebie, tak blisko, że stykaliśmy się czołami. Opuszkami palców ścierał łzy z moich policzków.
- Amy...- zaczął- jesteś cudowną dziewczyną o cudownym charakterze. Kochasz wszystkich, a oni odwzajemniają się tym samym. W Twoim małym ciele, schowane jest ogromne serce, które ktoś za niedługo podbije. Gwarantuję Ci to. - wsłuchiwałam się w jego słowa, czując przyśpieszone bicie mojego serca.
Uśmiechnął się słuchając swoich słów.
- Do diabła. Sam bym to chętnie zrobił, gdyby wszystko potoczyło się inaczej.- kontynuował, a w tym momencie zaśmialiśmy się oboje. Doskonale wiedziałam o co mu chodzi.
- Ale oboje wiemy, że to niemożliwe, więc gwarantuję Ci, że zrobi to ktoś równie przystojny i inteligenty jak ja. Nie no dobra nie oszukujmy się, nie ma nikogo takiego jak ja.- zaśmialiśmy się ponownie. Był to szczery i beztroski śmiech dwójki dobrych przyjaciół. Przyjaciół i ludzi, którzy znaczą dla siebie wiele.
- Ale teraz poważnie. Jeśli znajdzie się ktoś taki, a znajdzie na pewno i tego nie uszanuje, nie uszanuje takiego wspaniałego skarbu jaki ma w garści, sam się z nim policzę. Ale oprócz tego, znajdziesz wspaniałych przyjaciół, którzy Cię docenią. A ja będę Cię odwiedzał i nigdy, powtarzam nigdy o Tobie nie zapomnę. A Ty za niedługo pojedziesz tam ze mną. Już ja tego dopilnuję! Obiecałaś to dzieciakom i Mii.. - na wspomnienie jej imienia, posmutniałam. Spuściłam głowę, ale chłopak szybko uniósł mój podbródek tak, że musiałam popatrzeć mu w oczy..
- A co do niej, ona także Cię nie zapomni. I ona doskonale wie, że Ty jej także. A tutaj masz jeszcze mamę i tatę. Ej.. zobaczysz, że wszystko się ułoży. On wyzdrowieje i wrócicie do normalnego życia. - przełknęłam ślinę i skinęłam lekko głową. Oderwałam się od niego, a ten automatycznie się we mnie wtulił. Ucałował w czubek głowy i zanim wyszłam powiedział.
- Pamiętaj Amy. Świat jest taki...
- ...jaki sobie sami stworzymy.- dokończyłam za chłopaka. I to jest życiowa prawda. Z jednej strony wspaniała, a z drugiej tak okropnie prawdziwa, że aż bolesna. Ostatni raz spojrzałam na chłopaka. Kiedy samochód ruszył pomachał mi i posłał całusa na pożegnanie. Zrobiłam to samo, z tym, że ja machałam mu, dopóki nie zniknął mi z oczu.









Jej! :D Zaczęłam ogarniać bloggera xD Przyszykowałam rozdział już we wtorek (bo w momencie kiedy to pisze jest ten dzień xD), a ustawiłam żeby opublikował się sam w piątek! :D Jestem mistrzem Internetów :P
Mam nadzieję, że rozdział się podoba ;) Jak tylko napiszę 2 lub 3 rozdziały na nowego bloga to Go otworzę :) Ten na którym teraz jesteście ma już napisane 5 rozdziałów, czyli muszę się zabrać za pisanie nowych ;)
Jak na razie Was zostawiam! Jeśli macie jakieś pytanie bądź zastrzeżenia, zapraszam do zakładki "Spam/zastrzeżenia/pytania" oraz do głosowania a ankiecie! :) Buźki! :*



Jeśli czytasz- zostaw komentarz :) To dla mnie naprawdę bardzo wiele znaczy, a dla Ciebie to tylko chwila :)


poniedziałek, 5 stycznia 2015

1. "Be­zin­te­resow­na po­moc nie istnieje. Po pros­tu cza­sami zapłatą jest uśmiech."

Cisza. Pustka. Przygnębienie. Od wczorajszego telefonu mamy, tylko takie emocje czułam. Oczywiście, nie mogłam jej tego pokazać . Wystarczająco to przeżywała. Nie potrzebne jej było dodatkowe zamartwianie się o biedną córeczkę. Zresztą.. I tak się martwiła. Oboje z ojcem. Mimo tego, że byłam już dorosła, oboje przeżyli wyjazd swojej bezbronnej, malutkiej Amy, w "dzikie kraje"- jak to zwykle nazywali. Ale czy Afryka faktycznie jest takim dzikim krajem jak mówią? Po tym co mnie tutaj spotkało, co przeżyłam, po tym jakich ludzi poznałam, myślę, że wcale tak nie jest. Owszem, bywa trudno, ale to wyjątkowe miejsce, z wyjątkowymi ludźmi, których potrzebują wsparcia. Potrzebują tego aby ktoś ich wysłuchał. Pomógł im.. Właśnie. Po to tutaj przyjechałam. Aby pomagać. I myślę, że zrobiłam wszystko co w mojej mocy aby spełnić swój cel. Zostałam wolontariuszką. Pomagałam przy opiece nad dziećmi. Codziennie, chodziłam w to samo miejsce, nad tą samą rzekę i spotykałam się z gromadką dzieci w różnym wieku. Czytałam im, śpiewałam, bawiłam się, usypiałam. Te kilka godzin dziennie poświęcałam tym wspaniałym istotom, a wieczorami pomagałam w szpitalu. Tam było masę roboty. W pierwszych tygodniach pobytu tutaj, budziłam się mając przed oczami obraz kobiety umierającej na malarię i krzyki dziecka chorego na dżumę. Okropnie współczułam tym ludziom. Ile tacy jak oni mogą przejść? Jak widać- wiele. Podziwiałam ich za to, że w takich warunkach potrafią normalnie funkcjonować. Pokochałam tych ludzi. Te dzieci. Nikt nie zasługiwał na sympatię bardziej niż one. Przywiązałam się do nich. I to bardzo. A teraz muszę wyjechać. Muszę przerwać miesiąc wcześniej, mój półroczny pobyt w Afryce. Siedziałam w kuchni, a raczej w małym pomieszczeniu które tutaj nazywali kuchnią, pijąc herbatę, którą w ramach podziękowań zaopatrywali mnie mieszkańcy tutejszej wioski. To było bardzo miłe. Mimo, że nie musieli, dawali mi najcenniejsze rzeczy które mieli. Dostawałam ryż, banany i dużo różnych smakołyków, które zostały wyhodowane przez pot i trud ich pracy.
 Ostatni raz spojrzałam na widok jaki miałam za oknem. Kilka drzew, piasek i kilka domów ulepionych z gliny, przykrytych materiałem. Mała Kimicherrs, którą przywykłam nazywać po prostu Kim, biegała na bosaka, ciesząc się z kilku kropel które posłało niebo. Tutaj rzadko pada. Odkąd tu jestem to chyba trzeci raz. Jeszcze chwila i zapomniała bym jak w ogóle wygląda ulewa. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła druga popołudniu. Samolot mam o dwudziestej. Spakowana jestem, a na lotnisko mam dwie godziny drogi. Zdążę się jeszcze przejść nad rzekę i pożegnać. Ciężko będzie. Rozstania zawsze bywają trudne. Zwłaszcza z tak małymi i kruchymi istotami. Zrobiłam ostatni łyk napoju, po czym zaczęłam się kierować do wyjścia. Na zewnątrz rozpadało się na dobre. W Londynie bez przerwy dostrzegam to zjawisko. Tam, każdy się chowa przed deszczem. A tutaj? Ludzie wychodzą z ukrycia i zaczynają tańczyć. Cieszą się chwilą ochłody i dziękują Bogu. Wiedzą, że taka sielanka nie zdarza się tutaj często. Miałam na sobie krótkie spodenki i lekką, zwiewną bluzeczkę, bo pomimo że padało, na dworze było dużo powyżej trzydziestu stopni. Kiedy tylko przekroczyłam próg, poczułam jak krople, delikatnie muskają mnie po twarzy. Jak tańczą rytualny taniec i plątają się w moje włosy.

Uniosłam głowę w górę i pozwoliłam sobie, cieszyć się ostatnimi chwilami bycia tutaj. Stałam tak dobra chwilkę i ruszyłam na przód. Nie zostało mi dużo czasu. Szłam równym tempem w kierunku gromadki, która widząc mnie już zgromadziła się na codzienne czytanie i wspólną zabawę. A tym razem muszę ich rozczarować. Muszę powiedzieć im, smutną prawdę. Że ich kochana Amm ( bo tak zwykle do mnie wołali) musi wyjechać i zostawić ich. Było mi smutno na samą myśl o tym. Naprawdę przywiązałam się do tych dzieci. Każde z nich było cudowne. Nawet nie zdawali sobie sprawy ze swojej wyjątkowości. Ani się obejrzałam, kiedy znalazłam się u celu. Widząc czterdziestkę promiennych buziek, uśmiech sam wkradł mi się na twarz.
- Cześć dzieciaki! - zawołałam radośnie. Zawsze ich tak witałam. Nie musiałam długo czekać na odpowiedz. Wszystkie osiemdziesiąt nóg zerwała się równo i zamknęło mnie w mocnym, zbiorowych uścisku. Gdy tłum się rozproszył, usiadłam na " swoim" kamieniu. Analizowałam każdą z twarzy dzieci. Na każdej, gościł uśmiech. Znałam każdego z imienia. Byłam tutaj na tyle długo, żeby móc je zapamiętać. Mała Irish, która wychowywała się u ciotki, bo jej mama zmarła przy porodzie- dżuma. I jej młodszy brat- Klaetis. Karen, Shayney, Aaron, Broten- wszyscy tutaj byli. Nagle, moją uwagę przykuł, widok małej istotki. Była skulona i chowała się za gromadką kilku innych dzieci, dlatego też wcześniej jej nie zauważyłam. Uśmiechnęłam się na jej widok. Mia. Pięcioletnia dziewczynka o krótkich krętych włoskach, czarnych jak smoła oraz o niebieskich oczach które przy jej ciemnej karnacji, rzucały się w oczy. Z nią chyba zrzyłam się najbardziej. Czasem przychodziła do mnie w nocy i prosiła żebym jej opowiedziała o "tamtym świecie". Tak tutejsze dzieci nazywały Londyn. Kładła się wtedy obok mnie, a ja mówiłam o wiecznie zagonionych ludziach, o mojej pracy w szpitalu. Wtedy ona pytała się mnie czy kiedyś ją tam zabiorę i pokaże ten "inny świat". Kiedy pierwszy raz mnie o to poprosiła, wahałam się nad odpowiedzią, ale w końcu uległam. Obiecałam, że kiedyś ją zabiorę, aby pokazać świat jakiego nie znała. Świat w którym nigdy nie ma na nic czasu, gdzie większość dzieci zamiast grać w berka na dworze, siedzi na komputerze. Gdzie panuje era I'phonów i smartfonów. A teraz dostrzegłam w jej dużych i wiecznie rozpromienionych oczach smutek. Zanim zdążyłam ją zawołać usłyszałam jeden z wesołych głosów:
- Amm poczytasz nam?- uśmiechając się skinęłam głową. Naszym rytuałem było losowanie. Codziennie inne dziecko losowało to, co będę czytała.
- Dobrze. No to może.. Mia? Wylosujesz?- spodziewałam się raczej jej pozytywnej reakcji, gdyż brunetka wręcz uwielbiała losować. Tym razem jednak się przeliczyłam. Dziewczynka popatrzyła na mnie, spojrzeniem którego nigdy wcześniej u niej nie widziałam i krzyknęła:
- Nie! Nie chce losować tych głupich książek! Nie chce żebyś nam czytała! Po co? Skoro i tak dziś wyjeżdżasz?! Po co masz nam czytać? - jej reakcja mnie zaskoczyła. Nigdy nie reagowała tak.. wrogo. Tylko skąd ona wiedziała, że wyjeżdżam? Zastanawiałam się patrząc otępiale w jej niebieskie tęczówki. I nagle sobie przypomniałam. Wczoraj, kiedy rozmawiałam z mamą. Musiała wejść i podsłuchać. Byłam tak przejęta, że nawet nie zwróciłam na to uwagi. Niech to szlag! Zanim zdążyłam się odezwać, dziewczynka mnie uprzedziła:
- Nienawidzę Cię! Lepiej by było gdybyś w ogóle się nie zjawiała! - jej słowa wymieszane z dziecięcym szlochem zabolały.
 Zanim się otrząsnęłam dziewczynki już nie było. Po chwili ciszy, odezwało się jedno z dzieci:
- Amm wyjeżdżasz? Jak to?
- Dlaczego?
- Nie lubisz nas już?
- Gdzie wyjeżdżasz? - potok pytań płynący z ich ust mnie dobijał. Przełknęłam łzy, które zebrały mi się w gardle i powiedziałam:
- Kochani.. Ja tego nie planowałam. Niestety, w mojej rodzinie wydarzyła się tragedia. Wczoraj dostałam telefon i muszę wracać. Uwierzcie mi, że dla mnie też to jest trudne. Jesteście wspaniałymi dziećmi. Wiele się od Was nauczyłam. I dziękuję Wam za to. Bardzo dziękuję..- nie mogłam kontynuować. Po moim policzku, kilka samotnych łez bezwładnie spłynęło na koszulę. Zauważyłam, że kilkoro z moich podwładnych, także zaczęło płakać.
- Ale odwiedzisz nas jeszcze?- padło pytanie z ust jednej z dziewczynek. To mogłam im obiecać. Na pewno planowałam jeszcze tutaj wrócić.
- Oczywiście! Jak tylko załatwię swoje sprawy, wsiadam w samolot i lecę Was odwiedzić. - powiedziałam z entuzjazmem i uśmiechnęłam się przez łzy.
- I wtedy dokończysz bajkę o śpiącej królewnie?
- I groźnym smoku!
- I o trzech świnkach! - zaczęłam się śmiać. Te dzieci są cudowne. Na pewno jeszcze kiedyś je odwiedzę. Nagle, za moimi plecami usłyszałam odchrząknięcie. Odruchowo się odwróciłam. Moim oczom ukazał się wysoki, umięśniony chłopak o pogodnym spojrzeniu. Tom. Jego to to słońce nigdy nie lubiło! Na pierwszy rzut oka widać było, że nie był tutejszy. Tom pracował kiedyś w tym samym szpitalu w Londynie co ja. Byliśmy razem wolontariuszami. A później chłopak wyjechał. Mimo, że spędzał tutaj większą część roku, jego karnacja mocno wyróżniała się wśród czarnoskórych rówieśników Teraz miał zabrać mnie z powrotem do domu.
- Obiecuję Wam dzieci, że osobiście przywiozę tutaj Amy. A teraz pożegnajcie się, bo musimy już iść. Samolot nam ucieknie. - powiedział, po czym podszedł do mnie, pochylił się i powiedział tak, abym tylko ja słyszała.
- Chodź już Amando. Zaraz musimy jechać, a wygląda na to, że musisz załatwić jeszcze jedną sprawę. - skinęłam głową po czym odezwałam się do dzieci:
- Jak tylko znów uda mi się Was odwiedzić, przeczytam Wam wszystkie bajki jakie będziecie chcieli. Obiecuję. - widząc pośpiech jaki malował się na twarzy Toma, nie traciłam czasu na tulenie każdego z osobna. Zresztą, wszystkie dzieci, najwyraźniej jeszcze mocno osłupiałe, siedziały bez ruchu ze spuszczonymi głowami. Nikt nie zareagował. Nikt nie rzucił się do mnie tuląc mocno na pożegnanie. Może to i lepiej? Ale mimo wszystko poczułam bolesne kłucie w sercu. Po chwili, znalazłam się tuż obok bruneta, idąc w kierunku domku. Trzeba było pozbierać resztę rzeczy. Choć było ich nie wiele. Kilka par spodni, kilkanaście bluzek, najpotrzebniejsze przybory toaletowe. To wszystko co tutaj miałam. A to i tak było o wiele więcej, niż posiadał przeciętny mieszkaniec tej wioski.
- Mówiłeś, że muszę przed wyjazdem załatwić jeszcze jedną sprawę. O co chodziło?- spytałam patrząc na chłopaka, który przystanął i wbił swoje brązowe tęczówki we mnie.
- Siedzi w Twoim domku i płacze. Myślę, że powinnaś z nią porozmawiać. - nie wypowiedział żadnego imienia. Mimo to doskonale wiedziałam o kogo chodzi.
- Mia.- bardziej stwierdziłam niż zapytałam. Tom tylko skinął głową na potwierdzenie.
- Bardzo przeżywa Twój wyjazd. Porozmawiaj z nią.- nie bardzo wiedziałam co mam jej powiedzieć. W pewnym stopniu ją rozumiem. Czuje się oszukana i odrzucona. Oczywiście, miała świadomość, że nie zostanę tu na zawsze. Ale miałam wyjechać dopiero za miesiąc i taką wersje wszyscy przyjęli. A tymczasem wyjeżdżam z dnia na dzień.

- Będzie dobrze Amy. Musisz dać jej tylko trochę czasu.- rzucił tylko chwytając mnie za ramie w geście wparcia, zanim odszedł. Ma rację. "Ale ile czasu potrzebuje pięcioletnią dziewczynka"- zapytałam siebie w duchu. Na to pytanie, odpowiedz znała tylko ona.
                                                                               
   ***

Stałam w progu mieszkania wpatrując się w skuloną w rogu dziewczynkę. Wydawała się być taka samotna, bezbronna, opuszczona. I być może tak się czuła.
Przez swoją matkę, która zmarła na moich oczach. Na oczach córki która teraz została sierotą. To wtedy pierwszy raz trzymałam w ramionach malutka dziewczynkę o dużych oczach. To właśnie jej płacz i krzyk jej matki budziły mnie przez kilkanaście pierwszych nocy spędzonych w Afryce. To właśnie ja musiałam jej tłumaczyć że jej mamusia poszła do nieba i stała się aniołem, który teraz nad nią czuwa.
Czuła się opuszczona przeze mnie.
Ta myśl ścisnęła mnie boleśnie za serce. Nie mogłam na to pozwolić. Zrobiłam kilka cichych kroków w jej kierunku. Bałam się coś powiedzieć, zrobić cokolwiek. Bałam się jej reakcji. Co zrobi? Zacznie krzyczeć? Jeszcze bardziej płakać? Bić? W każdym razie, starałam się być przygotowana na wszystko. Odetchnęłam głęboko i uklękłam obok dziewczynki. Pogładziłam ją po gęstych, delikatnych, krętych włosach. Nie zareagowała.
- Mia skarbie..- zaczęłam cicho- wiem jakie to dla Ciebie trudne. I uwierz mi że dla mnie jeszcze trudniejsze. Wszystko się pokomplikowało. To nie jest mój wybór.- mówiłam łagodnie, wciąż ją głaskając. Chwile trwało zanim uniosła zmęczone od płaczu oczy.
- Mówiłaś, że wyjeżdżasz za miesiąc. Kłamałaś? - usłyszałam z jej drżących warg. Wbiła we mnie swoje smutne duże oczy czekając na moją odpowiedź.
- Oczywiście, że nie kłamałam. Miałam wyjechać za miesiąc. Ale dostałam nagły telefon od mojej mamy. Muszę wracać, choć bardzo tego nie chce. - dziewczynka chwile milczała intensywnie się we mnie wpatrując.
- A co z Twoimi obietnicami? Powiedziałaś, że zabierzesz mnie do Londynu i pokażesz mi swój świat. - jej głos był tak błagalny że przez chwile zamilkłam. Po moich policzkach spłynęło kilka łez które szybko starłam. Uśmiechnęłam się do niej ciepło.
- Zabiorę aniołku. Jak tylko wrócę, zabiorę Cie i pokaże cały Londyn i wszystkie inne miejsca jakie będziesz chciała. - ucałowałam czubek jej głowy.
- Amy.. Musimy ruszać. - usłyszałam za sobą głos Toma. Spojrzałam w jego kierunku i skinęłam głową ocierając kolejne łzy. Powolnym krokiem wstałam kierując się do wyjścia. Kiedy byłam już w progu usłyszałam cichy głos:
- Amy.. - odwróciłam się w jej kierunku uśmiechając się.
- Tak skarbie? - dziewczynka popatrzyła na mnie nieśmiało i przez chwile zawahała się. Jakby nie wiedziała czy może zadać mi to pytanie które chciała.
- Mogę Cię przytulić?- jej głos był tak cichy, wręcz niesłyszalny, że gdybym się uważnie nie wsłuchała, prawdopodobnie nie usłyszałabym pytania. Zaśmiałam się.
- Pewnie! O takie rzeczy nie musisz mnie pytać!- powiedziałam trzymając w ramionach mocno ściskająca mnie pięciolatkę.

- Amy.- po raz kolejny usłyszałam swoje imię płynące z wiadomych ust. Dziewczynka puściła mnie, a ja zaczęłam kierować się w stronę samochodu. Kiedy byliśmy jeszcze kawałek od celu, dostrzegłam dużą gromadkę ludzi otaczających naszego starego dżipa. Uśmiechnęłam się szeroko na ich widok. Zebrała się tutaj chyba cała wioska! Były dzieci i dorośli. Pracownicy szpitala. Wszyscy aby się pożegnać. Ze mną. Właśnie dlatego kochałam tych ludzi. Kiedy dotarłam na miejsce, poczułam na sobie kilkanaście rączek i rąk ściskających mnie z każdej możliwej strony. Porozmawiałam jeszcze chwile z kilkoma osobami po czym zaczęłam wsiadać do samochodu. Nagle usłyszałam krzyk.
- Amy! Amy! Zaczekaj! - odwróciłam się gwałtownie i moim oczom ukazał się widok biegnącej dziewczynki. Mimowolnie uśmiechnęłam się na jej widok. Chwyciłam ją w ramiona i okręciłam dookoła siebie.
- Mam coś dla Ciebie.- powiedziała po czym pokazała mi małą maskotkę. Miś co prawda nie miał jednego oka i był lekko rozpruty, ale wciąż wydawał się być wyjątkowy. Bo posiadało go wyjątkowe dziecko.
- Mia. Doceniam to, ale ja nie mogę go wsiąść.- doskonale zdawałam sobie sprawę, że ten brudny miś to jedyna zabawka jaką posiada. Nie chciałam jej tego zabierać. Mia na moje słowa tylko się zaśmiała.
- Głuptas! Nie daję Ci Nemo na zawsze! Kiedy wrócisz, to mi go oddasz. A tak przynajmniej o mnie nie zapomnisz. - powiedziała, a po moim policzku znów zaczęły kąpać łzy.
Nazwała go Nemo, bo strasznie spodobała jej się bajka o zagubionej rybce szukającej domu. Uśmiechnęłam się i ucałowałam ją w czubek nosa. Odstawiłam na ziemie, a sama wsiadłam do samochodu. Kiedy ruszyliśmy, kilka dzieci biegło za nami machając i krzycząc.
Odmachiwałam im tak długo, aż nie straciłam ich z oczu.
- Pokochała Cię. - dopiero na głos bruneta oderwałam wzrok od szyby. Spojrzałam mu w oczy.
- Tak myślisz? - uśmiechnął się szeroko nie odrywając wzroku od drogi.
- Oddała Ci swoja ulubioną i jedyną zabawkę! Amy na miłość boską, oni wszyscy Cie pokochali. Zresztą nie dziwię się im. - po tych słowach przelotnie na mnie spojrzał i tajemniczo uśmiechnął.
-Jesteś wyjątkową dziewczyna o złotym sercu. Trudno Cie nie kochać. - lekko się uśmiechnęłam spuszczając wzrok. Czy ma racje? Czy naprawdę jestem taka wyjątkowa? Czy warto mnie kochać? Czy na to zasługuje? Pytałam sama siebie w myślach. „To dlaczego wciąż jestem sama?”- to pytanie boleśnie odbijało się echem w mojej głowie. Wbiłam wzrok w pluszową maskotkę którą ściskałam w rękach. Ile taki zwykły miś może znaczyć dla małego dziecka, które nie posiada nic. Tyle ile dla mnie rodzina, którą spotkała tragedia. Mam tylko nadzieje, że jeszcze nie jest za późno. Ułożyłam się wygodnie w fotelu, tuląc mocno do piersi Nemo. Jedyną pamiątkę, która została mi po Mii...




Witam moje Mordencje! :) Postanowiłam założyć bloga! :D A prawdę mówiąc dwa blogi xD Ale ten drugi aktywuje jak napiszę kilka rozdziałów ;) Jak na razie macie taki jeden rozdział + zwiastun + opis bohaterów :D Być może ktoś się już natknął na tego bloga, ponieważ kiedyś już udostępniałam początek tego opowiadania. No ale cóż :D Teraz nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam miłej nocki! :)
Później wyjdzie co ile będą pojawiać się nowe rozdziały. Postaram się, aby były dodawane systematycznie :) 
Pozdrawiam!