Menu

poniedziałek, 5 stycznia 2015

1. "Be­zin­te­resow­na po­moc nie istnieje. Po pros­tu cza­sami zapłatą jest uśmiech."

Cisza. Pustka. Przygnębienie. Od wczorajszego telefonu mamy, tylko takie emocje czułam. Oczywiście, nie mogłam jej tego pokazać . Wystarczająco to przeżywała. Nie potrzebne jej było dodatkowe zamartwianie się o biedną córeczkę. Zresztą.. I tak się martwiła. Oboje z ojcem. Mimo tego, że byłam już dorosła, oboje przeżyli wyjazd swojej bezbronnej, malutkiej Amy, w "dzikie kraje"- jak to zwykle nazywali. Ale czy Afryka faktycznie jest takim dzikim krajem jak mówią? Po tym co mnie tutaj spotkało, co przeżyłam, po tym jakich ludzi poznałam, myślę, że wcale tak nie jest. Owszem, bywa trudno, ale to wyjątkowe miejsce, z wyjątkowymi ludźmi, których potrzebują wsparcia. Potrzebują tego aby ktoś ich wysłuchał. Pomógł im.. Właśnie. Po to tutaj przyjechałam. Aby pomagać. I myślę, że zrobiłam wszystko co w mojej mocy aby spełnić swój cel. Zostałam wolontariuszką. Pomagałam przy opiece nad dziećmi. Codziennie, chodziłam w to samo miejsce, nad tą samą rzekę i spotykałam się z gromadką dzieci w różnym wieku. Czytałam im, śpiewałam, bawiłam się, usypiałam. Te kilka godzin dziennie poświęcałam tym wspaniałym istotom, a wieczorami pomagałam w szpitalu. Tam było masę roboty. W pierwszych tygodniach pobytu tutaj, budziłam się mając przed oczami obraz kobiety umierającej na malarię i krzyki dziecka chorego na dżumę. Okropnie współczułam tym ludziom. Ile tacy jak oni mogą przejść? Jak widać- wiele. Podziwiałam ich za to, że w takich warunkach potrafią normalnie funkcjonować. Pokochałam tych ludzi. Te dzieci. Nikt nie zasługiwał na sympatię bardziej niż one. Przywiązałam się do nich. I to bardzo. A teraz muszę wyjechać. Muszę przerwać miesiąc wcześniej, mój półroczny pobyt w Afryce. Siedziałam w kuchni, a raczej w małym pomieszczeniu które tutaj nazywali kuchnią, pijąc herbatę, którą w ramach podziękowań zaopatrywali mnie mieszkańcy tutejszej wioski. To było bardzo miłe. Mimo, że nie musieli, dawali mi najcenniejsze rzeczy które mieli. Dostawałam ryż, banany i dużo różnych smakołyków, które zostały wyhodowane przez pot i trud ich pracy.
 Ostatni raz spojrzałam na widok jaki miałam za oknem. Kilka drzew, piasek i kilka domów ulepionych z gliny, przykrytych materiałem. Mała Kimicherrs, którą przywykłam nazywać po prostu Kim, biegała na bosaka, ciesząc się z kilku kropel które posłało niebo. Tutaj rzadko pada. Odkąd tu jestem to chyba trzeci raz. Jeszcze chwila i zapomniała bym jak w ogóle wygląda ulewa. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła druga popołudniu. Samolot mam o dwudziestej. Spakowana jestem, a na lotnisko mam dwie godziny drogi. Zdążę się jeszcze przejść nad rzekę i pożegnać. Ciężko będzie. Rozstania zawsze bywają trudne. Zwłaszcza z tak małymi i kruchymi istotami. Zrobiłam ostatni łyk napoju, po czym zaczęłam się kierować do wyjścia. Na zewnątrz rozpadało się na dobre. W Londynie bez przerwy dostrzegam to zjawisko. Tam, każdy się chowa przed deszczem. A tutaj? Ludzie wychodzą z ukrycia i zaczynają tańczyć. Cieszą się chwilą ochłody i dziękują Bogu. Wiedzą, że taka sielanka nie zdarza się tutaj często. Miałam na sobie krótkie spodenki i lekką, zwiewną bluzeczkę, bo pomimo że padało, na dworze było dużo powyżej trzydziestu stopni. Kiedy tylko przekroczyłam próg, poczułam jak krople, delikatnie muskają mnie po twarzy. Jak tańczą rytualny taniec i plątają się w moje włosy.

Uniosłam głowę w górę i pozwoliłam sobie, cieszyć się ostatnimi chwilami bycia tutaj. Stałam tak dobra chwilkę i ruszyłam na przód. Nie zostało mi dużo czasu. Szłam równym tempem w kierunku gromadki, która widząc mnie już zgromadziła się na codzienne czytanie i wspólną zabawę. A tym razem muszę ich rozczarować. Muszę powiedzieć im, smutną prawdę. Że ich kochana Amm ( bo tak zwykle do mnie wołali) musi wyjechać i zostawić ich. Było mi smutno na samą myśl o tym. Naprawdę przywiązałam się do tych dzieci. Każde z nich było cudowne. Nawet nie zdawali sobie sprawy ze swojej wyjątkowości. Ani się obejrzałam, kiedy znalazłam się u celu. Widząc czterdziestkę promiennych buziek, uśmiech sam wkradł mi się na twarz.
- Cześć dzieciaki! - zawołałam radośnie. Zawsze ich tak witałam. Nie musiałam długo czekać na odpowiedz. Wszystkie osiemdziesiąt nóg zerwała się równo i zamknęło mnie w mocnym, zbiorowych uścisku. Gdy tłum się rozproszył, usiadłam na " swoim" kamieniu. Analizowałam każdą z twarzy dzieci. Na każdej, gościł uśmiech. Znałam każdego z imienia. Byłam tutaj na tyle długo, żeby móc je zapamiętać. Mała Irish, która wychowywała się u ciotki, bo jej mama zmarła przy porodzie- dżuma. I jej młodszy brat- Klaetis. Karen, Shayney, Aaron, Broten- wszyscy tutaj byli. Nagle, moją uwagę przykuł, widok małej istotki. Była skulona i chowała się za gromadką kilku innych dzieci, dlatego też wcześniej jej nie zauważyłam. Uśmiechnęłam się na jej widok. Mia. Pięcioletnia dziewczynka o krótkich krętych włoskach, czarnych jak smoła oraz o niebieskich oczach które przy jej ciemnej karnacji, rzucały się w oczy. Z nią chyba zrzyłam się najbardziej. Czasem przychodziła do mnie w nocy i prosiła żebym jej opowiedziała o "tamtym świecie". Tak tutejsze dzieci nazywały Londyn. Kładła się wtedy obok mnie, a ja mówiłam o wiecznie zagonionych ludziach, o mojej pracy w szpitalu. Wtedy ona pytała się mnie czy kiedyś ją tam zabiorę i pokaże ten "inny świat". Kiedy pierwszy raz mnie o to poprosiła, wahałam się nad odpowiedzią, ale w końcu uległam. Obiecałam, że kiedyś ją zabiorę, aby pokazać świat jakiego nie znała. Świat w którym nigdy nie ma na nic czasu, gdzie większość dzieci zamiast grać w berka na dworze, siedzi na komputerze. Gdzie panuje era I'phonów i smartfonów. A teraz dostrzegłam w jej dużych i wiecznie rozpromienionych oczach smutek. Zanim zdążyłam ją zawołać usłyszałam jeden z wesołych głosów:
- Amm poczytasz nam?- uśmiechając się skinęłam głową. Naszym rytuałem było losowanie. Codziennie inne dziecko losowało to, co będę czytała.
- Dobrze. No to może.. Mia? Wylosujesz?- spodziewałam się raczej jej pozytywnej reakcji, gdyż brunetka wręcz uwielbiała losować. Tym razem jednak się przeliczyłam. Dziewczynka popatrzyła na mnie, spojrzeniem którego nigdy wcześniej u niej nie widziałam i krzyknęła:
- Nie! Nie chce losować tych głupich książek! Nie chce żebyś nam czytała! Po co? Skoro i tak dziś wyjeżdżasz?! Po co masz nam czytać? - jej reakcja mnie zaskoczyła. Nigdy nie reagowała tak.. wrogo. Tylko skąd ona wiedziała, że wyjeżdżam? Zastanawiałam się patrząc otępiale w jej niebieskie tęczówki. I nagle sobie przypomniałam. Wczoraj, kiedy rozmawiałam z mamą. Musiała wejść i podsłuchać. Byłam tak przejęta, że nawet nie zwróciłam na to uwagi. Niech to szlag! Zanim zdążyłam się odezwać, dziewczynka mnie uprzedziła:
- Nienawidzę Cię! Lepiej by było gdybyś w ogóle się nie zjawiała! - jej słowa wymieszane z dziecięcym szlochem zabolały.
 Zanim się otrząsnęłam dziewczynki już nie było. Po chwili ciszy, odezwało się jedno z dzieci:
- Amm wyjeżdżasz? Jak to?
- Dlaczego?
- Nie lubisz nas już?
- Gdzie wyjeżdżasz? - potok pytań płynący z ich ust mnie dobijał. Przełknęłam łzy, które zebrały mi się w gardle i powiedziałam:
- Kochani.. Ja tego nie planowałam. Niestety, w mojej rodzinie wydarzyła się tragedia. Wczoraj dostałam telefon i muszę wracać. Uwierzcie mi, że dla mnie też to jest trudne. Jesteście wspaniałymi dziećmi. Wiele się od Was nauczyłam. I dziękuję Wam za to. Bardzo dziękuję..- nie mogłam kontynuować. Po moim policzku, kilka samotnych łez bezwładnie spłynęło na koszulę. Zauważyłam, że kilkoro z moich podwładnych, także zaczęło płakać.
- Ale odwiedzisz nas jeszcze?- padło pytanie z ust jednej z dziewczynek. To mogłam im obiecać. Na pewno planowałam jeszcze tutaj wrócić.
- Oczywiście! Jak tylko załatwię swoje sprawy, wsiadam w samolot i lecę Was odwiedzić. - powiedziałam z entuzjazmem i uśmiechnęłam się przez łzy.
- I wtedy dokończysz bajkę o śpiącej królewnie?
- I groźnym smoku!
- I o trzech świnkach! - zaczęłam się śmiać. Te dzieci są cudowne. Na pewno jeszcze kiedyś je odwiedzę. Nagle, za moimi plecami usłyszałam odchrząknięcie. Odruchowo się odwróciłam. Moim oczom ukazał się wysoki, umięśniony chłopak o pogodnym spojrzeniu. Tom. Jego to to słońce nigdy nie lubiło! Na pierwszy rzut oka widać było, że nie był tutejszy. Tom pracował kiedyś w tym samym szpitalu w Londynie co ja. Byliśmy razem wolontariuszami. A później chłopak wyjechał. Mimo, że spędzał tutaj większą część roku, jego karnacja mocno wyróżniała się wśród czarnoskórych rówieśników Teraz miał zabrać mnie z powrotem do domu.
- Obiecuję Wam dzieci, że osobiście przywiozę tutaj Amy. A teraz pożegnajcie się, bo musimy już iść. Samolot nam ucieknie. - powiedział, po czym podszedł do mnie, pochylił się i powiedział tak, abym tylko ja słyszała.
- Chodź już Amando. Zaraz musimy jechać, a wygląda na to, że musisz załatwić jeszcze jedną sprawę. - skinęłam głową po czym odezwałam się do dzieci:
- Jak tylko znów uda mi się Was odwiedzić, przeczytam Wam wszystkie bajki jakie będziecie chcieli. Obiecuję. - widząc pośpiech jaki malował się na twarzy Toma, nie traciłam czasu na tulenie każdego z osobna. Zresztą, wszystkie dzieci, najwyraźniej jeszcze mocno osłupiałe, siedziały bez ruchu ze spuszczonymi głowami. Nikt nie zareagował. Nikt nie rzucił się do mnie tuląc mocno na pożegnanie. Może to i lepiej? Ale mimo wszystko poczułam bolesne kłucie w sercu. Po chwili, znalazłam się tuż obok bruneta, idąc w kierunku domku. Trzeba było pozbierać resztę rzeczy. Choć było ich nie wiele. Kilka par spodni, kilkanaście bluzek, najpotrzebniejsze przybory toaletowe. To wszystko co tutaj miałam. A to i tak było o wiele więcej, niż posiadał przeciętny mieszkaniec tej wioski.
- Mówiłeś, że muszę przed wyjazdem załatwić jeszcze jedną sprawę. O co chodziło?- spytałam patrząc na chłopaka, który przystanął i wbił swoje brązowe tęczówki we mnie.
- Siedzi w Twoim domku i płacze. Myślę, że powinnaś z nią porozmawiać. - nie wypowiedział żadnego imienia. Mimo to doskonale wiedziałam o kogo chodzi.
- Mia.- bardziej stwierdziłam niż zapytałam. Tom tylko skinął głową na potwierdzenie.
- Bardzo przeżywa Twój wyjazd. Porozmawiaj z nią.- nie bardzo wiedziałam co mam jej powiedzieć. W pewnym stopniu ją rozumiem. Czuje się oszukana i odrzucona. Oczywiście, miała świadomość, że nie zostanę tu na zawsze. Ale miałam wyjechać dopiero za miesiąc i taką wersje wszyscy przyjęli. A tymczasem wyjeżdżam z dnia na dzień.

- Będzie dobrze Amy. Musisz dać jej tylko trochę czasu.- rzucił tylko chwytając mnie za ramie w geście wparcia, zanim odszedł. Ma rację. "Ale ile czasu potrzebuje pięcioletnią dziewczynka"- zapytałam siebie w duchu. Na to pytanie, odpowiedz znała tylko ona.
                                                                               
   ***

Stałam w progu mieszkania wpatrując się w skuloną w rogu dziewczynkę. Wydawała się być taka samotna, bezbronna, opuszczona. I być może tak się czuła.
Przez swoją matkę, która zmarła na moich oczach. Na oczach córki która teraz została sierotą. To wtedy pierwszy raz trzymałam w ramionach malutka dziewczynkę o dużych oczach. To właśnie jej płacz i krzyk jej matki budziły mnie przez kilkanaście pierwszych nocy spędzonych w Afryce. To właśnie ja musiałam jej tłumaczyć że jej mamusia poszła do nieba i stała się aniołem, który teraz nad nią czuwa.
Czuła się opuszczona przeze mnie.
Ta myśl ścisnęła mnie boleśnie za serce. Nie mogłam na to pozwolić. Zrobiłam kilka cichych kroków w jej kierunku. Bałam się coś powiedzieć, zrobić cokolwiek. Bałam się jej reakcji. Co zrobi? Zacznie krzyczeć? Jeszcze bardziej płakać? Bić? W każdym razie, starałam się być przygotowana na wszystko. Odetchnęłam głęboko i uklękłam obok dziewczynki. Pogładziłam ją po gęstych, delikatnych, krętych włosach. Nie zareagowała.
- Mia skarbie..- zaczęłam cicho- wiem jakie to dla Ciebie trudne. I uwierz mi że dla mnie jeszcze trudniejsze. Wszystko się pokomplikowało. To nie jest mój wybór.- mówiłam łagodnie, wciąż ją głaskając. Chwile trwało zanim uniosła zmęczone od płaczu oczy.
- Mówiłaś, że wyjeżdżasz za miesiąc. Kłamałaś? - usłyszałam z jej drżących warg. Wbiła we mnie swoje smutne duże oczy czekając na moją odpowiedź.
- Oczywiście, że nie kłamałam. Miałam wyjechać za miesiąc. Ale dostałam nagły telefon od mojej mamy. Muszę wracać, choć bardzo tego nie chce. - dziewczynka chwile milczała intensywnie się we mnie wpatrując.
- A co z Twoimi obietnicami? Powiedziałaś, że zabierzesz mnie do Londynu i pokażesz mi swój świat. - jej głos był tak błagalny że przez chwile zamilkłam. Po moich policzkach spłynęło kilka łez które szybko starłam. Uśmiechnęłam się do niej ciepło.
- Zabiorę aniołku. Jak tylko wrócę, zabiorę Cie i pokaże cały Londyn i wszystkie inne miejsca jakie będziesz chciała. - ucałowałam czubek jej głowy.
- Amy.. Musimy ruszać. - usłyszałam za sobą głos Toma. Spojrzałam w jego kierunku i skinęłam głową ocierając kolejne łzy. Powolnym krokiem wstałam kierując się do wyjścia. Kiedy byłam już w progu usłyszałam cichy głos:
- Amy.. - odwróciłam się w jej kierunku uśmiechając się.
- Tak skarbie? - dziewczynka popatrzyła na mnie nieśmiało i przez chwile zawahała się. Jakby nie wiedziała czy może zadać mi to pytanie które chciała.
- Mogę Cię przytulić?- jej głos był tak cichy, wręcz niesłyszalny, że gdybym się uważnie nie wsłuchała, prawdopodobnie nie usłyszałabym pytania. Zaśmiałam się.
- Pewnie! O takie rzeczy nie musisz mnie pytać!- powiedziałam trzymając w ramionach mocno ściskająca mnie pięciolatkę.

- Amy.- po raz kolejny usłyszałam swoje imię płynące z wiadomych ust. Dziewczynka puściła mnie, a ja zaczęłam kierować się w stronę samochodu. Kiedy byliśmy jeszcze kawałek od celu, dostrzegłam dużą gromadkę ludzi otaczających naszego starego dżipa. Uśmiechnęłam się szeroko na ich widok. Zebrała się tutaj chyba cała wioska! Były dzieci i dorośli. Pracownicy szpitala. Wszyscy aby się pożegnać. Ze mną. Właśnie dlatego kochałam tych ludzi. Kiedy dotarłam na miejsce, poczułam na sobie kilkanaście rączek i rąk ściskających mnie z każdej możliwej strony. Porozmawiałam jeszcze chwile z kilkoma osobami po czym zaczęłam wsiadać do samochodu. Nagle usłyszałam krzyk.
- Amy! Amy! Zaczekaj! - odwróciłam się gwałtownie i moim oczom ukazał się widok biegnącej dziewczynki. Mimowolnie uśmiechnęłam się na jej widok. Chwyciłam ją w ramiona i okręciłam dookoła siebie.
- Mam coś dla Ciebie.- powiedziała po czym pokazała mi małą maskotkę. Miś co prawda nie miał jednego oka i był lekko rozpruty, ale wciąż wydawał się być wyjątkowy. Bo posiadało go wyjątkowe dziecko.
- Mia. Doceniam to, ale ja nie mogę go wsiąść.- doskonale zdawałam sobie sprawę, że ten brudny miś to jedyna zabawka jaką posiada. Nie chciałam jej tego zabierać. Mia na moje słowa tylko się zaśmiała.
- Głuptas! Nie daję Ci Nemo na zawsze! Kiedy wrócisz, to mi go oddasz. A tak przynajmniej o mnie nie zapomnisz. - powiedziała, a po moim policzku znów zaczęły kąpać łzy.
Nazwała go Nemo, bo strasznie spodobała jej się bajka o zagubionej rybce szukającej domu. Uśmiechnęłam się i ucałowałam ją w czubek nosa. Odstawiłam na ziemie, a sama wsiadłam do samochodu. Kiedy ruszyliśmy, kilka dzieci biegło za nami machając i krzycząc.
Odmachiwałam im tak długo, aż nie straciłam ich z oczu.
- Pokochała Cię. - dopiero na głos bruneta oderwałam wzrok od szyby. Spojrzałam mu w oczy.
- Tak myślisz? - uśmiechnął się szeroko nie odrywając wzroku od drogi.
- Oddała Ci swoja ulubioną i jedyną zabawkę! Amy na miłość boską, oni wszyscy Cie pokochali. Zresztą nie dziwię się im. - po tych słowach przelotnie na mnie spojrzał i tajemniczo uśmiechnął.
-Jesteś wyjątkową dziewczyna o złotym sercu. Trudno Cie nie kochać. - lekko się uśmiechnęłam spuszczając wzrok. Czy ma racje? Czy naprawdę jestem taka wyjątkowa? Czy warto mnie kochać? Czy na to zasługuje? Pytałam sama siebie w myślach. „To dlaczego wciąż jestem sama?”- to pytanie boleśnie odbijało się echem w mojej głowie. Wbiłam wzrok w pluszową maskotkę którą ściskałam w rękach. Ile taki zwykły miś może znaczyć dla małego dziecka, które nie posiada nic. Tyle ile dla mnie rodzina, którą spotkała tragedia. Mam tylko nadzieje, że jeszcze nie jest za późno. Ułożyłam się wygodnie w fotelu, tuląc mocno do piersi Nemo. Jedyną pamiątkę, która została mi po Mii...




Witam moje Mordencje! :) Postanowiłam założyć bloga! :D A prawdę mówiąc dwa blogi xD Ale ten drugi aktywuje jak napiszę kilka rozdziałów ;) Jak na razie macie taki jeden rozdział + zwiastun + opis bohaterów :D Być może ktoś się już natknął na tego bloga, ponieważ kiedyś już udostępniałam początek tego opowiadania. No ale cóż :D Teraz nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam miłej nocki! :)
Później wyjdzie co ile będą pojawiać się nowe rozdziały. Postaram się, aby były dodawane systematycznie :) 
Pozdrawiam! 

11 komentarzy:

  1. Super :* ciekawie sie zapowiada <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Drugi raz to czytam ale za pierwszym razem płakałam mniej niż za drugim razem )))) emocjonalny killer )))) AWESOME !!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Już się nie mogę doczekać rozdziału ;) dodaj jak najszybciej, dużo weny życzę ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam juz, a płacze jak za poprzednim razem :( piszesz genialnie, powodzenia :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo dobre opowiadania ;) ale trudno sie czyta zbyt małe literki ;)
    ale bardzo mi sie podoba zniecierpliwościa czekam na kolejny rodział !
    I fajne piosenki ;) hahhaha xD - Tori ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A zapomniałam dodać :D skonczyłam czytać pierwszy rodział i nadal mam włączonego twojego bloga i słucham piosenek :D hahaha
      bardzo mi sie podobają - Tori ♥

      Usuń
    2. Bardzo mi miło to słyszeć ;) literki powiększe jak tylko będę miała laptopa. Jeszcze będziecie sie musieli pomęczyć przez jeden rozdział ;c pojawi sie on w piątek! Buźki ;*

      Usuń
  6. Gdzieś to juz czytałam :D

    OdpowiedzUsuń