Menu

piątek, 16 stycznia 2015

3. "Ser­ce oba­wia się cier­pień [...] Po­wiedź mu, że strach przed cier­pieniem jest straszniej­szy niż sa­mo cierpienie."

Odwróciłam się w stronę budynku, pod którym się aktualnie znajdowałam. Był to dość spory dom, z czerwonej cegły, znajdujący się w dość cichej uliczce.
  A takich w Londynie nie jest dużo. Właściwie było tutaj bardzo spokojnie. Dlatego lubiłam to miejsce. Nie przepadałam za szumem i hałasami. W starym domu w Kalifornii było nieporównywalnie lepiej. Mieszkaliśmy w niewielkim domu, ale był tam basen, ogródek, cisza. Wszystko co potrzebne do szczęścia. Jakoś specjalnie nie przepadałam za luksusami. Nie byłam do nich przyzwyczajona. Dlatego kiedy rok temu wraz z rodzicami przeprowadziliśmy się do Londynu, do tego domu, nie mogłam się przyzwyczaić. I ta pogoda... To było coś okropnego. Ale to kwestia przyzwyczajenia. Właściwie przeprowadziliśmy się z musu. Tata postanowił przenieść swoją firmę do większego miasta. Ja właściwie mogłabym już mieszkać sama. Ale jeszcze wtedy nie miałam stałej pracy. A poza tym, byłam bardzo przywiązana do rodziców. Nadal jestem. Być może dlatego tak ciężko było mi po rozmowie z mamą.
Ruszyłam kilka pewnych kroków przed siebie. Stanęłam przed białymi drzwiami, w którym widniała niewielka szyba.. Szarpnęłam za klamkę, ale ta ani drgnęła. Szarpnęłam ponownie. Znowu nic. Być może wyjechali. Ale przecież mama wiedziała, że dziś wracam. Dziwne. Nagle coś sobie przypomniałam. W natychmiastowym odruchu sięgnęłam do niewielkiej torby którą trzymałam w lewej ręce.. Chwilę zajęło, zanim wygrzebałam i włożyłam do zamka pęk zapasowych kluczy, które zawsze nosiłam przy sobie. Przekręciłam jeden z nich i popchnęłam lekko drzwi. Otwarły się tak cicho, że nikt by nie zauważył, że weszłam. Zrobiłam kilka niepewnych kroków, jakbym była na obcym terenie. Jakbym się czegoś obawiała.. Nie było mnie tutaj strasznie długo, a jednak wszystko było tak, jak przed moim wyjazdem. Po lewej strony znajdował się duży salon, w którym dominowała czerwień. Po prawej, średniej wielkości pomieszczenie, zwane kuchnią, w której dominowała biel. Nie musiałam wchodzić na górę, aby wiedzieć co tam zastanę. Pierwszy pokój była sypialnia rodziców. Następna była wspólna łazienka. Na końcu korytarza dwa pokoje gościnne oraz moje małe królestwo. Niewielki pokój, z dominacją mojego ulubionego błękitu. Kochałam ten kolor. Przypominał mi o mojej rodzinnej Kalifornii. O pięknej plaży i morzu, w którym w dzieciństwie tak lubiłam się kąpać. O nieskazitelnie czystej wodzie, takim jak moje życie. Zawsze lubiłam mieć wszystko pod kontrolom. Moje rozmyślanie przerwał dźwięk tłukącego się naczynia. Podskoczyłam.
- Mamo? - zawołałam dość głośno, a mój głos rozszedł się echem po najprawdopodobniej pustym domu.
- Mamo? Tato? Jesteście tutaj? - zawołałam ponownie czując coraz to większy niepokój. Z bijącym sercem ruszyłam w kierunku salonu, bo to właśnie stamtąd doszedł mnie stłumiony dźwięk. Zrobiłam kilka pewnych kroków i już miałam ominąć kiedy nagle zza rogu wyskoczyła jakaś mała kulka. Gwałtownie odskoczyłam, na co mój nowy towarzysz położył się na ziemi, śmiesznie machając łapką, zachęcając do zabawy.
  Psiaczek był co najwyżej czteromiesięczny, o biszkoptowym umaszczeniu. Nie zastanawiając się długo rzuciłam walizkę na ziemię i podbiegłam do niego. Uklękłam przy nim, a ten wesoły poderwał się na nogi i wskoczył na kolana. Zaczął lizać mnie po twarzy co bardzo mnie rozbawiło.
- Hej psiaczku! Co Ty tutaj robisz?- zapytałam troskliwie, gładząc malucha po brzuszku. Zastanawiałam się co on tutaj robi. Czyżby rodzicie postanowili kupić pieska? To nie w ich stylu. Mieli pracę, która zajmowała im mnóstwo czasu, dorosłą córkę. Po co jeszcze do tego kolejne cztery łapki w domu?
- Później do tego dojdziemy. Trzeba Cię nazwać skarbie! Jeśli oczywiście rodzicie tego nie zrobili. A właśnie, widziałeś ich może? - pies patrzył na mnie pytającym wzrokiem, zakrywając pyszczek łapką.
Pewnie miał rację. W końcu rozmawiam z psem. Zastanawiałam się przed chwilę nad wyborem odpowiedniego imienia kiedy nagle mnie olśniło. Po dokładnym obejrzeniu go, stwierdziłam, że to pies.
- Liamson!- stwierdziłam wesoło, a sądząc po reakcji psiaka, nowe imię przypadło mu do gustu. Dlaczego akurat to imię? Przypominało mi o Kalifornii. A dokładnie o konkretnej osobie. Osobie która dawno temu wyjechała i już nigdy nie wróciła. Bardzo lubiłam tą osobę. Tyle nas łączyło.
- Przynajmniej Ty będziesz mi o nim przypominał Liamsonie. - ucałowałam biszkopta w mały pyszczek i uśmiechnęłam się z satysfakcją dumna sama z siebie. Odłożyłam psiaka na ziemię, po czym zaczęłam kierować się w stronę kuchni. Tutaj także nic się nie zmieniło. Wszystko było nieskazitelnie czyste, jak zawsze. Właśnie po mamie odziedziczyłam większość cech. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, kiedy moją uwagę zwrócił pozornie nieważny przedmiot. Podeszłam bliżej stołu i chwyciłam do ręki kartkę, która była zaadresowana do mnie. Zaczęłam czytać:

Witaj kochanie!
Wybacz mi, że nie mogę czekać na Ciebie w domu, ale... jadę do szpitala. Przyjedź proszę jak najszybciej. Potrzebuję Cię. Tata także Cię potrzebuję. Nie martw się o psiaka który miał być Twoim prezentem urodzinowym. Znając Ciebie już go nazwałaś. To dobrze. Zostaw go w domu, tylko zamknij dobrze drzwi. Nic mu nie będzie.
Jesteśmy w szpitalu za rogiem. 
Czekam. 
                                                
                                        Kocham
                                                         Mama xx


Zatkałam usta ręką. Czyli jest gorzej. Nie zważając na nic, wybiegłam z domu zamykając tylko drzwi. Zatrzymałam pierwszą lepszą taksówkę i jechałam prosto do celu. Miałam złe przeczucia.



                                                                         ***

Idąc szpitalnym korytarzem, w pośpiechu mijałam kolejną już zabieganą pielęgniarkę oraz któregoś z kolei lekarza, a  także mnóstwo pacjentów. Pytałam co drugą spotkaną osobę o to gdzie znajdę salę numer czterdzieści trzy, ale każdy mówił coś innego. Sami nie mogli się zdecydować. Czułam, że dzieje się coś niedobrego. Po prostu to czułam. Biegłam kolejnymi korytarzami, coraz bardziej zdenerwowana. Szturchnęłam jakąś osobę, szybko przeprosiłam i biegłam dalej. Zatrzymałam się pod drzwiami z napisem " oddział specjalny, rakotwórcze, bakteryjne" to musi być tu. Jednym ruchem pchnęłam drzwi i niemal od razu moim oczom ukazał się widok siedzącej na krześle kobiety. Siedziała skulona, zasłaniając oczy. Jej ciemne włosy opadały jej na twarz. Zgarnęła je jednym szybkim ruchem. Kobieta siedząca tam, wcale nie wyglądała na ponad czterdziestkę.
  Bardziej na zmęczoną trzydziestolatkę. Z niecierpliwością oczekującą na wiadomość, która przesądzi o jej dalszym życiu. O życiu z osobą która jest jej bardzo droga. Szybkim krokiem podszedłszy do kobiety, znalazłam się obok niej.
 Delikatnie dotknęłam jej ramienia. Gwałtownie uniosła głowę i zerwała się na równe nogi, zamykając z mocnym uścisku.
 Uśmiechnęłam się na jej widok i podejrzewam, że ona na mój też.
- Kochanie! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Cię widzę!- usłyszałam głos mojej rodzicielki. Odsunęłam się od niej, wciąż trzymając za ramiona. Dopiero teraz mogłam jej się przyglądnąć dokładnie.. Wymizerniała. Schudła, twarz miała bledszą i bardziej zmęczoną niż zwykle, a wory pod oczami, zbyt duże aby je zamaskować, wskazywało na to, że nie spała wiele nocy pod rząd. Zasmucił mnie ten widok, lecz wymusiłam uśmiech.
-Ja również się cieszę mamo. Co z nim?- na dźwięk mojego pytania, na twarzy brunetki pojawił się grymaz bólu. Ale to co pokazywała na zewnątrz, nie łączyło się w żaden sposób z tym, co czuła w środku. Dobrze maskowała swoje uczucia. Pod tym względem była taka sama jak ja. Ruchem głowy wskazała salę naprzeciw miejsca, w którym stałyśmy.
- Nie chce rozmawiać z nikim. Z lekarzem, z psychologiem, nawet ze mną. Nawet w obliczu śmierci zachowuje się jak palant. - nie spodziewałam się takich słów w ustach mojej rodzicielki. Skinęłam głową i rzekłam:
- Może ja spróbuję.- mama zrezygnowana pokiwała głową i usiadła na najbliższym krześle. Ja stanęłam przed drzwiami sali, w której na sto procent leżał Phyliph Knightley. Mój ojciec. Osoba którą bardzo kochałam i szanowałam. Przycisnęłam niepewnie klamkę, otwierając tym samym drzwi. Weszłam do środka, a moim oczom ukazał się szokujący widok.
Tata leżał podłączony do kroplówki i kilku innych kabli. Aparatury, kontrolującej rytm bicia jego serca. Troszkę się na tym znałam. Przecież ja też pracowałam w szpitalu. Zrobiłam kilka następnych kroków wgłąb pomieszczenia. Na pobladłej twarzy taty, widniało więcej zmarszczek niż widziałam u niego całe życie. Zamknięte oczy, wskazywało na to, że śpi.
Ale nie spał. Wiedziałam, że nie zostało mu już dużo czasu, dlatego chciałam zrobić tylko to, co mogłam. Być przy nim.
Gdy podeszłam jeszcze bliżej, chwytając go za rękę, od razu je otworzył ukazując niebieskie tęczówki.
 Jakby oryginały moich oczu. Uśmiechnęłam się do niego najszczerzej jak tylko umiałam. Próbował go odwzajemnić, ale przez ból i leki, wyszedł z tego tylko dziwny grymas.
- Dlaczego nie powiedziałeś nam wcześniej?- spytałam cicho. Ten tylko mocniej ścisnął mnie za rękę.
- Nie chciałem... nie chciałem. Kochanie to teraz nie ważne. Opiekuj się mamą. Kocham Cię. Kocham Was z całego serca. Będę na Was patrzył z góry. Kocham Cię. Pamiętaj o tym...- po tych słowach jego ręka która jeszcze chwilę temu  trzymała moją w mocnym i pewnym uścisku, bezwładnie opadła, a niebieskie tęczówki które kilka sekund temu patrzyły na mnie, zamknęły się po to, aby już więcej się nie otworzyć.
Cienka, linia, która niedawno wskazywała pagórki, zapiszczała głośno, tworząc tylko podłużną kreskę. Wokół mnie zrobiło się zamieszanie. Próbowali ze wszystkich sił odratować tatę. Ale ja wiedziałam, że jest już za późno na jakąkolwiek pomoc. On podjął taką decyzję.  Tego właśnie chciał. Nie rozumiem dlaczego. I być może nigdy nie zrozumiem. Ale jak na razie trzeba zająć się mamą.
Odwróciłam się kierując się do wyjścia, gdzie czekała na mnie kobieta, której życie właśnie się rozpadło. Ja uroniłam tylko kilka łez. Nie chciałam jej pokazać, że jestem słaba. To jej trzeba było pomóc. Jutro zaczynam pracę. Muszę się wziąć w garść. Dla siebie. Dla mamy.






Jeśli czytasz- zostaw komentarz :) Dla mnie to ogromna motywacja do dalszego pisania! A dla Ciebie to tylko kilka kliknięć na klawiaturze :)

Przypominam o głosowaniu w ankiecie misiaczki! :)

9 komentarzy:

  1. wspaniałe ! czekam na następną ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. opowiadanie jest cuudowne! czekam nn! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajebiste opowiadanie ;P Masz talent ;) Dodaj szybko kolejny rozdział ;D /Jagoda

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo bardzo mi sie podoba ))))

    OdpowiedzUsuń
  5. To takie piękne i wzruszające . Uwielbiam twoje opowiadania ! Piszesz je tak, jakbyś przeżyła każdy z tych momentów, które dokładnie opisujesz . :) Życzę weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Dali dali!! <3 Fajnie sie zaczyna. :) Weny życze.

    boni

    OdpowiedzUsuń