Menu

piątek, 28 sierpnia 2015

37. "Masz serce głośne jak lew, dlaczego więc nie pozwalasz swojemu głosowi się oswoić? Kochanie, jesteśmy nieco inni, nie ma się czego wstydzić. Masz światło do walki z cieniem, więc przestań to ukrywać. Chodź. Chodź..."

Proszę każdego kto przeczyta ten rozdział o zostawienie komentarza :) Może być głupie ":)" albo "dalej". Zależy mi aby dowiedzieć się ile Was jest mordki :) Życzę miłych wrażeń!





Liana Will Styles



POV Amy





Stanęłam przed wielkim lustrem, który znajdował się w jednym z czterech rogów mojego pokoju. Stałam, wpatrując się w swoje odbicie. W odbicie już całkiem obcej mi osoby. Nie poznawałam już siebie samej. Te same, niebieskie oczy, w których niegdyś świeciły iskierki, teraz straciły swój dawny blask. Były ciemne, smutne i opadnięte. Te same włosy, twarz, ciało także to samo, może tylko trochę bardziej kościste i chudsze niż rok temu. Czy to możliwe? Zmienić się tak nieporównywalnie mocno przez tak krótki okres czasu? Najwidoczniej. Odsłoniłam skrawek koszulki, którą miałam na sobie. Lewą ręką, delikatnie przejechałam po bliźnie, która widniała u dołu mojego podbrzusza. Jedyna pamiątka, która została mi po tym, że kiedykolwiek byłam matką. Że kiedykolwiek moje dziecko przyszło na świat. Że umarło tylko dlatego, że ja zdołałam przeżyć. Przesunęłam dłoń wyżej, odsłaniając większą część mojego ciała. Skrzywiłam się, widząc dużą, szkarłatną kreskę, która ciągnęła się od szyi do końca mojej piersi. Obserwowałam jedyną pamiątkę, która została mi po ostatnim członku mojej najbliższej rodziny. Po bracie, który odebrał sobie życie abym ja mogła żyć. Poczułam jak jedna z wściekłych, małych kropel chce się wydostać z mojego oka. Szybko starłam ją z policzka, nie chcąc pozwolić żeby wypłynęła na zewnątrz.
- Dla mnie i tak jesteś piękna.- usłyszałam głos zza pleców. Opuściłam bluzkę, gwałtownie się odwracając. Brunet stał w rogu pokoju, oparty o framugę, bezczelnie mnie obserwując.
- Długo tak stoisz?- zapytała, nie patrząc mu w oczy. Ruszyłam w stronę dużego okna i, opierając się o spory, drewniany parapet, poczęłam obserwować widniejący za oknem krajobraz. Nie musiałam długo czekać, aż duże ręce oplotą moje biodra, a głowa znajdzie się na moim ramieniu. Objęłam się ramionami, czując jak ciarki przechodzą całe moje ciało. Do moich nozdrzy uderzył odurzający zapach perfum, które towarzyszyły mi co dnia.
- You're beautiful, you're beautiful, you're beautiful, it's true...- do moich uszu dotarł jego cichy i piękny głos. Głos, który po takim czasie stał się jedynym ukojeniem. Ale każde lekarstwo z czasem przestaje działać. Z tym nie mogło być inaczej. Westchnęłam głęboko, nadal się nie odwracając, Czułam ciepło jego ciała. Czułam jego obecność. Czułam go całą sobą, ale dawno już odkryłam, że to już nie daje mi ukojenia. Nic nie było w stanie mi go dać.
- Dlaczego to robisz?- z moich ust wydobył się cichy dźwięk. Poczułam jak mięśnie chłopaka lekko się napinają. Nie dałam mu jednak dojść do słowa. Przełknęłam ślinę i wciąż patrząc w okno szeptałam.
- Dlaczego wciąż przy mnie jesteś? Dlaczego chcesz oddać mi całego siebie? Dlaczego poświęcasz się dla mnie i na siłę chcesz wywołać uśmiech na mojej twarzy. Robisz wszystko za wszelką cenę, a ja...-  tym razem to on nie dał mi dokończyć. Chwycił mnie mocniej i gwałtownie odwrócił tak, że stałam oparta o parapet, a on opierał ręce po moich dwóch stronach. Pociągnęłam nosem, wpatrując się w swoje stopy.
- Bo cię kocham.- usłyszałam równie cichy szept i w tym momencie podniosłam głowę, napotykając jego brązowe tęczówki wypełnione troską. Mimo, że wyznał mi to już ponad pół roku temu teraz miało to o wiele bardziej złożone znaczenie. Inne.
- Za co?- poczułam na swoim policzku jego ciepłą dłoń. Przejechał opuszkami palców po całej długości, muskając lekko moja skórę.
- Za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości, me belle.- słysząc te słowa, objęłam go nieśmiało. Rozpłakałam się. Po raz kolejny i po raz kolejny moje nowe serce pękało. Pękało z wielu powodów, ale ten był najświeższy. Odżywał na nowo co dnia,
- Dlaczego płaczesz?- usłyszałam, kiedy kołysał mnie w ramionach. Objęłam go mocniej, jakby bojąc się, że w każdej chwili może mi uciec.
- Boję się... Tak bardzo się boję, że nigdy nie będę w stanie pokochać cię choć w połowie tak jak ty kochasz mnie. Że mimo tego, że ty i Mia jesteście moimi najbliższymi osobami... Jeśli bym was straciła... Mój Boże.  Nigdy nie będę zasługiwała na ciebie w pełni. Nigdy nie będę zasługiwała w pełni na twoją uwagę, choć wiem, że ty i tak mi ja dasz... Boję się, że nigdy nie zdołam pokochać cię jak dziewczyna chłopaka.- spojrzałam w jego oczy. On tylko uśmiechnął się lekko i znów zaczął śpiewać. Po raz kolejny tego wieczoru.
- Never say goodbye, never say goodbye. You and me and my old friends. Hoping it would never end. Never say goodbye, never say goodbye, Holdin' on- we got to try... Holdin' on to never say goodbye...**- uniosłam lekko kąciki ust, wciąż wpatrując się w jego wypełnione szczerością oczy.
- Zawsze będę na ciebie czekał.- wyszeptał, całując mnie w czubek głowy. Odetchnęłam głęboko, napajając się jego obecnością. Trwanie w błogości przerwał dźwięk dzwonka. Oboje spojrzeliśmy w tamtym kierunku, a chłopak po raz kolejny, całując mnie w czubek głowy rzucił na odchodne:
- Zostań. Otworzę.- skinęłam głową, ale coś jednak tchnęło mnie aby jednak do niego dołączyć. Poprawiłam więc włosy, o które nie dbałam już dawno i postanowiłam w końcu wyjść do ludzi. Czas zrobić krok w przód. Kilkanaście kroków później stanęłam w salonie. Liam stał tyłem do mnie, zasłaniając mi widok na osobę, która stała w przejściu. Podeszłam niepewnie, ocierając się lekko o jego ramię. Zabawne, że dopiero teraz zauważyłam, że jestem od niego o prawie dwie głowy niższa. Poczułam jak jego wszystkie mięśnie się napinają, a oddech nieznacznie przyśpiesza. Spojrzałam na niego, ale on nie odrywał wzroku od kobiety. Kojarzyłam ją. Byłam pewna, że kiedy gdzieś ją widziałam. Średniego wzrostu, ładna kobieta po czterdziestce, z krótkimi blond włosami, których mogła jej pozazdrościć nastolatka. Nie znałam jej, ale jej oczy powiedziały mi o niej wszystko. I właśnie to sprawiło, że zapragnęłam ją poznać. Dowiedzieć się dlaczego na jej twarzy wymalowany jest smutek, a w oczach przerażenie i coś jeszcze. Coś czego nie byłam w stanie zidentyfikować. Staliśmy w ciszy, którą przerywał tylko głośny, nierówny oddech mojego towarzysza. Chciałam się odezwać, ale jego zachowanie wydawało mi się niepokojące. I chyba właśnie to mnie onieśmielało. W pewnym momencie poczułam jak chłopak delikatnie oplata moją dłoń. Nie protestowałam. Chociaż wyraz twarzy i oczy kobiety błagały o to, abym to zrobiła.




POV Lydia




Stałam w progu, obserwując młodego mężczyznę, który mi otworzył. Miałam nadzieję, że zrobi to dziewczyna, ale kiedy zrobił to Liam... Stałam, wpatrując się w jego pełne zdziwienia tęczówki. Nie odezwał się. Ale doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że się zdenerwował. Z pamiętnika Megan odczytała przecież wszystko. Nagle w gardle zabrakło mi śliny. Nie miałam pojęcia co mam powiedzieć. Zapomniałam nawet jak się oddycha. On także się nie odezwał. Stał i mierzył mnie wzrokiem co okazało się jeszcze bardziej przerażające. To powinno wydawać się śmieszne. Tak na prawdę to ja byłam ponad połowę starsza od niego, ale to on był górą. Kiedy brunet miał przerwać krępująca i pełną napięcia ciszę, za jego plecami pojawiła się ona. Stanęła obok, skulona, krucha, piękna w swej niedoskonałości. Wiedziałam, że to na prawdę cudowna dziewczyna. Znałam jej matkę. Oraz małą Amandę, ale ona nie mogła tego pamiętać. Widziałam w jej oczach smutek i zaciekawienie. Z jej twarzy wyczytałam, że mnie nie poznaje. Cóż. Spotkała mnie tylko raz, w studio chłopaków. W jej oczach malowało mnie mnóstwo emocji. Najwidoczniejszy był jednak ogromny żal i niewyobrażalny smutek. Stała, wpatrując się we mnie, a ja wpatrywałam się w nią. Moje serce ścisnęło się jednak bardziej, kiedy zauważyłam coś czego nie przewidziałam. Wpatrywałam się w ich złączone palce i wbrew wszystkiemu dopiero teraz nabrałam siły. Robiłam to w końcu dla niej. Dla nich. Dla dziecka i dla wraka człowieka w domu, który teraz był także mój. Dla niej i dla niego. Bo oni byli niczym Piękna i Bestia. Tylko w tej bajce to Bestia była tą najbardziej kruchą. Bo pod maską twardziela i sukinsyna siedziało wrażliwe dziecko, które nie potrzebowało nic prócz miłości. Jej miłości.




POV Amy



- Czego chcesz?- odwróciłam gwałtownie głowę, puszczając jego dłoń. Nigdy nie słyszałam w głosie Liama tyle jadu i nienawiści. Cofnęłam się lekko i wciąż na niego patrząc szepnęłam:
- Liam...- nie zareagował. Wciąż wpatrywał się w nieznajomą kobietę, a ja czułam coraz większy niepokój.
- Chciałam porozmawiać z Amandą.- spojrzałam na kobietę, która posłała mi lekki uśmiech. Nie odwzajemniłam go. Byłam zbyt zdezorientowana, aby to zrobić.
- Nie. Odejdź.- kiedy usłyszałam jego słowa, nagle ogarnęła mnie fala złości. Nie miałam pojęcia kim była ta kobieta, ale zdecydowanie nie wyglądała na złą osobę. Raczej zdeterminowaną i smutną. Ale na pewno nie na złą.
- Proszę wejść.- powiedziałam i zaraz poczułam dwie pary oczu, wpatrujące się we mnie. Jedna ze zdziwieniem, druga z niewyobrażalną ulgą. Nic nie mówiąc, zaczęłam się kierować z powrotem do salonu. Zatrzymała mnie jednak ręka, zaciskająca się na moim nadgarstku.
- Nie wiesz kim ona jest.- warknął. Wpatrywałam się w niego zszokowana i, wyrywając nadgarstek,syknęłam:
- Właśnie dlatego mam zamiar się dowiedzieć. A teraz daj nam spokój.- coś było nie tak. Czułam to, ale gdzieś w głębi miałam jednak nadzieję, że wszytko jest tak jak być powinno.


Leciały kolejne minuty, godziny, a ja wciąż wertowałam stary pamiętnik, który pokazała mi Lydia. Nie płakałam. Nie czułam złości. Nie czułam praktycznie nic, bo nic z tego nie rozumiałam. Do czasu.
- Amando... nie mamy czasu. On cię potrzebuje.- szeptała coraz bardziej zdenerwowana kobieta.
- Potrzebuje? Zostawił mnie samą! Z chorobą, z dzieckiem...- szeptałam, czując coraz większy mętlik. Nie wiedziałam komu wierzyć. Nie wiedziałam nic.
- To nie był jego wybór... Megan... Ona... Ona jest chora.- zmarszczyłam brwi, wpatrując się w kobietę.
- Twoja córka?- dopytałam. I wtedy wszystko się zaczęło. Kobieta w ciągu pół godziny opowiedziała mi wszystko. Wszystko i jeszcze więcej. Rzeczy których nie chciałabym wiedzieć. Wiedziałam już wiele. Zbyt wiele, żeby podjąć od razu decyzję.
- Zrób to dla niego... A jeśli nie, chociaż dla swojej córki. Ratuj ją... Błagam...- widząc łzy w jej oczach oraz przerażenie w głowie zaczynałam coraz bardziej jej wierzyć. Wszystko składało się w pełną całość. Tylko wciąż nie mogłam odnaleźć siebie w tych wszystkich wspomnieniach, w kartkach z pamiętnika. Nigdzie. Jakbym nigdy nie brała w tym udziału.
- Chyba... chyba ci wierzę.- szepnęłam, wciąż nie wiedząc co tak na prawdę robić.
- Więc pójdziesz?
- Ona nigdzie z tobą nie pójdzie, Lydio. Wybacz, ale to ty spłodziłaś potwora. To ty jesteś współwinna temu, że Megan jest taka jaka jest. Oczywiście, że teraz już nie możesz mieć na to wpływu, ale zostaw chociaż Amandę i nas wszystkich. Jej dziecko nie żyje, a Harry nie jest już naszym przyjacielem. Wszystko to brednie, a ty pewnie jesteś zamieszana znów w jakąś chora grę twojej córeczki, żeby nas zniszczyć. Zniszczyć nasze życie, kiedy wychodzimy wreszcie na prostą. Więc wyjdź Lydio i nigdy nie wracaj.- wsłuchiwałam się w słowa Liama, który pojawił się w salonie znikąd. Przełknęłam ślinę, nie mając pojęcia co zrobić. To co mówił miało sens, a mnie od wszystkiego rozbolała głowa. Kobieta westchnęła głośno i bez słowa, wiedząc, że i tak przegra z chłopakiem, poczęłam kierować się do drzwi. Nie spojrzała już na mnie. Ja natomiast patrzyłam na nią cały czas. Z żalem, smutkiem i strachem przed tym, że to wszystko prawda. Wstałam, zauważając jak jedna mała karteczka wypada jej na podłogę. Liam wyszedł za nią, odprowadzając do drzwi, a ja chwyciłam w dłoń mały liścik. Odczytałam kilka słów i zacisnęłam wargę.

"Lineastreet 5/45 
3.00 a.m"

Pokręciłam głową, słysząc jak Liam zatrzaskuje drzwi. Zwinęłam papierek w kulkę i rzuciłam gdzieś w kąt pokoju. Usiadłam zrezygnowana na kanapie, zakrywając twarz dłońmi. W tym momencie podjęłam decyzję. Mogłam wierzyć obcej kobiece, opowiadające niestworzone rzeczy albo Liamowi. Wiadomo jakby się to skończyło. W głębi duszy miałam szczerą nadzieję, że kobieta wyssała to wszystko z palca, a mnie nie będą dręczyły wyrzuty sumienia. Byłam zbyt słaba. Słaba na cokolwiek. Słaba na to, aby walczyć z tym co powinnam zrobić, a tym co chciałam.





*Never say goodbye
** You're beutiful


Witam mordki! Jestem cholernie zmęczona, więc człapię to łóżka. Dziś więc bez notki :)
Napiszcie mi co sądzicie o rozdziale i jak czujecie się z tym, że kończą się wakacje ;)
Buziaki!



PS. Amelko moja kochana (Jane) dzisiaj wróciłam, nie miałam Internetu i rozdział przeczytam w niedzielę mordko! :)


























sobota, 22 sierpnia 2015

36. "Widzisz ją, gdy zamykasz oczy. Może pewnego dnia zrozumiesz, dlaczego wszystko czego dotykasz umiera. (...) Widzisz ją, gdy zasypiasz, ale nigdy nie dotykasz i nie możesz jej zatrzymać, ponieważ kochałeś ją zbyt mocno i zanurkowałeś zbyt głęboko".

Zachęcam do puszczenia piosenki :) Na komórce także działa i można czytać, słuchając :) 






Cóż, potrzebujesz światła tylko wtedy, kiedy robi się ciemno
Tęsknisz za słońcem tylko wtedy, kiedy zaczyna padać śnieg
Pojmujesz, że ją kochasz, kiedy pozwalasz jej odejść
Zauważasz, że byłeś szczęśliwy, tylko wtedy, gdy ogarnia Cię smutek,
Nienawidzisz drogi tylko wtedy, kiedy tęsknisz za domem
Pojmujesz, że ją kochasz, kiedy pozwolisz jej odejść
I pozwalasz jej odejść...

Gapisz się na dno swojej szklanki
Mając nadzieję, że pewnego dnia spełnisz marzenie
Ale marzenia przychodzą powoli, a znikają szybko
Widzisz ją, gdy zamykasz oczy
Może pewnego dnia zrozumiesz dlaczego
Wszystko, czego dotykasz, umiera.

Ale potrzebujesz światła tylko wtedy, kiedy robi się ciemno
Tęsknisz za słońcem tylko wtedy, kiedy zaczyna padać śnieg
Pojmujesz, że ją kochasz, kiedy pozwolisz jej odejść
Zauważasz, że byłeś szczęśliwy, tylko wtedy, gdy ogarnia Cię smutek,
Nienawidzisz drogi tylko wtedy, kiedy tęsknisz za domem
Pojmujesz, że ją kochasz, kiedy pozwolisz jej odejść...


Gapisz się w sufit w ciemności
To samo uczucie pustki w Twoim sercu
Ponieważ miłość przychodzi powoli, ale odchodzi szybko
Widzisz ją, gdy zasypiasz
Ale nigdy nie dotykasz i nie możesz jej zatrzymać
Ponieważ kochałeś ją zbyt mocno i zanurkowałeś zbyt głęboko

Potrzebujesz światła tylko wtedy, kiedy robi się ciemno
Tęsknisz za słońcem tylko wtedy, kiedy zaczyna padać śnieg
Pojmujesz, że ją kochasz, kiedy pozwolisz jej odejść
Zauważasz, że byłeś szczęśliwy, tylko wtedy, gdy ogarnia Cię smutek,
Nienawidzisz drogi tylko wtedy, kiedy tęsknisz za domem
Pojmujesz, że ją kochasz, kiedy pozwolisz jej odejść
I pozwalasz jej odejść...
Pozwalasz jej odejść...*





POV Lydia



*pół roku później*


Krzątałam się po kuchni, chcąc przygotować coś na obiad. Przebywałam w tym domu nieprzerwanie od pół roku. Przez te sześć długich miesięcy mogłam odejść tysiąc razy. Miałam taką możliwość, ale wiedziałam, że tylko dzięki mnie Harry oraz mała BoGirl jeszcze nie padli z głodu. Tylko ja robiłam zakupy, wychodziłam z małą do ogrodu oraz na krótkie spacery niedaleko domu, kiedy Megan nie widziała. Nie pozwalała wychodzić z dzieckiem nigdzie. Nie jeździła na wizyty kontrolne do lekarza, dentysty. Choć dziewczynka wydawała się zdrowa,  miałam coraz większe obawy. Ona w najmniejszym stopniu nie interesowała się dzieckiem. Przypominała sobie o jego istnieniu dopiero wtedy, gdy za głośno płakało, lub kiedy chcieliśmy z nim gdzieś wyjść. Nie przyznawała się do tego, ale ja doskonale wiedziałem, że się boi. Boi się, że ktoś zorientuje się, że mała nie ma nawet papierów. Oficjalnie w akcie urodzenia była martwa, więc jakim cudem nagle ożyła? Bała się, że ktoś odkryje jej przekręty. Bała się konsekwencji swoich czynów. Nie poznawałam swojej córki. Nie chciałem nawet jej tak nazywać. Coraz bardziej jej nienawidziłam, bo z każdym dniem stawała mi się obca. Z każdą sekundą coraz bardziej pragnęłam, aby coś jej się stało. Wiem, że jako matka nie powinnam życzyć jej śmierci, ani nawet jako człowiek, ale nie mogłam patrzeć jak Harry z każdym dniem słabnie w oczach. Pomiatała nim jak psem i gdyby tylko mogła pewnie już dawno by się go pozbyła, ale doskonale wiedziała, że za płatne zabójstwa nie wyżyje. Był jej skarbonką. I jedyną osłoną, aby nie zwariowała do reszty. Znałam każdy z jej największych sekretów. Kilka tygodni temu znalazłam w jej pokoju pamiętnik. Niby niepozorny zeszyt, a tyle potrafi powiedzieć o człowieku. Poznałam wszystko co tak głęboko skrywała. Wiedziałam o wszystkim, o czym nie wiedział Harry. A nie wiedział prawie nic. Gdybym tylko mogła mu uświadomić, że tak na prawdę jego dziecko żyje i w dodatku jest tak blisko... Gdyby wiedział, że Ona żyje... Gdyby tylko... Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że mi nie uwierzy. Popadł w depresję. Gdybym mu powiedziała, na pewno chciałby jej szukać, a Megan zabiłaby dziecko i zatuszowała wszelkie ślady. W tym mnie. Pogodziłam się z myślą, że moja własna, rodzona córka byłaby gotowa mnie zabić. Dlatego właśnie milczałam. Wolałam mieć na oku dziecku, Harry'ego. To była moja jedyna rodzina. Ale z każdym dniem zdawałam sobie także sprawę, że coś jest z nią nie tak. Że to nie jest normalne świadome zachowanie. Że to będzie się pogłębiać. Jedynym naszym wybawieniem i chwilami wolnymi od ciągłych krzyków był czas, kiedy wychodziła z domu. A robiła to prawie codziennie. Bywały jednak dni takie jak ten, kiedy wracała nad ranem przećpana i zamiast  pójść spać, jak miała w zwyczaju, ruszała do pokoju, który urządziliśmy dla małej. I wtedy działo się coś, czego wszyscy tak bardzo nienawidziliśmy. Wszyscy z wyjątkiem niej.
- Patrz na mnie gdy do ciebie mówię! Ogłuchłeś sukinsynie?!- usłyszałam krzyk, dochodzący z górnego piętra. Wzdrygnęłam się, starając się skupić na obieraniu marchewki.
- Co? Wolisz tego bachora ode mnie?- do moich uszu dotarł jej szyderczy śmiech, za zaraz potem krzyk chłopaka oraz donośny płacz dziecka.
- Ty kretynko! Zostaw ją. Czemu ona jest winna?- upuściłam to co miałam w dłoni, biegnąc na górę. Przez szparę w drzwiach obserwowałam to co działo się w środku. Zatkałam usta dłonią, widząc jak lokaty chłopak klęczy, trzymając zranione dziecko na rękach. Mała wtulała się w jego tors, cicho łkając. Zauważyłam na jej ramieniu dość głębokie zadrapanie spowodowane najpewniej przez Megan. Zacisnęłam zęby, wpatrując się w dalszy ciąg wydarzeń.
- Przecież to twoje dziecko... Jak możesz podnosić na nie rękę...- szeptał, wciąż płacząc i tuląc małą BoGirl do swojej piersi. Zauważyłam jak blondynka prostuje się i z nie schodzącym z twarzy uśmiechem odpowiada.
- Nie. Ma ze mną tyle wspólnego co nic. Co mi zrobiła? Wystarczy, że żyje! Nie mogę na nią patrzeć! Dlaczego? Zastanówmy się. Może dlatego, że to bachor twojej suki. Temu.- krzyczała, a mnie zaparło dech w piersiach. Dziewczyna szybko zatkała sobie usta dłonią,  zapewne uświadamiając sobie, co tak właściwie powiedziała. A powiedziała bardzo dużo. W duchu modliłam się, aby Harry zrozumiał sens tych słów. Na moją twarz wkradł się nie śmiały uśmiech, kiedy brunet powoli podniósł zaczerwieniony wzrok i spojrzał na dziewczynę. Wstał i, odkładając dziecko do łóżeczka, wciąż przeszywał ją wzrokiem.
- Co powiedziałaś?- blondynka zacisnęła usta w wąską linię i bez słowa podeszła bliżej i, chwytając go za włosy, mocno nimi szarpnęła. Harry syknął z bólu, wykrzywiając twarz w grymasie.
- Zapomnij... Zapomnij jeśli chcesz, aby ona żyła.- warknęła, wskazując na dziewczynkę, która powoli zasypiała. Przez chwilę żaden z nich się nie odzywał. Dopiero po jakimś czasie ciszy, którą przerywały ich nierówne oddechy oraz moje głośno bijące serce, usłyszałam jego głos.
- Pewnego dnia... Zapłacisz za wszystko co nam zrobiłaś. Za wszystko.- dziewczyna puściła go i odchodząc krok do tyły niespodziewanie kopnęła go w brzuch. Krzyknęłam cicho, widząc jak brunet zwija się z bólu na podłodze.
- To się jeszcze okaże.- usłyszałam, zanim odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju, nawet mnie nie zauważając. Odetchnęłam z ulgą, kiedy usłyszałam trzask frontowych drzwi. Szybkim krokiem podeszłam do chłopaka, który o własnych siłach oparł się o ścianę. Podgiął kolana pod brodę i zaczął płakać. Jeszcze nigdy nie widziałam jak ktoś płakałby z takim bólem i żalem. W ogóle nie przypominał Harry'ego Stylesa, którego znałam kilka miesięcy temu. Przede mną siedział obcy człowiek, wrak, którego nic ani nikt nie był w stanie już uratować. Prawie nikt. Bo ja znałam osobę, która mogła to zrobić. W tym momencie wiedziałam już, że nadszedł czas. Teraz byłam pewna.
- Harry... Posłuchaj mnie Harry. To koniec rozumiesz? Dzisiaj wszystko się skończy.- szeptałam, tuląc do siebie załamanego chłopaka. Miałam wrażenie, że trzymam w ramionach pięcioletniego chłopca, który zdarł sobie kolano i bardzo cierpiał. Trzymałam jednak dorosłego mężczyznę, wypranego z wszelkiego człowieczeństwa i doświadczonego zbyt bardzo przez los. On na to nie zasłużył, a ja musiałam to zakończyć.
- Nic nie można zrobić Lydio. Chcę umrzeć. Tak bardzo chcę umrzeć...- mówił, a ja starałam się go uspokoić. Nie pomagały jednak moje słowa. Bo tylko Ona mogła mu pomoc. Wierzyłam w to. Wiedziałam to.
- Nie mów tak, kochanie. Wszystko się ułoży. Muszę teraz wyjść, rozumiesz? Ale ty musisz mi obiecać, że nie zrobisz niczego głupiego, jasne? Obiecuję, że dzisiaj zakończymy ten koszmar, ale musisz być silny. Wytrzymaj jeszcze troszkę, a Bóg ci to wynagrodzi.- kiedy otrzymałam nieme potwierdzenie, ruszyłam w stronę drzwi. Zatrzymał mnie jednak jego cichy głos, a mnie na chwilę stanęło serce, słysząc jego słowa.
- Nigdy jej nie spotkam. Bo jeśli Bóg i niebo istnieją na prawdę, to ona jest teraz jednym z najpiękniejszych aniołów. Ja stanę się diabłem. Stanę się pyłem. Bo tak na prawdę jedynym dobrym uczynkiem jaki zrobiłem w życiu była szczera i pełna miłość do niej. I do naszego dziecka. Kochałem ją całym sobą. Ale nawet jeśli ona czułaby to samo to i tak na nic. Bo ja nie zasłużyłem nawet na to, żeby patrzyła na mnie w sposób jaki patrzyła. Nie zasłużyłem na nic, czym mnie obdarowała. Jeśli Bóg istnieje Lydio, to tak na prawdę jest zachłannym egoistą, który chciał mieć najpiękniejszego anioła dla siebie. Dlatego ją zabrał...



*tekst piosenki "Let Her Go" 



Hej mordki! Jestem już w domku i wena mnie nie opuściła :D Uff.. albo nie uff, bo to oznacza, że jesteśmy coraz bliżej końca :C :C Jak ja się z wami rozstanę? I z naszymi bohaterami? Kurcze... nie przemyślałam tego xd
A tak na poważnie dodaję rozdział i mam zamiar napisać jeszcze kolejny, gdyż w ostatnim tygodniu mam pełny grafik, a wenę mam, więc czemu by tu nie pisać? :) Ale nie wstawię go dzisiaj! Nie ma tak dobrze ! :D Dodam jeszcze, że następny rozdział będzie także rozstrzygający i ostatni lub przedostatni przed epilogiem :) Mam nadzieję, że was zaskoczę! :) Do znów!



















czwartek, 20 sierpnia 2015

35. "Ja już dawno nie żyję. To co tutaj widzisz to tylko pusta skorupa. Ja trwam i czekam cierpliwie, aż Bóg da mi ukojenie w moim cierpieniu"







POV Harry




Tik tak, tik tak, tik tak... Siedziałem na podłodze oparty o ścianę, wpatrując się bezsensownie w tarcze zegara bezlitośnie odliczającą kolejne sekundy. To już. Za parę chwil ujrzę je. Ujrzę ich. Znów ujrzę mój koszmar. Koszmar, który wita mnie co ranek, kiedy tylko otworzę oczy. Mój koszmar. Mój największy błąd. Moja życiowa porażka. Mógłbym wymieniać miliony epitetów. Ale żadne słowa nie mogły wyrazić tego jak bardzo jej nienawidziłem. Jak bardzo nienawidziłem mojego koszmaru oraz jak z każdym dniem coraz bardziej nienawidziłem siebie. To wszystko doszło nawet do tego, że nie mogłem patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Brzydziłem się siebie. Brzydziłem się swojego koszmaru, który wciąż przypominał o swojej obecności. Chwile, kiedy wychodziła z domu były moim wybawieniem. Niszczyła mnie. I ona doskonale o tym wiedziała. Bawiło ją to. Bawił ją mój wstręt, moja nienawiść. Bawiło ją to, że nie mogę kompletnie nic zrobić. Owszem, mogłem ją zamordować. Ale nie byłem do tego zdolny. Nigdy, nikogo jeszcze nie zabiłem. Tak. Może i maczałem palce w jej zbrodniach, bo to ona za każdym razem zabijała z zimną krwią. Ja przyglądałem się i tuszowałem ślady. Ale nawet jeśli poszedłbym na policję i nie dostał wyroku ona znalazłaby sposób żebym cierpiał. Wiedziałem o tym doskonale. Nigdy się nie uwolnię. Jedynym moim wybawieniem jest śmierć. Zacząłem się samookaleczać. Ale byłem zbyt wielkim tchórzem, żeby się zabić. Bałem się śmierci. Poza tym jeszcze jedno trzymało mnie przy życiu.
Starałem się o niej zapomnieć. Tak cholernie chciałem to zrobić, ale niebieskooka brunetka wciąż uparcie wracała do mnie w snach wołając o pomoc. Błagając, płacząc i prosząc, żebym ją uwolnił. Ale wiedziałem, że to tylko moje wyobrażenia. Ona mnie nie pamiętała. Wiedziałem, że będzie szczęśliwsza z Liamem. Miałem tylko nadzieję, że on jej nie skrzywdzi. Oczywiście, że kłamałem mówiąc, że mu nie zależy. Ale najbardziej bałem się jednego. Nie miałem pojęcia czy ona jeszcze w ogóle żyje. Megan miała się dowiedzieć. Miała mnie poinformować, dlatego tak usilnie na nią wyczekiwałem. A nie tyle na nią, jak na informację czy moje dwa małe skarby żyją. Amy i jej dziecko. Przerażała mnie myśl, że będę musiał wychowywać dziecko Thomasa. Przerażała mnie ta myśl, bo wiedziałem, że nigdy nie zdołam go pokochać. Czułem to. Potarłem kciukiem zmięte zdjęcie, wpatrując się w uśmiechniętą twarz, wpatrującej się we mnie brunetki. Na zdjęciu byłem ja, obejmując ją od tyłu. Takie same jej podarowałem. Ale to i tak bez znaczenia. Ona mnie nie pamięta. I tak pozostanie już na zawsze.
- Jak myślisz, chłopczyk czy dziewczynka?- usłyszałem pytanie z ust kobiety, która nie odezwała się odkąd przekroczyła prób domu. Podniosłem wzrok, wpatrując się w nią z niedowierzaniem.
- Wybacz Lydio, ale nie obchodzi mnie to. To nie jest moje dziecko, nawet jeśli myślisz inaczej.- warknąłem, wracając do przerwanej czynności. Usłyszałem jak cicho wdycha, a jej dalsza wypowiedź mnie zaskoczyła.
- Wiem, Harry. Znam swoją córkę. I wiem także, że nie jesteś szczęśliwy. Tęsknisz za...- nie dane jej było dokończyć, gdyż w tym samym momencie usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi. Oboje jak na znak podnieśliśmy się z zajmowanych miejsc i z niepokojem wyczekiwaliśmy na to co miało nadejść. Kiedy stanęła w progu, moje serce stanęło. W rękach ściskała kruczowo dziecko, a ja już wiedziałem jak to się skończy. Blondynka wbiła wzrok w kobietę, stojącą niedaleko niej, a na jej twarzy wymalowało się zdziwienie, które zaraz potem zastąpiła dziwna i niespotykana u niej radość.
- A jednak przyszłaś.- wzdrygnąłem się na dźwięk jej głosu. Za każdym razem reagowałem tak samo.  Za każdym razem czułem obrzydzenie. Z każdym dniem nienawidziłem jej coraz bardziej.
- Nie mogłam zostawić tej biednej, małej istotki na twoją łaskę. Ktoś musi pomagać Harry'emu.- odrzekła oschle, podchodząc i, biorąc dziecko na ręce. Mruczała coś uspokajającego, wychodząc z pokoju.
- Będę na górze. Przyjdź do nas Harry.- zwróciła się do mnie, zanim całkowicie zniknęła z pola mojego widzenia. Wpatrywałem się w blondynkę, która z wielkim westchnieniem opadła na kanapę. Nie spuszczałem z niej wzroku, co oczywiście nie umknęło jej uwadze. Spojrzała na mnie, uśmiechając się chytrze.
- Stęskniłeś się skarbie, że tak mi się przyglądasz?- przewróciłem oczami. Spodziewałem się takiego tekstu. Wciąż stojąc w jednym miejscu, zadałem pytanie na które bałem się poznać odpowiedź.
- Co z nią?- nie poznawałem swojego głosu. Był bardziej zachrypły niż zwykle i niższy niż zazwyczaj. Dziewczyna westchnęła i, przyglądając mi się bez mrugnięcia rzekła głosem wypartym z wszelakich uczuć.
- Teraz masz tylko jedno dziecko, skarbie. Jej bachor nie żyje. Więc zajmij się tym na górze.- opadła na oparcie kanapy, a ja stałem jak wmurowany. Przełknąłem ślinę, która z trudem przechodziła mi przez gardło.
- Co z dziewczyną?- warknąłem beznamiętnie, w środku cały się trzęsąc. Megan podniosła wzrok, patrząc w moje oczy.
- Nie żyje, Harry. Pogódź się w końcu ze swoim losem i wymaż ją z pamięci. Zmarła nie pamiętając o tobie, więc ty także o niej zapomnij.





Wpatrywałem się w małą, zielonooką dziewczynkę, nie powstrzymując łez. Megan wyszła, a Lydia gotowała dla nas obiad. Miała teraz z nami mieszkać. Gotować, zajmować się dzieckiem. Nie przeszkadzało mi to. Ona doskonale zdawała sobie sprawę z tego jaka jest jej córka. Chciała mi pomóc. Byłem jej za to wdzięczny. Gdyby nie ona, umarłbym z głodu albo jadł same fastfoody. Zresztą. Wszystko mi już jedno. Uniosłem drżącą dłoń, układając ją na lokatej główce małej. Wyglądała zupełnie jak ja. Ale to nie miało sensu, bo przecież nie była moją córką. Uniosła małą dłoń. dotykając niechcący świeżych blizn na moim nadgarstku. Mogłem to zrobić. Straciłem nadzieję. Mój ostatni, mały promyczek odszedł na zawsze. Moja nadzieja odeszła. Odeszły obie. Wszystko zostało mi odebrane. Oczywiście Megan mogła kłamać. Ale pokazała mi akt zgonu. Akt zgonu mojej małej córeczki oraz mojego skarba. Mojego ostatniego promyczka. To koniec. Bo jej odejście oznaczało także moje zakończenie. Mogłem z sobą skończyć. Ale coś trzymało mnie jeszcze przy życiu. Teraz, wpatrując się w śliczne oczęta małego szkraba wiedziałem, że Amanda nie chciałaby tego. Wiedziałem, że muszę pomóc tej małej istotce bo zginie. To teraz był mój cel.
- Tylko ty mi zostałaś.- szepnąłem, całując ją w małą główkę. Ale mimo, że byłem, tak na prawdę nie żyłem. Tylko trwałem. Trwałem i wyczekiwałem jakiegoś cudu. Cudu, który leżał przede mną i słodko spał. Dostałem go.





POV Amy



Życie to pier­do­lona lo­teria. Może wyg­rasz, może nie. Może wyg­rasz i cię ok­radną al­bo całą wyg­raną prze­pijesz i wy­dasz na pier­doły. Ale naj­częściej jest tak, że "grasz, grasz i gówno z te­go masz". A może nie o wyg­raną chodzi, a o samą ra­dość z gra­nia? Ale czy nie tak mówią przeg­ra­ni? A może za dużo myślę i lu­bię so­bie kom­pli­kować życie? Życie jest pros­te czy skom­pli­kowa­ne? Zaw­sze masz wybór. Wybór w ja­ki sposób skończyć swo­je życie. Jest wiele spo­sobów. Spraw­dzisz tyl­ko je­den.
Da­ne nam jest jed­no mar­ne życie. Przez które przechodzisz na­poty­kając wiele nies­podzianek. Tych złych i mniej tych dob­rych. Los jest nies­pra­wied­li­wy.
Dla­tego nieza­leżnie od te­go ile ra­zy się pot­kniesz, Zaw­sze wsta­waj z pod­niesionym czołem. Ktoś kiedyś po­wie­dział ze życie jest ko­loro­we . Mo­je życie mogłam opi­sać w 2 bar­wach. Czerń i biel ideal­nie mnie odzwier­cied­lają. Py­tasz dlacze­go czerń?
To pros­te.. Zaw­sze pos­trze­gałam swo­je życie przez pryz­mat złych chwil, bólu i cier­pienia. Wspo­minałam to co złe. To co mnie zra­niło, pogrążyło. Dlacze­go biel? To jest dob­re py­tanie. Sama sta­rałam się na nie od­po­wie­dzieć. Je­dyne co uważam za słuszne jest dość ba­nal­ne. Biel oz­nacza chwi­le uniesień, ra­dości i nadziei na lep­sze jut­ro. Są to przebłys­ki , światełka nadziei Rozświet­lające pa­nującą wokół mnie przytłaczającą czerń. Jed­nak biel nig­dy nie wyg­ra z czer­nią. A może jednak?*


Kiedy otwierasz oczy po raz pierwszy od kilkunastu dni, zaczynasz dziwić się jaki ten świat jest pokręcony. Zaczynasz zastanawiać się dlaczego akurat ciebie przytrafiają się te wszystkie rzeczy. Zaczynasz żałować, ale zaczynasz także dostrzegać mały promyk nadziei. Postanawiasz zacząć wszystko od nowa. Postanawiasz żyć tak jak jeszcze nigdy. Bo wiesz, że dostałeś od losu szansę. Kolejną i być może ostatnią. Tak właśnie było ze mną. Myślałam, że wszystko w końcu będzie dobrze. Do czasu. Do czasu, kiedy nie usłyszałam z jego ust tych dwóch słów. Słów, przez które chciałam zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić. Chwyciłam jego dłoń. Widziałam w nich radość. Wiedziałam, że kocha mnie szczerą, prawdziwą miłością. Ale mimo to bałam się. Bałam się dać mu szansę. Starałam się zapomnieć o Harrym. Ale mimo, że nie pamiętałam wszystkiego, okazało się to niemal niemożliwe. Nie pamiętałam jak wielkim uczuciem go darzyłam i czy to w ogóle odwzajemniał. Ale wiedziałam, że czułam do niego cholerny żal i jeszcze większą tęsknotę. Wciąż był częścią mojego życia. I wciąż nie chciałam ranić Liama. A on przecież był obok. Właśnie on, nie Harry. Mimo to poprosiłam go o czas. Na co czekałam? Na to aż lokaty wróci? Może. Ale wiedziała, że nie. Martwiłam się. Ale starałam się wyrzucić go ze swojego życia i serca. Wpatrywałam się w Liama, który przełykając ślinę, lustrował mnie z łzami w oczach. Dopiero co się obudziłam, a on już musiał mi powiedzieć to co mnie nurtowało.
- Ona nie żyje, Amy. Twoje dziecko zmarło. Tak mi przykro...






Kolejny rozdział... w tym tygodniu! :D Wyliczyłam i obliczyłam (choć moja matma jest kiepska), że rozdziałów będzie jeszcze 2-3 i epilog :d ciekawe czy zakończenie Was zaskoczy :) I jestem takżę ciekawa co sądzicie o rozdziale i jaką przewidujecie końcówkę? Hmm? Jestem ciekawa waszych pomysłów :D
Harry jak widać nie zapomniał o Amy. Wciąż coś do niej czuje. Ale Megan znów go okłamała. Uwierzył. Amanda także myśli, że jej dziecko nie żyje. Czy nasza para jeszcze się spotka? Czy dane im będzie? Ale nawet jeśli to co wtedy? A może tak to zakończę? Amanda zwiąże się z Liamem i będą szczęśliwi? Harry zostanie z Megan? Będzie wychowywał swoje dziecko nie wiedząc o tym?
Piszcie co myślicie :D
Do znów! :)
































wtorek, 18 sierpnia 2015

34. "Ból serca nie trwa wiecznie. Odpowiem, że mam się w porządku. Północ nie jest czasem na śmiech, kiedy mówisz "żegnaj". (...) Nie próbuj mnie zatrzymywać ani pytać czy czuję się dobrze. Nie mam odpowiedzi".

""Ja Thomas Mike Stanley, urodzony 15 września 1992 roku w San Diego, w stanie Kalifornia USA, zobowiązuję się do oddania organów potrzebnych do przeszczepu w razie nagłej, niespodziewanej śmierci. Moja wolą jest także, aby organy te otrzymała nijaka Amanda Ellie Knightley, urodzonej 15 września 1992 roku w San Diego, w stanie Kalifornia w USA, moja siostra oraz jedyna najbliższa rodzina. Pragnę, aby akt ten został potraktowany jako testament oraz potwierdzenie mojej woli. 




Thomas Mike Stanley




Jeden dzień może zmienić wszystko. Jedna osoba może dać nam tyle ile nie dało nam tysiące innych. Jedna łza może zmienić nasz sposób myślenia, tak samo jak jedno zdarzenie może dać nam nadzieję. Nadzieję, która każdemu z nas potrzebna jest niczym powietrze. Łakniemy jej. Łakniemy zapewnienia, że wszystko będzie w porządku. Pragniemy aby ktoś pochwycił nas w ramiona  szeptał do ucha, że wszystko się ułoży. Pragniemy obecności drugiej osoby nawet jeśli ta znajomość nas niszczy. Czujemy się z tym źle, ale i tak robimy na przekór rozumowi, słuchając tylko serca. Bo to ono zawsze zwycięża w tej nierównej walce. Nawet wtedy, kiedy wydaje się zbyt słabe by w ogóle walczyć. Bo czasem jest tak, że te najbardziej kruche i niepozorne, okazują się być tymi najbardziej wypełnionymi miłością i wolą walki. Czasem zdarza się to zbyt często. A czasem prawie w ogóle. Bo na tym właśnie polega życie. Na tym aby płatać nam figle. Na tym aby zaskakiwać nas z każdą sekundą. Trzeba tylko znaleźć sens. A wtedy wszystko stanie się jasne. 






POV Dercy




Zarzuciłam na siebie zielony fartuch pielęgniarki. Wystarczył jeden fałszywy dokument, kilka podpisów i już mogłam legalnie pracować w szpitalu. To było zbyt proste. A jednak. Ludzie są naiwni. Cholernie naiwni i pewni tego, że wcale tak nie jest. Jednak to ich gubi. Uśmiechnęłam się pod nosem, pewnym krokiem kierując się na salę, gdzie leżały świeżo urodzone niemowlaki. Rozglądnęłam się dyskretnie i niezauważenie włożyłam niemowlaka do jeszcze bezimiennego pojemnika, w którym leżała już mała dziewczynka, z gęstymi, ciemnymi, lokatymi włoskami i zielonymi oczami. Wyglądała jak mała kopia Stylesa. Teraz chłopak nie będzie mógł się wyprzeć, bo dziecko na prawdę należało do niego. Uśmiechnęłam się szerzej, wyjmując ją i, wkładając do pojemnika z którego wcześniej wyjęłam martwego niemowlaka blondynki. Rozglądnęłam się jeszcze raz i, widząc jak jedna z pielęgniarek wchodzi właśnie na salę udałam, że poprawiam małej poduszkę. Wzięłam głęboki wdech, a mój wyraz twarzy diametralnie się zmienił. Nie musiałam udawać. To była dla mnie przyjemność. Przedstawienie czas zacząć.
- Chryste... Pomocy! Ono nie ma pulsu!- krzyknęłam, udając spanikowaną. Nie musiałam długo czekać, aż wokół mnie zbierze się tłum lekarzy i pielęgniarek. Próbowali go reanimować, jednak ja wiedziałam, że to i tak na marne. Stanęłam z boku, patrząc z przejęciem wymalowanym na twarzy jak siwawy lekarz wdycha ze zrezygnowania.
- To było dziecko Amandy...- szepnął. Zauważyłam jak jedna ze starszych pielęgniarek, jego żona podchodzi do niego i obejmuje. Pierwszy raz widziałam jak facet, nie licząc Harry'ego płacze.
- Ile ta dziewczyna może przejść? Dlaczego ona musi tak cholernie cierpieć? Dlaczego Bóg wystawia ją na takie próby? Najpierw rak, ledwo co ją odratowaliśmy, a teraz jej dziecko... Sonja, kochanie. Powiedź, dlaczego?- słysząc jego słowa, ruszyłam do wyjścia, patrząc kątem oka na dziewczynę, która od teraz oficjalnie należała do Megan. Kolejne małe zwycięstwo.








Ile jest w stanie udźwignąć mała, krucha istotka. Jeden, tak delikatny człowiek. A może wokół nas znajdują się anioły, które pokazują nam jak należy walczyć? Być może ona była właśnie takim małym, pięknym aniołem w ciele człowieka. Tak. To było pewne. Amanda właśnie taka była. Była wyjątkowa, jedyna. Los zrzucił na nią wiele. Być może wydawałoby się, że zbyt wiele. Ale w ten sposób wystawiał ją na próbę. Teraz wszystko miało być dobrze. Miało. Bo jak wiadomo los kpi sobie nawet z aniołów. Bóg dał jej szansę. Ale teraz jej nowe serce było wystawione na kolejną, być może najcięższą z prób. Czy bezskrzydły anioł poradzi sobie i tym razem? Czy w końcu odkryje co jej warte jej uwagi, zrozumienia, uczucia, jej serca i oddania? Bo czasem nawet anioły potrzebują pomocy. Istnieją po to by pomagać. Ale im również potrzebna jest pomoc. Które oczy miały błyszczeć dla niej?





"Aniele mój powiedz, 
Czy możesz schować 
Mnie w ramionach? 
A w skrzydłach swych 
Osuszyć znów moje łzy 
Niewiele powiem Ci 
Czujesz sam 
W niebiosach łatwiej jest trwać 
oddychać niebem 
Tam zabierz nas... 

Aniele mój 
Ty przecież mnie jedną masz 
I mnie ochronisz za grzechy 
Niech życie ukaże mnie 
Ty przy mnie zawsze bądź 
Chociaż wiem, me niebo daleko jest 
Więc nie wpuszczą jeszcze mnie 
Jeszcze nie... 

W ciemną noc modlitwy krzyk 
Zostałeś tylko Ty 
I deszcz na twarzy mej 
W ciemną noc nie wierzę już 
Choć trzepot skrzydeł znów 
Do snu kołysze mnie 

Aniele mój 
Czasem nie wierzę w Ciebie 
W samą siebie też wiary brak 
Zraniłam wiele serc 
Lecz nie opuszczaj mnie 
Czuję strach, że to nie ostatni raz 
Popłynie czyjaś łza, gorzka łza... 

W ciemną noc modlitwy krzyk 
Zostałeś tylko Ty 
I deszcz na twarzy mej 
W ciemną noc nie wierzę już 
Choć trzepot skrzydeł znów 
Do snu kołysze mnie"


Magda Femme








Szaleje normalnie na tych wakacjach :D Jest nowy rozdzialik! Myślę, że wiele się wyjaśniło i jest to napisane w miarę logicznie, przynajmniej się starałam, żeby tak było :)
Dercy jak widzicie pojawiła się. Podrzuciła martwe dziecko Megan Amandzie, a słodką, zdrową dziewczynkę Amy porwała. Co na to Harry? Czy w ogóle się dowie? Co się z nim dzieje? Amy odratowana. Żyje. Ale jak zareaguje kiedy dowie się o śmierci owocu swojej zakazanej miłości? Co stanie się dalej?  Musiałam wyjaśnić te kwestie, ponieważ to opowiadanie czyta między innymi moja mama która jest mało ogarnięta w takich sprawach xD Pozdrawiam! :D Planuję napisać jeszcze około 5 rozdziałów i epilog :) Ale może wyjdzie więcej :) Czy jeszcze jakiś w tym tygodniu? Zobaczymy! Do znów :)














poniedziałek, 17 sierpnia 2015

33. "Ballada gołębicy. Odejdź w pokoju i miłości. Pozbieraj swoje łzy, trzymaj je w kieszeni. Zachowaj je na czas, kiedy naprawdę będziesz ich potrzebować".

Komentować mordki! :)






POV Liam




Trzymałem ją za drżącą dłoń, tak mocno jak tylko to było możliwe. W głowie wciąż krzyczały jej słowa. "Bardziej niż śmierci boję się samotności, tam na górze". Nie miałem jednak czasu się nad tym zastanawiać. Kiedy wpatrywałem się w jej zmęczoną i wykrzywioną w grymasie bólu twarz, zrozumiałem jak wielki błąd popełniłem, okłamując ją. Nigdy nie chciałem ją skrzywdzić. Nigdy nie miałem takiego zamiaru. Chciałem ją chronić. I tylko to mną kierowało. Być może dlatego jej słowa tak bardzo mnie zabolały. Moje przemyślenia przerwał jej kolejny krzyk wywołany skurczem.
- Przyj maleńka. Jeszcze jeden raz. Już prawie.- szeptała pielęgniarka, a brunetka wbiła paznokcie w moją skórę. Szeptałem uspokajające słowa, przecierając jej czoło szmatką. Nie chciałem się zastanawiać co będzie gdy wrócimy do domu. Liczyło się tylko tu i teraz. Usłyszałem jej ostatni krzyk. Odwróciłem wzrok, patrząc na małego skarba niesionego przez pielęgniarkę. Coś jednak mi nie pasowało. Coś było nie tak. Zmarszczyłem brwi, przenosząc wzrok z powrotem na dziewczynę, leżącą na łóżku. Automatycznie zapomniałem o wszystkim dziejącym się wokół nas. Wpatrywałem się w jej zmęczoną twarz, która wyrażała więcej bólu niż nawet ja byłem w stanie unieść. Podziwiałem ją. W tym momencie podziwiałem ją jak jeszcze nigdy. Dopiero teraz dotarło do mnie ile tak młoda dziewczyna mogła znieść. Ile jej kruche, wątłe ciało zdołało unieść i ile jej ogromne serce, które chciała darować wszystkim wokół. Posłałem jej lekki uśmiech, głaskając po policzkach. Dziewczyna jednak po chwili jakby wybudziła się z transu i zaczęła rozglądać się z niepokojem. Z obłąkaniem i przerażeniem w oczach spojrzała na mnie.
- Dlaczego ono nie płacze?- szepnęła tak, że tylko ja byłem w stanie ją usłyszeć. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc o co jej chodzi i dopiero po chwili dotarł do mnie sens jej słów. Były niepokojące, ale jeszcze bardziej niepokojące było to, że miała rację.
- Dlaczego nic nie słyszę? Co się dzieję?- powiedziała nieco głośnej. Nikt jednak się nie odezwał. Każdy był zajęty swoimi obowiązkami. Szeptałem uspokajające słowa do momentu, kiedy zauważyłem, że moja kruszynka usypia. Dziękowałem w duchu i nadal nuciłem kołysankę. Z letargu wyrwał mnie jednak głos jednej z pielęgniarek.
- Hej, hej, hej! Skarbie, Amy nie zasypiaj.- mówiła, podchodząc bliżej. Zaczęła klepać ją lekko po policzkach, a ja odsunąłem się o krok, nie wiedząc o co chodzi.
- Otwórz oczy Amando. Nie możesz teraz spać.- powtarzała, a ja zmarszczyłem brwi.
- Dlaczego? Przecież jest wykończona.- sprzeciwiłem się. Zamarłem, widząc jak kobieta w fartuchu podnosi na mnie wzrok i piorunuje mnie spojrzeniem. Jej kolejne słowa sprawiły, że nie mogłem wykonać żadnego, najmniejszego ruchu, a mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa.
- Nie rozumiesz. Jeśli zaśnie, może się już nigdy nie obudzić.




*W tym samym czasie, w tym samym szpitalu*



POV Megan




- Jeszcze trochę. Da pani radę! Jeszcze raz.- słuchałam zawodzenia pielęgniarki, zwijając się z bólu. Czy oni do cholery jasnej nie mogli mi dać czegoś przeciwbólowego? Myślałam, że zaraz rozerwie mi podbrzusze. Tak. To kategorycznie moje pierwsze i ostatnie dziecko. W końcu od czego są skrobanki? Kolejny głęboki wdech, kolejny przeszywający ból. Krzyk. Kątem oka zauważyłam jak jedna z kobiet niesie coś, kładzie na kocyki i kręci głową z dezaprobatą. Spojrzałam w tamtą stronę doskonale wiedząc co to oznacza.
- Przykro mi.- "a mnie nie..."- pomyślałam. Moje dziecko nie żyło. Ale tylko chwilowo. Wiedziałam, że tak będzie. Można powiedzieć, że zrobiłam to z premedytacją. Ale śmierć tego dziecka pomogła mi tylko w dokonaniu ostatniej fazy mojego planu. Teraz tylko czekałam, aż Dercy wykona swoją część zadania.
- Czas rozpocząć ostatnią część gry.- szepnęłam sama do siebie, uśmiechając się w duchu.




POV Amy




Zostałam przewieziona na jedną z sal. Leżałam sama i czekałam. Czekałam i właśnie to wyczekiwanie było najgorszą z możliwych rzeczy. Czekałam, aż ktoś powie mi co z moim dzieckiem. Czekałam, aż ktoś w końcu powie mi cokolwiek. W tym momencie nie liczyło się nawet to, że Liam o wszystkim już wie. Gemma tu pracowała, więc bez problemu dowiedziała się o wszystkim. I tak byłam przygotowana na to, że już stąd nie wyjdę, więc nie musiałam się martwić o to, że mnie zamordują. Dość śmierci rozegrało się już w ostatnim czasie. Leżałam, patrząc jak aparatura pomaga mi jeszcze normalnie funkcjonować. Chociaż "normalnie to było raczej błędne określenie, zważając na to, że moje serce już prawie nie było. To i tak cud, że przeżyłam poród. "Widocznie Bóg postanowił dać mi jednak czas na pożegnanie". W tym samym momencie, kiedy o tym pomyślałam, z zewnątrz dobiegły dobrze znane mi głosy.
- Wpuście mnie do niej! Muszę z nią porozmawiać! Puszczaj!- słyszałam odgłosy szarpaniny, a mój oddech odrobinę przyśpieszył. Starałam się przygotować na to co zaraz nastąpi. Musiałam być na to gotowa. Odwróciłam głowę, a moim oczom ukazała się wysoka sylwetka chłopaka oraz zaraz za nim Zayna oraz Louisa, którzy starali się go powstrzymać przez wtargnięciem na salę w takim stanie. Wyglądał okropnie. Potargane włosy, wymięta koszula, podkrążone oczy. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że przecież to on był przy mnie cały czas. Nie Harry. Mimo, że nie był biologicznym ojcem mojego dziecka, traktował je jak swoje. Kochał mnie mimo tego, że na to nie zasłużyłam. Był gotów zostawić dla mnie wszystko, rzucić każdą rzecz żeby być przy mnie. Traktował mnie jak największy skarb i to on był przy mnie cały czas. To on zachowywał się jak prawdziwy mężczyzna. I dopiero teraz dotarło do mnie jak cholernie głupia byłam, że wszystkie te rzeczy odrzucałam. Powinnam dać mu szansę. Cholera on zasługiwał na milion szans. Ale to ja nie zasługiwałam na niego. I dopiero teraz, patrząc na niego dotarło do mnie jak bardzo go zraniłam.
- Liam, uspokój się do cholery!- krzyknął Zayn do wciąż szarpiącego się chłopaka. Wpatrywałam się w niego, aż w końcu nasze spojrzenia się skrzyżowały. I wtedy miałam wrażenie, że moje serce stanęło i nadszedł mój koniec. Nigdy nie widziałam w jego oczach tyle bólu, rozpaczy i zawodu. Wpatrywałam się w niego, nie mogąc wydusić słowa. Przeniosłam wzrok na chłopaków za nim, którzy byli gotowi go wyciągnąć z sali siłą, ale dałam im niemy znak, że nie ma takiej potrzeby. Chciałam dać mu szansę chociaż się pożegnać. Choć byłam świadoma, że to mógł być mój największy błąd.
- Jak mogłaś...- szepnął. Jego głos się łamał, a z oczy zaczęły kapać maleńkie łzy, które z całych sił starał się powstrzymać.
- Ty cholerna egoistko, jak mogłaś?!- krzyknął głośniej, a ja opadłam bezwiednie na poduszkę, zaciskając oczy. Czułam jego palący wzrok na swoim ciele. Czułam jak wypala dziurę w każdym zakamarku mojego ciała. W każdej jego części.
- Kiedy miałaś zamiar nam powiedzieć? Nigdy, prawda? Czekałaś, aż będzie po wszystkim, żeby uniknąć tej rozmowy?- teraz już nie krzyczał, ale każde jego słowo było wypełnione jadem. Wkładał w nie wszystkie swoje smutki, żale, złość i rozgoryczenie. A ja zaciskałam mocniej powieki, pozwalając łzą spływając na poduszkę. Nie mogłam na niego patrzeć. Bałam się jego spojrzenia.
- I ty miałaś prawo nas oskarżać o to, że nie wspomnieliśmy ci o Harrym? A tymczasem ty skrywałaś coś o wiele gorszego.- mówił dalej, a moje serce zmniejszało się z każdym jego słowem. Najgorsze było to, że miał rację. Nie miałam siły się już bronić.
- No powiedź coś. Mów do cholery! Dlaczego nic nie powiedziałaś? Miałabyś jeszcze szansę! Znaleźlibyśmy dawcę...
- Nie znaleźlibyśmy. A ja miałabym codziennie znosić spojrzenia, którymi teraz obdarzasz mnie ty? Miałabym wstawać rano i patrzeć jak gasnę w waszych oczach? Tak, jestem egoistką, ale chciałam żebyście zapamiętali mnie taką. Chciałam widzieć uśmiechy na waszych twarzach. Na twojej. Bo zależy mi ta tobie i może kiedyś by nam się udało. Żałuję tylko, że tak późno to zrozumiałam.- dopiero teraz odważyłam się na niego spojrzeć. Jego twarz tonęła pod natłokiem łez. Kleknął przed moim łóżkiem, nic nie mówiąc. Płakał głośno, a ja cicho łkałam. Trzymał moją rękę, całował ją i krzyczał.
- Nie możesz odejść! Nie pozwalam ci! Tak cholernie cię kocham. Nie możesz nam tego zrobić. Mnie, Mii, dziecko... Amy błagam. Zostań...- jego błagania jednak stawały się coraz mniej wyraźne. Tak jak i jego obraz. Wszystko stało się zamazane. Traciłam powoli kontakt z rzeczywistością. Ostatkami sił spojrzałam na monitor, który zaczął niepokojąco głośno piszczeć. Krzyki. Jego głośny płacz. Krzyki. Ciemność. Krzyki. Umieram. Taki właśnie miał być mój koniec. Żałowałam tylko, że nie zdążyłam ujrzeć owocu mojego i Harry'ego. Naszej zakazanej miłości, która nie miała prawa istnieć.





Dum dum dum! Jestem na wakacjach w Żywcu i na wieczór dostałam nagłego przypływu weny. Jestem strasznieee dumna z tego rozdziału :)
Ale co się dzieje? Amy umarła? ;/ Co znów uknuła Megan? Co tam się stało? :O
Proszę o komentarze mordki! Strasznie motywują :)

























piątek, 14 sierpnia 2015

32. "Potrzebuję Twojej pomocy, Nie mogę walczyć wiecznie. Wiem, że patrzysz. Czuję Cię".

Proszę każdego kto przeczyta ten rozdział o skomentowanie :) Zostawcie po sobie ślad! :) To na prawdę ma dla mnie ogromne znaczenie misiaczki! :) Szczególnie, że to jeden z ostatnich rozdziałów :')
Polecam włączać obie piosenki :) Każda dopasowana jest do fragmentów :")








POV Amy



Zawsze kochałam zimę. Pamiętam, że kiedy byłam małą dziewczynką wystawiałam głowę na podwórko wraz z nadejściem pierwszego dnia tej cudownej pory roku i czekałam na pierwszy płatek śniegu. Kiedy go zauważyłam, nie zważając na to, że jestem boso i jeszcze w pidżamie, biegłam łapiąc go na malutki język. Pamiętam jak tata z mamą obserwowali mnie wtedy przez okno i śmiali się, tuląc do siebie z miłością jakiej nie zaznałam od ich śmierci. Z miłością, którą stara się mnie obdarzyć grono moich najbliższych, ale której ja nie chcę przyjmować. Którą chciałabym celebrować z nimi i z moim nienarodzonym dzieckiem każdego dnia, każdej minuty i sekundy. Ale którą już nikogo nie zdążę obdarować i którą już za dwa tygodnie nie będą mogli darować mnie.
Dwa tygodnie.
Czternaści dni.
Trzysta trzydzieści sześć godzin.
Dwadzieścia tysięcy sto sześćdziesiąt minut.
Milion dwieście dziewięć tysięcy sześćset sekund.
Dokładnie tyle dzieli mnie od nieuchronnego. Tyle dzieli mnie od przewidywanej daty porodu, a co za tym idzie, także od mojego końca.
Zawsze kochałam zimę.
Do czasu...
Do czasu kiedy to właśnie tę porę roku wybrał sobie Bóg, aby przywołać mnie do siebie. Zostały mi dwa tygodnie. Dwa tygodnie i w dalszym ciągu tylko ja byłam świadoma tego co ma się stać. To nie tak, że nie próbowałam im wyznać prawdy. Próbowałam. Kilkanaście razy. Ale kiedy już mam zamiar im powiedzieć, wtedy dostrzegam na ich twarzy podekscytowanie. Są szczęśliwy tym, że za niedługo będą mieli kolejnego członka rodziny. Bo teraz byliśmy jedną, wielką rodziną. Tylko oni zostali mi na tym świecie, to oni obdarowywali mnie miłością.To przeze mnie chłopcy zaniedbali koncerty i fanów, rezygnując z trasy koncertowej. Chciałam im powiedzieć. Tyle razy chciałam to zrobić. Ale prawda była taka, że byłam tchórzem. Nie egoistką. O to nikt nie mógł mnie posądzić. Bo to dla ich dobra milczałam. Oni nie mieli pojęcia co przeżywam każdego dnia, kiedy się budzę. Kiedy tylko uchylam powieki i nachodzi mnie smutna, szara rzeczywistość. Tylko sen daje mi ukojenie.
I może właśnie tylko dzięki temu powoli godziłam się z myślą o odejściu.
To dla nich milczałam.
Moje ledwo bijące serce rosło z każdym uśmiechem, który pojawiał się na twarzy Mii, kiedy przykładała drobną rączkę do mojego brzucha. Uśmiech pojawiał się na mojej twarzy, kiedy widziałam iskierki w oczach Liama.
A później zamykałam się w pokoju. płacząc. Nie chciałam odbierać im tej radości. Chciałam widzieć na ich twarzach szczęście i uśmiech, a nie litość i smutek. Bo jestem przekonana, że gdybym wyjawiła im wszystko co mnie męczy właśnie to widziałabym codziennie.
- Mamusiu. Spójrz! To ja, Ty i dzidziuś!- krzyknęła radośnie mała czarnoskóra. Siedziałyśmy na podłodze w pokoju Gemmy. Właściwie nie wiem, dlaczego właśnie tutaj. Mała rysowała, a ja siedziałam obok, opierając się o kanapę i, głaszcząc Liamsona. Psiak, słysząc głos dziewczynki automatycznie poniósł łepek i spojrzał na nią zaciekawiony. Uśmiechnęłam się lekko, patrząc na jej małe arcydzieło.
- A to kto?- wskazałam palcem na patyczaka, trzymającego mnie za rękę. Mia posłała mi najsłodszy uśmiech i odpowiedziała:
- Tatuś.- wpatrywałam się w nią, głaszcząc czarne loczki na jej drobnej główce. "Tatuś". To słowo krążyło w mojej głowie. Przyglądałam się temu jak mała wertuje jedną ze swoich książek, kiedy w pewnym momencie coś z niej wypadło. Mia, zrywając się na równe nogi wybiegła z pokoju, słysząc swoje imię gdzieś z dołu, z salonu. Kiedy wyszła, a raczej wybiegła, a w pokoju zostałam tylko ja spojrzałam na psiaka, który patrzył na mnie, stojąc pod drzwiami.
- No idź. wiem, że chcesz. Dam sobie radę.- powiedziałam, posyłając mu nikły uśmiech. Odkąd zaszłam w ciążę Liamson okazał się być mi najbliższym stróżem. Pilnował mnie kiedy spałam, kiedy jadłam, kiedy szłam do ogrodu. Miałam wrażenie, że tylko on wie co tak na prawdę się dzieje. Miałam wrażenie, że ten pies jest powiernikiem wszystkich tajemnic. Nie tylko moich. Czasem żałowałam, że nie potrafi mówić. Kiedy zostałam całkowicie sama, sięgnęłam dłonią po kartkę, która wypadła z kolorowanki Mii. Jak się okazało było to zdjęcie. Zatrzymałam powietrze w policzkach, kiedy dotarło do mnie co tak na prawdę trzymam w dłoni. Przejechałam dłonią po pochyłym piśnie, znajdującym się na odwrocie fotografii. Mimowolnie się uśmiechnęłam, patrząc na dwójkę uśmiechniętych, młodych ludzi. Patrząc na niego. Zielone, hipnotyzujące tęczówki, urocze dołeczki oraz ciemne loki. "Dla słodkiej Amy, Harry xx". 
I to właśnie w tym momencie coś się zmieniło. Właśnie teraz, patrząc na to zdjęcie, gdzie stałam uśmiechnięta wtulona w bruneta, zapragnęłam poznać wszystkie tajemnice. Chciałam odzyskać wszystkie zabrane mi wspomnienia. Chciałam dowiedzieć się co tak na prawdę łączyło mnie z tajemniczym Harrym. Pragnęłam załatać tą cholerną dziurę w sercu, którą odczuwałam od dnia wypadku. Nie chciałam być na straconej pozycji. Owszem, także ich okłamywałam, ale było jedno "ale". Oni w końcu odkryją mu sekret, a ja umrę żyjąc w niewiedzy. Podniosłam się z podłogi. podchodząc do szafki, gdzie Gemma trzymała dokumenty. Wiem, że nie powinnam. Wiem, że to niestosowne i to jej prywatność, ale czułam, że tylko tu znajdę odpowiedzi. Przecież nie mogła udusić ciężarnej, prawda? Wzięłam głęboki wdech i zabrałam się za przeszukiwanie pierwszej teczki.
Włączyłam laptopa. Wstukałam odpowiednie hasło. Wyskoczyło mi więcej niż chciałam. Teraz wiedziałam już wszystko. Wiedziałam o wszystkim co przez miesiące starali się tak bacznie ukryć. Z bijącym sercem przekroczyłam próg salonu. Byli tu wszyscy. Gemma z Louisem jak zwykle bawili się w Mią, Caroline, Niall, Zayn i Pierre siedzieli na kanapie zawzięcie o czymś rozmawiając, a Liam siedział w fotelu, słuchając z szerokim uśmiechem tego o czym debatowała reszta. Kiedy tylko weszłam głębiej, wszystkie spojrzenia przeniosły się na moją osobę. Z twarzy moich przyjaciół nie schodził uśmiech, ale kiedy tylko zobaczyli moją minę ich humor diametralnie się zmienił. Liam patrzył na mnie zaniepokojony, a ja powtarzałam w myślach, aby zachować spokój. Usiadłam na wolnym fotelu, w dłoniach ściskając kruczowo papiery, które zdążyłam wydrukować. Nikt się nie odezwał. Wszyscy patrzyli na mnie, jakbym była co najmniej widmem. A może właśnie tak mnie postrzegali? Odchrząknęłam, patrząc na Gemme, która wpatrywała się we mnie z lekkim uśmiechem.
- Jak tam twój brat Gemmo?- siliłam się, aby mój głos brzmiał jak najbardziej pewnie i niewzruszenie. W rzeczywistości moje serce szalało, a ślina nie chciała przejść przez gardło. Zauważyłam jak blondynka wstrzymuje powietrze, patrząc nerwowo na pozostałych. Dla mnie natomiast był to znak. Znak, że się nie myliłam i, że tym razem to oni byli na straconej pozycji. "Głupia... przecież to ty z każdym oddechem stajesz się słabsza." Po długiej ciszy, dziewczyna w końcu zabrała głos. Drżał. Tak jak i ona cała.
- Ale... skąd... ja...- zaczęła się jąkać. Zaprzeczyłam ruchem głowy, przenosząc wzrok na kolejną osobę. Chłopak siedział w fotelu, patrząc na mnie jak na zjawę. Jego spojrzenie wyrażało zaskoczenie, smutek i... ból. Uniosłam lekko kąciki ust, starając się wyglądać na pewną siebie. Tak na prawdę niczego nie mogłam być pewna. Nie w tej chwili. Nie w tym momencie.
- Stary znajomy, dawny, zapomniany kumpel. Druh z kapeli. Niczym przyszywany brat. Mam rację, Liam?- odpowiedziała mi głucha cisza. Przejrzałam jeszcze wzrokiem każdego z osobna. Siedzieli ze spuszczonymi głowami, bawiąc się palcami. Zaśmiałam się pod nosem. Spodziewałam się takiej reakcji. Chwyciłam w dłoń jeden z artykułów, które wydrukowałam i zaczęłam czytać na głos.
- "Harry Styles, jeden z najbardziej kontrowersyjnych członków zespołu One Direction postanowił pożegnać się z muzyką po trzech latach wspólnej pracy. Sam zainteresowany nie chce komentować całego zdarzenia, ale mamy podstawy podejrzewać, że ma to związek z młodziutką lekarką Amandą Knightley, która jak się niedawno okazało zaszła w ciążę. Tydzień przed podjęciem decyzji o odejściu z kapeli Harry i Amanda spędzili romantyczne chwile na jednej z brytyjskich plaż. Czyżby pomiędzy tą dwójką doszło do czegoś więcej? Niestety żaden z członków zespołu nie chce wypowiadać się na ten temat."- gdy skończyłam, uniosłam głowę. Czułam jak zaczynam drżeć. Rzuciłam na stół wszystkimi artykułami oraz papierami znalezionymi u Gemmy i, czując jak w kącikach oczu zbierają mi się słone krople spojrzałam na ludzi, którzy zwali się moimi przyjaciółmi.
- Zaraz... grzebałaś w moich rzeczach?- usłyszałam głos Gemmy, która przeglądała właśnie jeden z wielu dokumentów potwierdzających moje racje. Prychnęłam, patrząc na nią wzrokiem jakim nigdy nie powinna nikogo obdarowywać.
- Czy na prawdę to jest teraz twoim największym zmartwieniem?- szepnęłam, przecierając policzki. Długo nikt się nie odzywał. Dopiero po kilkunastu minutach usłyszałam głos.
- Zrobiliśmy to żeby cię chronić. Ja... my... nie chcieliśmy cię okłamywać. Amy tak strasznie mi żal. To nie tak miało wyglądać, ale to wszystko jest bardziej skomplikowane niż...
- To jego dziecko, prawda?- odezwałam się cicho, przerywając brunetowi. Spojrzałam w dół na okrągły brzuch, aby chwilę później ponownie patrzeć na nich. Zorientowałam się. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Wszystko co mi wmawiali było kłamstwem. Wszystko.
- Wcale się nie upiliśmy, nie spałam z tobą. Oczywiście, że nie. To jest niepodobne to żadnego z nas. Wykorzystałeś mój wypadek i amnezję, aby ze mną być. Wiedziałeś, że czuję coś do Harry'ego i dlatego pomyślałeś, że skoro zapomniałam o jego istnieniu to możesz mnie mieć. Pamiętam o twoim wyznaniu. Prawie ci się udało, Liam. Prawie...- nie wiem w którym momencie zaczęłam płakać. Caroline dawno wyprowadziła Mię z pokoju. Wszyscy patrzyli na mnie zaskoczeni. Czyżbym trafiła w sedno?
- Tak, to dziecko Harry'ego, ale to nie tak, że chciałem cię wykorzystać. Nie miałem takiego zamiaru! Na litość boską Amy!- wstałam tak gwałtownie, że zakręciło mi się w głowie, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- I skąd mam wiedzieć, że teraz też nie kłamiesz? Utraciłeś moje zaufanie. Okłamałeś mnie i nie wmawiaj mi, że to dla mojego dobra. Gówno prawda! Myślałeś tylko i wyłącznie o sobie, tak jak i wy wszyscy.- traciłam widoczność przez gromadzące się w oczach łzy.
- Nawet bolesna prawda jest lepsza od kłamstwa, bo kiedy okaże się,  że to kłamstwo, boli jeszcze bardziej.- szepnęłam na tyle głośno, żeby byli w stanie mnie usłyszeć. Ruszyłam w stronę schodów nie zważając na ich wołania. Jeden schodek, drugi, piąty, dziesiąty... Utrata świadomości, upadek, przeszywający ból w dole brzucha i ciemność... Czy tak wygląda śmierć?








"Policz do dziesięciu, a potem otwórz oczy".- postanowiłam zrobić tak jak podpowiada mi umysł.
Jedem... słyszałam krzyki. Ktoś wymawiał moje imię. Kilka razy. Nie znałam tego głosu. Postanowiłam odliczyć jeszcze do dziewięciu.
Dwa... poczułam jak ktoś kładzie dłoń pod moje plecy i delikatnie mnie podnosi.
Trzy... czułam lekkie turbulencje. Czyżby gdzieś mnie nieśli?
Cztery... pierwsza próba. Niepowodzenie.
Pięć... poczułam gwałtowny i niewyobrażalny ból w okolicach podbrzusza. Zwinęłam się z bólu. Czy tak ma wyglądać teraz moje życie?
Sześć... ktoś chwycił mnie za rękę. Ścisnęłam ją mocniej nawet nie wiedząc kto to.
Siedem... kolejna fala bólu. Tym razem silniejsza. Krzyknęłam.
Osiem... poczułam coś lepkiego między nogami.
Dziewięć... kolejne krzyki. Ktoś mocniej ścisnął moją dłoń.
Dziesięć... to już. Pora. Czas.
Otworzyłam oczy. Oślepił mnie nagły blask światła. Zmrużyłam powieki, starając się ponownie nie krzyknąć z bólu. Spojrzałam w bok. Kilkoro ludzi w białych kitlach. Byłam wieziona na noszach. Mój wzrok przeniósł się w dół. Dopiero wtedy dotarło do mnie co się dzieje. To już. Teraz. Opadłam na poduszkę, próbując złapać oddech. "Nie... nie! Błagam... jeszcze za wcześnie. Nie chcę! Nie mogę! Nie zdążyłam się jeszcze pożegnać!". Oddychałam płytko, czując jak ktoś kruczowo ściska moją dłoń. Przeniosłam wzrok na osobę, która to robiła i rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Shhh... nie płacz maleńka. Wszystko będzie dobrze.-szeptał, a ja wpatrywałam się w niego coraz bardziej płacząc. Dusiłam się łzami, patrząc na Liama. Ścisnęłam mocniej jego dłoń i szepnęłam:
- Zostań ze mną. Błagam, nie zostawiaj mnie. Proszę...- powtarzałam tak długo dopóki nie znaleźliśmy się w sali operacyjnej.
- Nie zostawię cię. Jestem przy tobie, Amy. Zawsze będę.- widziałam w kącikach jego oczu łzy. Uniósł dłoń i drżąc przetarł mój policzek.
- Bardziej niż śmierci boję się samotności tam, na górze.- to było ostatnie co zdążyłam wypowiedzieć, zanim uderzył mnie mój pierwszy, niewyobrażalnie silny skurcz. Zachłysnęłam się powietrzem, wbijając pazury z jego dłoń.






Witam misiaki :) Pierwotnie ten rozdział miał być wiele dłuższy, ale uznałam, że zanim go napiszę będzie pewnie przyszły tydzień, zważając na to, że jutro znów pozbywam się laptopa, a poza tym podzielę go na dwie części i będzie fajnie :D
Zdradzę, że wiem już jakie będzie zakończenie i pod epilogiem wyjawię wszystkie moje pomysły xD
A co dzisiaj tutaj mamy? Amy w końcu odkryła tak pilnie strzeżoną tajemnicę. Spadła ze schodów? ;o Co z dzidziusiem? Zaczęła rodzić dwa tygodnie przed terminem. Czy umrze?
Powiem tylko tyle, że w kolejnych rozdziałach będzie dużo więcej Megan oraz Harry'ego. W końcu to ostatnie chwile!
W poniedziałek jadę na wakacje, tak więc mam nadzieję, że tak także zdołam coś napisać ;)
Do znów mordki!


























wtorek, 4 sierpnia 2015

31. "Spotkamy się w piekle, kochanie."

Witam kochani! Ważna notka pod rozdziałem :)
Proszę bajdzo bajdzo o komentarze, bo na prawdę uwielbiam je czytać <3 Dodają mi takiego kopa do dalszego pisania! :)


Siedział na kanapie. Oparty plecami o miękki, czerwony materiał siedział, wpatrując się w punkt przed sobą. Nie wiedział co robić. Wszystkie myśli mieszały mu się w jedną wielką kulkę, ale jedna z nich widocznie wybijała się z kupki. Jak mógł być tak głupi. Jak mógł nie dostrzec tego wszystkiego. Tych samych, lazurowych oczu. Tego samego uśmiechu. Podobnego nosa i identycznego chodu. To wszystko były banały. Zbyt proste rzeczy aby zwracać na nie uwagę. Zbyt banalne, ale zarazem tak oczywiste. Przez całe życie żył w nieświadomości. Przez pół życia żył tak blisko niej. Wciąż zarzucał sobie, że za późno się zorientował. Ale co by dało gdyby wpadł na to wcześniej? Czy to wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy teraz siedziałby z siostrą, wkuwając na egzamin? A może piliby kawę w któreś z knajpek Starbucksa?
Siedziała na krześle. Oparta o drewnianą powierzchnię, która dla niej była niczym tron. Wpatrywała się w niego, zaciągając się kolejną dawką nikotyny. Co z tego, że była w 5 miesiącu ciąży? Zupełnie się tym nie przejmowała. W końcu dla niej to dziecko znaczyło tyle co nic. Głupia wpadka. Ale powoli w jej głowie rodził się plan. Kolejny. Kolejna gra. Kolejny przegrany. Bo żyła w świadomości, że wygranym będzie ona. Zaśmiała się pod nosem, widząc zadumę chłopaka. Bawiło ją to w jaki sposób zareagował na to wszystko. Bawiło ją to, że w jakim stopniu się przejął. Wiedziała, że nadszedł czas żeby znów troszkę go potresować. Brunet i tak nie był świadomy co się wokół niego dzieje. Jego choroba pogłębiała się z każdym dniem, a ona wiedziała, że chłopak nadaje się tylko do psychiatryka. Ona miała jednak zupełnie inny plan, który szybkimi krokami zbliżał się do końca.
On nie był świadomy co stanie się za kilkanaście minut. Nie był świadomy tego, że nigdy nie odzyska siostry. Nigdy jej nie zobaczy. Nigdy nie dotknie, nie przytuli. Nigdy nie zobaczy jej dziecka. Nie zostanie wujkiem, ani nie zobaczy nic co kiedyś było mu tak bliskie. Jego czas dobiegał końca i tylko ona była tego świadoma. On nie mógł mieć pojęcia o tym co uroiło się w jej głowie.
- Nie mów, że się przejmujesz.- usłyszał jej zachrypły głos. Ospale podniósł głowę i spojrzał na jej wyrażającą wyższość sylwetkę. Wzruszył ramionami i, chcąc zmienić temat zapytał nieśmiało:
- Powinnaś rzucić to gówno. Trujesz małego.- w odpowiedzi usłyszał tylko jej kpiący śmiech. Wzdrygnął się.
- A co cię to obchodzi.- odpowiedziała, odpalając kolejnego szluga. Brunet westchnął głęboko i przecierając twarz dłońmi ponownie wzruszył ramionami.
- Jakby nie było to też moje dziecko.- to wystarczająco zamknęło dziewczynę. Plan czas zacząć. Nic nie mówiąc wstała i wolnym krokiem ruszyła w jego kierunku. Poruszała się zwinnie jak kotka, a każdy jej ruch był przemyślany. Ale to wszystko była gra. Pieprzona gra, w której królową byłą ona. Gra, w której nie było zasad. Usiadła na jego kolanach i mocno przytuliła. Gładząc po plecach mruczała pocieszające słówka. W każdej innej sytuacji byłoby to urocze. Ale nie teraz. Ta para nie była urocza. Ta znajomość była toksyczna. On nie mógł wiedzieć, że ostatni raz czuje zapach jej ciała, alkoholu, papierosów. Nie miał pojęcia, że przyjdzie mu zapłacić największą cenę za znajomość z panną Poolson.
- Thomas... skarbie. Tak bardzo mi jest żal, że muszę to zrobić, ale taka jest kolej rzeczy. Rodzimy się by umrzeć. A ty robisz to przecież dla swojej siostrzyczki... Spotkamy się w piekle, kochanie. - szeptała, a z każdym słowem jej głos stawał się coraz bardziej przepełniony jadem. Zanim chłopak zdążył zareagować, blondynka zamachnęła się i wbiła metalowe ostrze w jego brzuch. Trafiła dokładnie tam gdzie chciała, żeby nie uszkodzić najważniejszego organu, który był jej najbardziej potrzebny.
Kiedy usłyszała jego ostatni oddech uśmiechnęła się dumne, wykręcając numer pogotowia. Kilka słów, udawana rozpacz, list, który dzień wcześniej napisał, kilka podpisów i było po wszystkim.
Usiadła na kanapie, gdzie jeszcze niedawno leżał martwy chłopak. Świetne upozorowała samobójstwo. Choroba psychiczna Thomasa bardzo jej w tym pomogła. Oczywiście nie wzięła się znikąd. Musiała dosypywać mu proszki do jedzenia, picia, alkoholu. Poprzedniego wieczoru napisał list. Oczywiście niczego nie pamiętał. Blondynka wzięła kopie w ręce, i z satysfakcją zaczęła wpatrywać się w pochyłe pismo. Wiedziała o wszystkim. Wiedziała, że Harry pojechał do Londynu. Wiedziała także, że Amy jej w ciąży. Wiedziała, że straciła pamięć, a wraz z nią wspomnienia o niej i o Stylesie. Wiedziała, że umiera i potrzebna jej pomoc. Zamierzała jej pomóc. Już to zrobiła. Uśmiechnęła się, gładząc po zaokrąglonym brzuchu.
- Straciłeś ojca, mały, ale mamy Harry'ego. On będzie lepszym tatusiem. Tylko mamusia musi go jeszcze nauczyć kto tu rządzi.- wiedziała o wszystkim. Wiedziała, że chce zemsty. Wiedziała, że ktoś musi cierpieć, żeby ona była szczęśliwa. Uratowała ją, choć jeszcze nikt o tym nie wiedział. Uratowała ją, po to by później zrobić coś o wiele gorszego. Aby zadać jej jeszcze większy ból. Ale nie ona miała najbardziej cierpieć. Był ktoś, kto swoim nieposłuszeństwem naraził się bardziej. Ale to ona była wilkiem. To ona rządziła stadem.








Siedziała na kanapie, pijąc herbatę, którą zrobił jej Louis. Wpatrywała się w list, czytając po raz setny jego treść. Wciąż nie mogła uwierzyć w to co się stało. Nie mogła uwierzyć, że przez tyle lat żyła w nieświadomości. Nie mogła pogodzić się z faktem, że miała brata obok siebie, a nawet nie śmiała podejrzewać, że łączy ich więcej niż się spodziewali. A najbardziej przerażał ją fakt, że chłopak popełnił samobójstwo. Nie dochodziło do niej, że mógł mieć jakieś problemy psychiczne, ze swoim własnym umysłem, podświadomością. Nie mogła uwierzyć. A może nie chciała. Tego wszystkiego było za dużo. Za kilka miesięcy miała mieć poród. Bała się. Cholernie się bała, bo choć dziecko rozwijało się dobrze, tylko ona wiedziała, że dzień porodu oznacza datę jej końca. Nie było już ratunku. W przeciągu kilku miesięcy nie ma szans znaleźć dawcy. Cieszył ją tylko fakt, że nikt już nie wypytywał. Nikt na siłę nie wyciągał informacji. Nie mieli pojęcia, że ich kochana Amanda odejdzie, aby spotkać się z bratem. Z aniołami. Że sama stanie się jednym z takich uroczych aniołów, który będzie ich wszystkich strzegł. I strzegł swojego dzieciątka. Żyła w przekonaniu, że maluch zostanie z ojcem. Nie miała pojęcia, że jego prawdziwy ojciec będzie przeżywał piekło gdzie indziej. Zapomniała już o tajemniczym Harry'm. Nie przejmowała się już tym, że utraciła część wspomnieć. Obrała sobie za cel spędzenia ostatnich miesięcy z najbliższymi. Uśmiechała się, bawiła, ale jej serce słabło z każdą minutą, z każdym oddechem i z każdym krokiem. I tylko ona była tego świadoma. Inni nie pytali. Byli zbyt pochłonięci przygotowaniami do urodzin małej Mii, która kończyła 6 lat. Dziewczyna cieszyła się, że dożyła chociaż tej części roku. Tego cudownego dnia. Pierwszych wspólnych urodzin. Cieszyła się, bo choć skończyła niedawno dopiero dwadzieścia lat, czuła, że spełniło się wszystko o czym marzyła i co chciała osiągnąć. Mimo to, trudno było się żegnać. Trudno było się rozstawać. Nie chciała tego, ale ten dzień musiał w końcu nadejść. Nie chciała tego. Bała się i strach przewyższał każde jej uczucie. Ale dziewczyna nie miała pojęcia o tym, że los dał jej kolejną szansę. Ale czy gdyby wiedziała jak to się stało, czy dalej na jej twarzy pojawiał by się uśmiech?










Witam mordki! 31 rozdział za nami c;
Na początku chciałam Was przeprosić, że dodaję dopiero teraz, ale wyszło jak wyszło. Troszkę się uczem, troszkę pracuję, ale nie o tym chciałam Wam powiedzieć.
Mówię z góry, że kolejny rozdział pojawi się w dniach od 14-16 sierpnia czyli w przyszłym tygodniu :) Później pójdzie już z górki, gdyż nasze opowiadanie dobiega końca.
Ten rozdział napisała w nietypowy sposób, ale muszę przyznać, że świetnie mi się go tworzyło :D Kolejny oczywiście będzie taki jak zazwyczaj :)
A co to się tutaj stało :o
Thomas zamordowany przez Megan? Amy umiera? Ale czy na pewno?
Cóż.. myślę, że wiele się wyjaśniło :)
Zdradzę tylko, że następny rozdział pokaże coś co odkryła Amanda w przeddzień swojej daty porodu. Później stanie się coś co nieuniknione :D więcej nie zdradzę! Podpowiem tylko, że ostatnie rozdziały będą pełne dreszczyku, zapachu stęchlizny i alkoholu oraz starych magazynów xd
Domyślajcie się ;D Tak, ktoś umrze, ale niekoniecznie już w następnym rozdziale :)
A teraz chciałam podziękować Wam za prawie 41 tys. wyświetleń bloga :o
Na prawdę doceniam to i szczególnie Wasze komentarze, które cholernie mnie motywują ;')
I jeszcze jednak kwestia.
Czytam zażarcie jednego bloga i jest to JEDYNY blog, który komentuje :)
Historia jest cudowna! Wciągająca fabuła, dziewczyna opisuje cudownie sytuacje, wampiry, naomiry, magia Tomlinson w roli głównej, więc czego więcej chcieć?
Na prawdę. Opowiadanie jest cudowne zarówno jak i dziewczyna.
Chciałam już teraz serdecznie podziękować jej za długaśne komentarze, które tak uwielbiam i czytać i chciałabym, żeby nie miały końca! Dziękuję Ci Amelcia :* A moich czytelników nakłaniam do zajrzenia na jej bloga! ------- > http://thedarkworldfanfiction.blogspot.com/

A tutaj krótki opis fabuły:

Louis i Dakota są wampirzym rodzeństwem, które żyło jako ludzie w przeszłym stuleciu. Ciągłe kłótnie i sekrety wykańczają nie tylko ich, ale także osoby z ich otoczenia. Louis chorobliwie i za wszelką cenę, chcąc chronić siostrę nie mówi jej całej prawdy o tym czym się zajmuje. Ciekawska i nie mogąca znieść ciągłej kontroli wampirzyca, wraz ze swoją przyjaciółką pewnego dnia odkrywają coś co zmienia życie wszystkich na zawsze. Naomiry, mroczna historia rodziny Horanów. Co będzie jeśli śmiertelni wrogowie zamieszkają razem pod jednym dachem? Co jeśli nie skończy się na jednym naomirze? Czy zaakceptują siebie? Czy Aleksander w końcu przestanie mścić się na najmłodszym bracie? Czy pozwoli rodzeństwu uwolnić się od siebie? Jak wielki zasięg może mieć zemsta czarownicy? Czy nowostworzony zabije niewinnych? Jakie uczucia zrodzą się między stęsknionym za zagubioną miłością która odeszła Niallu i porywczej i zatroskanej Dakocie? Co jeszcze nas zaskoczy?



 Jak na razie to mój opis gdyż opowiadanie jest dopiero w połowie :) Mam nadzieję, że dojdzie do końca! Mam nadzieję, ze Was zachęciłam! Do napisania! :)