Menu

czwartek, 8 stycznia 2015

2. "Świat jest taki, jaki sobie sami stworzymy".

Po dziesięciu naprawdę męczących godzinach lotu, trzech przesiadkach i odebraniu bagażu, którym w moim przypadku była dwudziestokilogramowa walizka oraz mała torebka, wraz z Tomem nareszcie znaleźliśmy się w Londynie. Nogi zesztywniały mi od ciągłego siedzenia, a oczy kleiły się od braku snu. Ten lot był wyjątkowo nieprzyjemny. Nie zmrużyłam oka. Odetchnęłam ciężko, próbując rozprostować obolałe mięśnie.
- Nareszcie w domu.- usłyszałam ospały głos mojego towarzysza. Tak.. w domu. Nie widziałam tego miasta przez pięć miesięcy. Ciekawe czy coś się tutaj zmieniło. Na pewno. Ciągle coś się zmienia, w naszym życiu pojawia się coś nowego lub ktoś. Niektórych spotykamy, planując to wcześniej, a niektórych po prostu poznajemy przypadkiem. To nie tak, że wierzę w przypadki.  Bo nie wierzę. Ale wierzę w przeznaczenie. I w Boga. Mama wychowała mnie na bardzo porządną i wierzącą katoliczkę. Lecz przyznam, że bycie wolontariuszką w Afryce, dawało mi chwilę zwątpienia, czy On naprawdę istnieje. Bo skoro jest, to dlaczego pozwala tylu bezbronnym i niewinnym osobą tak okrutnie cierpieć, skoro wszystkich kocha równo? Za co muszą pokutować Ci wszyscy ludzie? Za nasze grzechy? Nie.. oni nie są Jezusami. Dlatego wierzę, że jeśli coś ma się stać, to się to po prostu stanie. Jeśli mamy znaleźć się w jakimś miejscu, o jakieś porze, to się znajdziemy. Jeśli mamy poznać jakiegoś człowieka, to go poznamy. Prędzej czy później. Wszystko już jest zaplanowane z góry. I wszystko jest po coś, ma jakiś cel. Moje przemyślenia przerwał podmuch chłodnego, londyńskiego wiatru.
Ktoś otworzył drzwi. Zrobiłam kilka kroków na przód i po chwili znalazłam się na dworze. Kilka kropel zimnej cieczy spadło na ziemie, a widząc zachmurzone niebo, zapowiadała się na całkiem intensywna ulewa. Rozejrzałam się wokół siebie. Padało coraz mocniej, a ludzie zaczęli ganiać jak szaleni, żeby tylko zdążyć uciec i nie zamoczyć drogich garniturów, czy kosztownych sukienek. Tylko ja stałam bez ruchu, delektując się niegdyś nienawidzoną przeze mnie pogodą. Uśmiechałam się sama do siebie widząc ich pośpiech. "Wyjedźcie na miesiąc do Afryki. Zaraz będziecie błagać o kilka kropel świeżej wody z nieba"- pomyślałam, wspominając suszę jakiej doświadczyłam zaledwie kilka tygodni temu. Skrzywiłam się widząc dziecko, które pod nieuwagą matki, wyrzuciło kanapkę do kosza. Żałosne. Inne dzieci nie mają co jeść, a my tak bardzo marnujemy wszystko. Za to, co wyrzucamy można by było nakarmić wszystkich głodujących. Już miałam do niego podejść, kiedy poczułam na swoim ramieniu, silną dłoń chłopaka. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Ten, widząc moje zamiary, zaprzeczył ruchem głowy.
- Nie warto się denerwować Amy. Ludzie są, jacy są.. Nie zmienisz tego. Ty możesz tylko pomóc tym, którzy są poziom niżej. A teraz chodź. Przemokniesz i zachorujesz. - on ma racje. Nie można zmieniać nikogo na siłę. Ten świat by mógł być taki piękny, wyjątkowy. Gdyby ludzie tylko odrobinę zmienili swój sposób bycia. Mogło by być tak pięknie. "Ale nie będzie"- usłyszałam głos swojej podświadomości. Tak.. pewnie masz rację. Ale ja zrobię wszystko, żeby mój mały świat taki był. Tom, objął mnie ramieniem, a ja przysunęłam się trochę bliżej niego. Szliśmy w ciszy, przemoczeni i zmarznięci. Nawet nie wiem jak i kiedy znalazłam się w samochodzie i najzwyczajniej w świecie, zasnęłam.


                                                                      ***



Wchodzę do niewielkich rozmiarów pomieszczenia. Doskonalę go znam. Przychodzę tu codziennie, aby nieść pomoc. Aby choć w niewielkim stopniu ulżyć cierpienia tym, którzy wcale na niego nie zasłużyli. Robię kilka kroków, po czym znajduję się w małym pokoju. Wszyscy naokoło ganiają roztargnieni. Nikt mnie nie zauważa, nikt się nie wita. Rozpoznaję wszystkich. Angela, Michael, nawet Tom. Ale nikt nie rozpoznaje mnie. Jakbym.. jakbym była duchem. Podchodzę niezauważona bliżej stołu, który służy do operacji. Przy którym wszystko się rozgrywa. Widzę osobę która na nim leży. Zamieram.
Mała pięcioletnia dziewczynka o krótkich, kręconych, kruczoczarnych włosach. Zalewa się potem, krzyczy, wije się, szarpie z uścisku ludzi, którzy próbują jej pomóc.
"Ale jej już się nie da pomóc"- słyszę głos w mojej głowie. Nie! Ona nie może umrzeć! Nie moja mała kruszynka... W pierwszym odruchu skaczę do niej. Chwilę później znajduję się już przy głowie małej. Głaskam ją po mokrej od potu główce, zalewając się łzami. W dalszym ciągu nikt mnie nie zauważa. Nagle, dziewczynka ostrożnie otwiera oczy. Tępym wzrokiem patrzy na mnie. Chce coś powiedzieć, ale powstrzymuję ją ruchem ręki. 
- Ciii... wszystko będzie dobrze aniołku. - szepczę i całuję ją w czoło. Ona ponownie usiłuje mówić. Tym razem jej nie powstrzymuję.
- Obiecałaś...- ledwo słyszalne słowa dziewczynki, targają mną na wszystkie strony. Patrzę na nią zdezorientowana.
- Obiecałaś.. że.. że mnie zabierzesz.- kontynuuje.. Sens jej słów uderza do mojej świadomości bardziej niż cokolwiek innego. Zalewam się łzami coraz bardziej.
- Kłamałaś.- po tych słowach główka bezwładnie opadła jej na pęczek siana, który służył za poduszkę. Jej otwarte, martwe oczy, wpatrywały się we mnie tępo, przewiercając mnie na wylot, obarczając ogromnym poczuciem winy. Winy która będzie przytłaczała mnie już na zawsze. Jedna samotna kropla spłynęła w dół, po blado brązowej twarzyczce dziewczynki. W tym momencie nie pragnęłam niczego bardziej, jak zapaść się pod ziemie... Straciłam kolejną ważną dla mnie osobę. Ostatnie często je tracę. Może nie zasługuję na to, aby mieć kogoś kto mnie kocha przy sobie?
                   



                                                                          ***



Poczułam mocne szarpnięcie. Raz, drugi, piąty. I usłyszałam swoje imię. Czy również zachorowałam? Czy się zaraziłam? Czy ataki padaczki, drgawki są pierwszymi objawami dżumy lub malarii? A co potem? Krwotoki z nosa, makabryczny kaszel, okropny ból, cierpienie... A może już umarłam? Czy tak wygląda piekło?
- Amm! Amy... Amy obudź się to tylko zły sen.- usłyszałam głos. Kojarzyłam go. Lubiłam. Ale czy Tom też umarł? Dopiero po chwili ostatnie słowa chłopaka, wpełzły do mojej podświadomości. Zły sen... zły sen.... zły sen... Gwałtownie się ocknęłam. Kątem oka zauważyłam jak brunet odskakuje ode mnie jak oparzony. Otępiałym wzrokiem rozejrzałam się po miejscu w którym się znajdowałam. Samochód... obok mnie siedzi mój przyjaciel. Czyli to był tylko koszmar. Odetchnęłam ciężko po czym przetarłam twarz dłońmi. Nie musiałam długo czekać, aż łagodząca dłoń chłopaka zacznie głaskać mnie po ramieniu.
- Wszystko w porządku?- zatroskany ton głosu bruneta, działał na mnie kojąco. Pokiwałam twierdząco głową.
- Tak, tylko... śniło mi się coś strasznego. O Boże, Tom. To było okropne. I takie realistyczne...- ostatnie zdanie powiedziałam prawie szeptem. Pierwsza łza spłynęła po moim policzku. Nie chciałam żeby coś stało się Mii. Pokochałam tą kruchą istotkę.
- Opowiedz mi. Będzie Ci łatwiej. - po chwili ciszy, skinęłam głową. Wciąż nie patrząc na chłopaka zaczęłam mu opowiadać wszystko od początku. Starałam się nie pomijać żadnego istotnego szczegółu. Kiedy skończyłam, poczułam jak zamyka mnie w swoim uścisku. Otula silnymi ramionami i całuje w czubek głowy. Tak... to prawdziwy przyjaciel. Był dla mnie jak brat. Kiedyś też miałam podobnego "brata". W Kalifornii. Ale on dawno temu wyjechał. Nie utrzymujemy kontaktu. Ale trzeba żyć teraźniejszością i przyszłością. Nie przeszłością. To tylko szkodzi. Choć trudno zapomnieć cudowne chwile beztroskiego dzieciństwa.
- Obiecuję, że Mii nic się nie stanie. Dopilnuję tego osobiście. - oderwał się ode mnie i złożył ze sobą dwa palce, na znak przysięgi. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie sens jego słów.
- Wyjeżdżasz...- bardziej stwierdziłam niż zapytałam. Wiedziałam jaka będzie odpowiedź. Ale w sumie, na co liczyłam? Że zostanie ze mną? Że będziemy pracować razem w szpitalu i będziemy się codziennie widywać? Oczywiście, że nie. Miałam świadomość, że prędzej czy później wróci do Afryki. Do swojego drugiego, a może i pierwszego domu. Ale przyznam się, że miałam cichą nadzieję, że będzie to troszkę później niż prędzej.
- Kiedy?- zapytałam podnosząc wzrok na chłopaka który wyraźnie posmutniał. Opuścił głowę zrezygnowany, westchnął i dopiero wtedy odpowiedział, prawie niesłyszalnie:
- Jeszcze dziś.- patrzyłam otępiale na mojego przyjaciela, którego powoli traciłam. Z którym nie będę miała kontaktu przez kolejny rok lub kilkanaście miesięcy. Dlaczego wszyscy wokół mnie muszą odchodzić? Czy naprawdę jestem taka okropna? Poczułam na swoim policzku kilka samotnych kropel, którym pozwoliłam swobodnie spłynąć na koszulę. Brunet podniósł wzrok i chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
- Zostawiasz mnie.. Wszyscy mnie zostawiacie. Przychodzicie, zmieniacie moje życie o 180 stopni, ja się do Was przyzwyczajam, a kiedy już Was pokocham, Wy odchodzicie. - powiedziałam cicho, lecz tak aby chłopak usłyszał. Patrzyłam się tępo w przednią szybę auta, zalewając się kolejnymi litrami łez. Pokręciłam głową zrezygnowana. Po wypowiedzeniu tych słów nastąpiła chwila ciszy którą Tom przerwał. 
- Ej Amy. Przecież nie wyjeżdżam na zawsze. A poza tym nie jesteś tu sama. Masz znajomych ze szpitala którzy na pewno się za Tobą bardzo stęsknili. Mamę, tatę... - po wypowiedzeniu tych słów, od razu ich pożałował. Popatrzyłam na niego wściekłym wzrokiem. - Przepraszam... nie pomyślałem.
- Masz rację. Nie pomyślałeś. - powiedziałam wściekle, po czym nie żegnając się nawet ze swoim towarzyszem chwyciłam klamkę, z zamiarem otworzenia drzwi. Zanim jednak zdążyłam się ruszyć, poczułam jak ciepła dłoń bruneta, chwyta mnie za nadgarstek. Gwałtownie się odwróciłam, napotykając jego błękitne tęczówki. Na początku żadne z nas nie wiedziało jak zareagować. Po chwili jednak brunet przejął inicjatywę i delikatnie szarpnął mnie w swoją stronę tak, że upadłam na jego kolana. Nie mówiąc nic, ujął moją twarz w dłonie, przyciągając do siebie, tak blisko, że stykaliśmy się czołami. Opuszkami palców ścierał łzy z moich policzków.
- Amy...- zaczął- jesteś cudowną dziewczyną o cudownym charakterze. Kochasz wszystkich, a oni odwzajemniają się tym samym. W Twoim małym ciele, schowane jest ogromne serce, które ktoś za niedługo podbije. Gwarantuję Ci to. - wsłuchiwałam się w jego słowa, czując przyśpieszone bicie mojego serca.
Uśmiechnął się słuchając swoich słów.
- Do diabła. Sam bym to chętnie zrobił, gdyby wszystko potoczyło się inaczej.- kontynuował, a w tym momencie zaśmialiśmy się oboje. Doskonale wiedziałam o co mu chodzi.
- Ale oboje wiemy, że to niemożliwe, więc gwarantuję Ci, że zrobi to ktoś równie przystojny i inteligenty jak ja. Nie no dobra nie oszukujmy się, nie ma nikogo takiego jak ja.- zaśmialiśmy się ponownie. Był to szczery i beztroski śmiech dwójki dobrych przyjaciół. Przyjaciół i ludzi, którzy znaczą dla siebie wiele.
- Ale teraz poważnie. Jeśli znajdzie się ktoś taki, a znajdzie na pewno i tego nie uszanuje, nie uszanuje takiego wspaniałego skarbu jaki ma w garści, sam się z nim policzę. Ale oprócz tego, znajdziesz wspaniałych przyjaciół, którzy Cię docenią. A ja będę Cię odwiedzał i nigdy, powtarzam nigdy o Tobie nie zapomnę. A Ty za niedługo pojedziesz tam ze mną. Już ja tego dopilnuję! Obiecałaś to dzieciakom i Mii.. - na wspomnienie jej imienia, posmutniałam. Spuściłam głowę, ale chłopak szybko uniósł mój podbródek tak, że musiałam popatrzeć mu w oczy..
- A co do niej, ona także Cię nie zapomni. I ona doskonale wie, że Ty jej także. A tutaj masz jeszcze mamę i tatę. Ej.. zobaczysz, że wszystko się ułoży. On wyzdrowieje i wrócicie do normalnego życia. - przełknęłam ślinę i skinęłam lekko głową. Oderwałam się od niego, a ten automatycznie się we mnie wtulił. Ucałował w czubek głowy i zanim wyszłam powiedział.
- Pamiętaj Amy. Świat jest taki...
- ...jaki sobie sami stworzymy.- dokończyłam za chłopaka. I to jest życiowa prawda. Z jednej strony wspaniała, a z drugiej tak okropnie prawdziwa, że aż bolesna. Ostatni raz spojrzałam na chłopaka. Kiedy samochód ruszył pomachał mi i posłał całusa na pożegnanie. Zrobiłam to samo, z tym, że ja machałam mu, dopóki nie zniknął mi z oczu.









Jej! :D Zaczęłam ogarniać bloggera xD Przyszykowałam rozdział już we wtorek (bo w momencie kiedy to pisze jest ten dzień xD), a ustawiłam żeby opublikował się sam w piątek! :D Jestem mistrzem Internetów :P
Mam nadzieję, że rozdział się podoba ;) Jak tylko napiszę 2 lub 3 rozdziały na nowego bloga to Go otworzę :) Ten na którym teraz jesteście ma już napisane 5 rozdziałów, czyli muszę się zabrać za pisanie nowych ;)
Jak na razie Was zostawiam! Jeśli macie jakieś pytanie bądź zastrzeżenia, zapraszam do zakładki "Spam/zastrzeżenia/pytania" oraz do głosowania a ankiecie! :) Buźki! :*



Jeśli czytasz- zostaw komentarz :) To dla mnie naprawdę bardzo wiele znaczy, a dla Ciebie to tylko chwila :)


3 komentarze:

  1. Bardzo podoba mi sie Twój styl pisania :) opowiadanie ciekawie sie zaczyna :) z niecierpliwością czekam na kolejne rozdzialy i na nowego bloga :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestes mistrzem nie tylko internetu ale pisania tez!!! Very very good!!!

    OdpowiedzUsuń